Skocz do zawartości

Trzy pierwsze księgi poematu wędzarniczego "Pan Wędzarz".


Maxell

Rekomendowane odpowiedzi

Przedstawiam Państwu trzy pierwsze księgi poematu ku czci wędlin polskich "Pan Wędzarz" autorstwa Kolegi Marka Borowskiego i przez Niego nadesłanego.

 

 

 

„Pan Wędzarz”

 

 

 

Poemat ku czci Wędlin Polskich

(czytać w lekkim uniesieniu, ku pokrzepieniu serca i trzewi.)

 

 

 

 

W czci godnym  mozole napisany

przez byłego, (obecnie honorowego)

Prezesa Związku Wędzarzy Polskich

 

Marka Borowskiego

 

( Dym Partynicki, - „Dymmarka”)

 

 

 

 

 

Wrzesień 2004 - 2010, Wrocław

 

 

 

 

 

Wydane przez Domową Agencję Wydawniczą 4XM w 2010 r. 

Wydanie poprawione - grudzień 2012.r,

email: borowski.ma@gmail.com

 

 

Wędlino! Ojczyzno moja!

Ile cię trzeba cenić ten tylko się dowie,

Kto węch zatracił i zachodzi w głowę,

By smaki z dzieciństwa wspominać gotowe.

Kiełbaso wiejska! Tyś mej pamięci ozdobą!

Do dziś cię wspominam, bo tęsknię za tobą.

Pragnę, by w czas, gdy słów podwaliny,

Straciły jędrność i smak dawnej wędliny,

A życie jak szynka się jawi fatalnym,

(Bo tylko zgodne jest z naturalnym),

Ocalić od pchanej nam w gardła niemczyzny,

Wspomnienie stołów mej dawnej Ojczyzny.

Przekazać je dalej… Niechby tylko smakiem.

Czujesz? Więc jesteś prawdziwym Polakiem.

 

W zamorskich krajach, gdzie wiodą hajłeje,

I z kartą zieloną się wiąże nadzieje,

Pieniądz rządzi rodaków rozsądkiem.

Na szczęście jednak nie włada żołądkiem.

Tam też grosz ciężko z asfaltem wyrwany,

Lub przy sprzątaniu mozolnie ciułany,

Niosą do sklepów polskich, gdzie pośród różności,

Odszukać chcą smakiem wspomnienie wolności.

Tam szynka złocista, mazurskim zachodem,

Przy kiełbasianych warkoczach roztacza urodę.

Boczki chmur mglistych, kurpiowskiej krainy,

Ogrzane rannym słońcem, zjawiają niziny.

A wszystko przepasane zapachów wstęgami,

Co zmysłów dzięcięctwem na obczyźnie mami…

My tutaj nie wiemy, chociaż przeczuwamy

Jakie się nam dopiero powinszują zmiany.

Bo obcy licząc na gęsią Polaków bezwolność

Piórko po piórku oskubią z nas wolność.

 

W ten czas niepewności i konfliktów srogich,

Do ogródka lubego poniosły mnie nogi.

Na niewielkiej działce, wśród trzech świerków kniei,

Doznałem dnia pewnego przypływu nadziei.

Wzniosłem komin niewielki, lecz wymurowany,

(Z daleka świeciły z kamieni ułożone ściany.)

Wnet i Kamraci od wódki dali mi swe kreski

Bo jest w tym coś z odtrutki, tak chce Pan Niebieski.

Na mleko, co nam nigdy nie kwaśnieje

I w folię owiniętą, w plasterkach, nadzieję.

Coś z powrotu w Czas Wielki – Stworzenia.

Gdy ręce Pana Boga wskroś paliła ziemia,

A On stroniąc od żaru i poparzeń gliną,

Świat w miękkie obłoki, starannie owinął.

Tak dał nam przykład zapomniany ninie,

Że rzeczy szlachetne, trza potrzymać w dymie.

Dało mi to asumpt. Wyciągnąłem wnioski,

Założyłem Związek Wędzarniczy - Polski.

I bacząc na naszej historii wspominki,

Jełem w dym przyoblekać kiełbasy i szynki.

 

Lecz duch prywaty w narodzie nie ginie!

Wnet sąsiad mi oznajmił, że na mej dziedzinie

Komin stoi niezgodnie z jakimś orzeczeniem.

Przez płot budowlanym, trząsł mi obwieszczeniem.

Upadł, więc obiekt piękny i poszedł w ruinę,

Przypominając z czasem Horeszków dziedzinę.

Ale, to szczwania daremne i strachy na Lachy!

Szybko wzniosłem nowy, z kamieni i blachy.

Niepewny swej kalkulacji, że już dobrze stoi

W dwóch krzaków gęstwie wzniosłem go ostoi.

Przykład mojej twórczości szybko się opłacił

Powstaniem czegoś podobnego, u Wędzarzy - Braci.

Prezesem się obwołałem - mój był pomysł taki.

Szczerą aklamacją wsparły mnie chłopaki.

Szczerą? Nie do końca! Każdy mi to przyzna,

Bo się do zajazdu zbiera Szczylowizna,

Ta w zaścianku strachowickim niegdyś osadzona,

Co sanktuaria buduje na swoich zagonach.

Lecz zniknie i ta płochość, nie wietrzę swej klęski,

Bo mu wszystko minie, gdy wejdzie w wiek męski.

 

 

Księga I,

O istocie wędzenia…

 

(Czytać z ledwie wyczuwalną nutą nostalgii,

sercem akcentując lirykę porównań.)

 

Po cóż dymisz wędzarzu z tak wielkim mozołem?

Po to by przed innymi pysznić się swym stołem?

Lub może masz pretekst, by sięgnąć do flaszy,

Bo świata tego kurestwo nadmiernie cię straszy?

A może to rodzaj ucieczki w urojne omamy?

Nie! To szukanie wewnątrz. To siebie macamy.

Gdy człowiek brnie w bagnie i szuka wciąż stopą,

Wewnątrz siebie oparcia, bo zewsząd jest błoto,

Musi do pierwocin duszy powrócić jestestwa,

By znaleźć w sobie znaki Pańskiego Królestwa.

Otrząsnąć z siebie, po psiemu, fałszywe problemy.

Co inni je w nas wmawiają, my zaś hodujemy,

By nie dać się zwariować w tym życia natłoku

I sprawy najważniejsze wciąż trzymać na oku.

 

Tego właśnie szuka wędzarz, gdy głowę unosi,

I ogląda niebo wieczorne, co gwiazdami rosi.

Noc go ogarnia wtedy głębokim westchnieniem,

A świat się łagodnym, w duszy kładzie cieniem,

Wchłania w siebie i całkiem ze sobą jednoczy

I wtedy wskroś nieba swe kierujesz oczy,

By przeniknąć bezmiary, co wiszą nad tobą.

W milczeniu patrzysz w głębię i rozmawiasz z sobą…

I świergot nocnych ptaków i psów nawoływanie

Niesie się echem w czerni, nim w bezmiarze stanie.

Tak nocy otchłań nasiąka odbiciem milknącym…

Myśl snuje się z dymem, w niebo uchodzącym.

To wszystko, co w sercu, potem w wędlinie zalega

Jest hołdem dla świata, pod tym skrawkiem nieba,

Gdzie Boże dłonie, nas pozostawiły,

Po tym, jak nas starannie z gliny ulepiły.

Dlatego też wędzenie powinno być sztuką

I dla tych, co degustują, najpierwszą nauką,

Tego, co naprawdę liczy się w życiu.

Bo sens jest w jedzeniu - nie samym spożyciu.

 

Wędzenie to medytacja, co wciąż szuka dymu,

Bliższa zamiarom Pytii, niż problemom gminu.

A co z degustacją? Czyż nie ma w niej smaku?

Spokojnie. O tym też będzie, mój bracie Polaku.

Zrodzi ją jedność myślenia z tradycją spożycia,

To ona przywraca sens ciału i jego tu, bycia.

 

Czego nie ma w tobie, tego nie ogarniesz.

Czym duch twój ubogi, tego nie odnajdziesz.

I choćbyś setkę przypraw cisnął w swoje gary

Doczekasz się jedynie kolejnej poczwary

Kuryjozum smaku… „Coś dla konesera”

Co wykrzywioną gębą z patelni spoziera.

 

 

 

Księga II,

o rozlicznych wyższościach polskiego wędzarza

 

Któż z polskim wędzarzem może iść w zawody?

Francuz? Albo i Niemiec? Darmo ich podchody!

Darmo chyże peklowanie w podwędzanej wodzie.

Dymienie szyszką i sosną w prostackiej wygodzie.

Tak właśnie bywa sztuka wędzenia użyta,

Z gracją świń, co głodne dopadły koryta.

To tylko szlachetności typowe zastępstwo,

Przeczy naszej tradycji i jest jak przestępstwo.

 

 

Wędzenie powinno być sztuką, lecz nigdy produkcją.

Inaczej dla trzewi skończy się obstrukcją

Kłamstwem… Oszustwem… Oślizłym dotykiem.

Co nie trąci rozkoszą, lecz zwykłym plastikiem.

On to ziarnem chorób. Niemoc w nas zarzewia,

Konserwantem zdradliwym zatruwając trzewia.

Jedzenie, to jest filozofia a nie tylko żarcie.

Choć przeliczają je na kalorie, ślepo i uparcie,

Choć uczone gęby memłają, a każda się stara,

Karmę mi zadać właściwą i podług zegara.

Ponoć dla mego dobra - „Zdrowotności życia”,

Tworzą mi wykresy, by chronić od tycia.

Tak na wzór zwierząt rzeźnych, pasionych po kluczu,

Daleko nam do rozkoszy, a blisko do tuczu.

 

A sprawa jest dość prosta, by jadło smakować,

Musisz się, jak we wszystkim, nieco pomiarkować.

To głód pierwszy daje miejsce rozkoszom jedzenia

I czyni asumpt smakom naszego istnienia.

Wędlina na frustracje kiepskim jest lekarstwem.

Biesiada jest czymś więcej niż tylko obżarstwem.

Pośpiech zarówno jedzeniu, jak wędzeniu szkodzi

I na dobre, obu tym rzeczom, nigdy nie wychodzi.

Drewno też czas mieć musi, aby oddać wszystko,

Wysnuć swoją historię… Bo to nie ognisko.

Musi nasączyć wędlinę poszumami kniei,

Cienistym powiewem sadów. Czereśni… Moreli…

Więc wędzarz polana takie do pieca podtyka,

Za wyjątkiem jednego, co się zwie osika.

Bo dzisiaj szlachetności dymu, także nam potrzeba.

Wszak Pan, gdy tworzył nagi przestwór nieba,

Aby go utrwalić, ten boski firmament,

Tych gwiazd tysięcznych skrzący się dyjament,

Ręką po niebie rozsnuł obłoki gotowe.

Rozwlekłe i spiętrzone, pulchne i różowe…

Każdemu człekowi by były dla smaku,

A tworzył je głównie dla nas, dla Polaków.

Bo nacja nasza tym we świecie słynie,

Że bardzo gustuje w swej swojskiej wędlinie

I tym się odznacza nad innym plemieniem,

Że chwali Pana Boga także podniebieniem.

Dlatego też Sarmata odgadnie z jedzenia

Jego skład, recepturę i czas wytworzenia.

 

Inaczej się wędzi rano, inaczej o zachodzie słońca

Kiedy zmierzch letni niebo, czerwienią zatrąca,

A spokój, co z lipcowym wieczorem się sączył,

Wysnuty lekko z dymem, z wędliną się złączył.

Inaczej jest jesienią, gdy sady z wolna martwieją

Inaczej, gdy zimą lód taje wiosenną nadzieją…

Bywa też, że wicher z poświstnym chichotem,

Wszędy bieży i w porywach mocuje się z płotem.

On to ogień wędzarzom nad miarę roznieca.

I miast chłodnego, czyni podmuch gorącego pieca.

Biada wtedy, łososiom, i zimnej wędlinie,

Co nurzać się miała, w delikatnym dymie.

On zbytnim gorącem, rybę migiem zetnie,

A schab suchością szczapy łacno przyobleknie.

Takie to potem historie, w mięsiwie znajdujesz,

Kiedy je na podniebieniu językiem smakujesz.

 

Lecz dość tych dywagacji, bo nudzić zaczynam,

A na prezentację niecierpliwie już czeka wędlina,

Jak artyści których zwodzą długą zapowiedzią,

Co w nerwach, za kulisami, jak na szpilkach siedzą.

Niech zagrają fanfary pełne zacnych dymów!

Wędzarnicze trąby o kształtach kominów!

Niech tryumfu pióropusz wysnują do nieba,

By chwałę Polskich Wędlin głosić gdzie potrzeba!

Oto wchodzi pierwsza, co wszystko zaczyna

A imię jej jak dotyk harfy! Oto jest Słonina!

 

 

Księga III,

czyli parada Polskich Wędlin

 

(czytać z umiłowaniem, głęboko wzdychając…)

 

Słonina

 

Słonino wędzona… Tyś wędlin królową!

Lecz nie wszystkich stołów stajesz się ozdobą.

Zastawy biesiadne rzadko tobą kraszą.

„Bo to na gust plebejski” - tak ich głupi straszą.

Jakby potraw prostych, o wyraźnym smaku,

Wstydem było chwalić wśród braci Polaków.

Wielu pogubionych, twych zalet nie czuje

I w mięsie, co chudszym nadmiernie gustuje,

Lub udziwnione jadło stawia nam za wzory

Strojąc w ananasy podmorskie potwory,

A potem zaciskając usta dla dobra tej sprawy

Głośno chwalą smaki pokracznej  potrawy

Tak to prezentując swe sztuki pokrętne,

Wywodzą, że to co proste, nie może być piękne.

W prostocie nie chcąc odnaleźć podniety,

Brną w różne sztuczności, szkodliwe niestety.

 

Na szczęście smak słoniny, co rodzi się z solą

Przez wiek wieków przetrwał, za sarmacką wolą

„To cholesterolu siedziba!” Krzyczą przeciwnicy,

Uczeni na wskroś lekarze, światli dietetycy.

To oszuści! Co żywot mierzą jedynie długością,

Nie zaś jego urodą, czy inną wartością.

Oni nas szantażem chcą wpędzić w omamy

Byś ze strachu jadł to tylko, co widać z reklamy.

Chcą odebrać sens życiu i w latach hodować,

Zjadacza sztucznych wyrobów, co ma wegetować.

Co za miesiąc życia odda jego uroki wszelakie,

Stając się bezwolnym, uprawnym burakiem.

Co chory od konserwantów, trwa długo do śmierci,

By żerowali na nim konowały oraz farmaceuci.

Tak cię omotają, byś jadł i pił to tylko niestety,

Co ci w uczonych artykułach podają gazety.

Z tego ich bełkotu myśl jedna się skupia,

Że Stwórca jest omylny, a Natura głupia.

 

A ja widziałem świty nad biebrzańskim brzegiem

Z nocy zrodzone ptactwa pierwszym śpiewem,

Gdy nad wodą wstają białe i oparne dymy

Przezroczyste bielą wędzonej słoniny,

One to nad trawą tak sennie się snują

Że je ledwie dotykiem, tchnieniem opatrują.

Rzekłbyś; matka dziecię nad ranem utula,

By przed dniem choć krzynę, dospała natura.

Tak to się snuje opar słoninie podobny,

Tuż przy Matce Ziemi, miękki i nadobny.

To odczucie właśnie odnajdziesz w słoninie

Co ją ku podniebieniu język niesie ninie

I trąc lekko, rozkosz wysnuwa z niej wonną

Rozpływa się melodią, harmonią cudowną.

Ten smak w Narodzie nigdy nie zaginie

Bo tradycją polską utrwalon jest w dymie.

 

 

Boczek

 

Gdy królowa Słonina swe roztacza wonie,

Obok niej jest król Boczek, jako mąż przy żonie.

O boczku wędzony! Tyś jest właśnie taki,

Że łączysz w sobie mięsa i słoniny smaki.

Twa szlachetność powszechnie została uznana,

Jak szlachta zaściankowa szeroko rozsiana.

Gdy słonina jest solą, to ty jesteś chlebem.

Na tej naszej ziemi, pod tym polskim niebem.

Ty swymi wstęgami zdobisz i srebrne talerze.

I w chacie prostej, pierwsze miejsce bierzesz.

Wpisałeś się też na trwałe w nasze przywary,

Jako przednia zakąska do czystej gorzały.

W niej to bowiem nasz naród nad wyraz gustuje,

A potem ciebie z widelcem pilnie, wypatruje,

Jako żuraw czujny, co swym ostrym dziobem

Łyknąć chce smakołyk, jakby mimochodem.

Ciebie Sarmata spożywa w tysięczne sposoby

Samego lub z dodatkami… Zawija dla mody.

Ty różne godzisz gusta, siedzących pospołu

I asumpt dajesz oczom do zwiedzania stołu.

Twój smak na trwałe związany jest z solą.

Takim cię powszechnie, nasze gardła wolą.

 

Polacy cię podają wedle rozmaitej mody,

A każda w parze z drugą, może iść w zawody.

Jedni cię wolą zjadać całkiem upieczonym,

Inni ciągnącym, (jako wiersz ten), za nożem wleczony.

Oba smaki w wilgotności znajdują różnicę,

W surowości tłuszczu, jak dwie okolice.

Jedna jest nią nasiąknięta jakoby moczary

Druga tylko wspomina, nadnarwiańskie trawy.

Mi zawsze przypominasz mazurskie zachody,

Kiedy zmierzch zapada w te  jeziorne wody,

A smugi chmur rozsnute wzdłużnie ręką Bożą,

W niemej tafli jeziora, odbiciem się mnożą.

Tam też głosy ptactwa i wszelkiej zwierzyny

Są jak oczy pięknej, zmęczonej, dziewczyny,

Co wraz z nadejściem nocy, powiekami gasną,

Zamykając się kilkakroć, nim na dobre zasną.

A po nich już tylko mrok i spokój głęboki zapada,

Wigilią nocnej ciszy, oddechem wszechświata…

 

 

„Wszyscy uważają, że czegoś nie da się zrobić. Aż przychodzi taki jeden, który nie wie, że się nie da. I on właśnie to robi” A. Einstein

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Poemat Mickiewicza jest napisany osiemnastozgłoskowcem, co nadaje mu pewien charakterystyczny rytm. A w tym tekście to masakra jakaś. Jeśli nie było stać gościa choćby na to, nie powinien zaczynać.

Ciepło pozdrawiam.

dyzio

__________________________________________

Hołduję rozkoszom stołu, dzbana i łoża. (kolejność przypadkowa)

 

nie zapominaj o Panu "S"

http://wedlinydomowe...go-forumowicza/

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

:) super napisane :):clap: :clap: :clap:

 

Krytyka to mnie rozbawiła (mam zajady i nie mogę się śmiać),brak w WAS poczucia humoru :D :D

Znam paru miłośników DISCOPOLO, mówią też, że świetnie napisane  i w ogóle.

Ja odnosiłem się tylko do formy, bo czy się komuś coś podoba czy nie, to całkiem inna sprawa.

Ciepło pozdrawiam.

dyzio

__________________________________________

Hołduję rozkoszom stołu, dzbana i łoża. (kolejność przypadkowa)

 

nie zapominaj o Panu "S"

http://wedlinydomowe...go-forumowicza/

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaczyna robić się wesoło i o to chodzi. :D 

PS.

By nie drażnić uczuć tradycjonalistów, temat przeniosłem do działu Ludzie.

„Wszyscy uważają, że czegoś nie da się zrobić. Aż przychodzi taki jeden, który nie wie, że się nie da. I on właśnie to robi” A. Einstein

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 

Trzynastozgłoskowcem!!!

 

Dzięki, coś mnie sie popierdaczyło. Dawno w szkole nie byłem.

Ciepło pozdrawiam.

dyzio

__________________________________________

Hołduję rozkoszom stołu, dzbana i łoża. (kolejność przypadkowa)

 

nie zapominaj o Panu "S"

http://wedlinydomowe...go-forumowicza/

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 

Czekam na XIII księgę !

 

ale będzie "rzeźnia"  :frantics:  :w00t:  :devil:

 

zawsze to coś innego ale co prawda, nie za łatwo się czyta ;)

Zobaczymy jak będzie dalej!

 

Z Dymnym pozdrowieniem......  

 

 

zez oryginału zepisane:

 

"wziął garść łoju , namaścił kutasa , że wyglądał jak świąteczna czerwona kiełbasa"

jumbo
--------------
"Ludzie są głupi, nie źli.
Zło zakłada jakąś moralną determinację, jakiś zamiar i pewną myśl.
Głupiec nie pomyśli.
Działa jak zwierzę przekonany, że zawsze ma rację,
dumny, że przypierd..la. każdemu, kto jest inny od niego samego."

 

 

"- Ludzie lubią wymyślać potwory i potworności. Sami sobie wydają się wtedy mniej potworni. Gdy piją na umór, oszukują, kradną, leją żonę lejcami, morzą głodem babkę staruszkę, tłuką siekierą schwytanego w paści lisa lub szpikują strzałami ostatniego pozostałego na świecie jednorożca, lubią myśleć, że jednak potworniejsza od nich jest Mora wchodząca do chaty o brzasku. Wtedy jakoś lżej im się robi na sercu. I łatwiej im żyć."
"Ostatnie życzenie"
Sapkowski

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

Ładowanie
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.