Skocz do zawartości

[Rok 1914] O maślarniach włościańskich


Maxell

Rekomendowane odpowiedzi

Świetna pozycja. Napisana z humorem i chyba częściowo aktualna. ;)

Serdecznie państwu polecam.

 

 

 

WYDAWNICTWO,

Warszawskiego Ziemiańskiego Towarzystwa Mleczarskiego

Nr III.



 

O maślarniach włościańskich

 

 

WYŁOŻYŁ

Ks. T. Kowalski

proboszcz w Działoszynie

 


WARSZAWA - 1914.

Drukarnia „Gazety Rolniczej" (W. Musielewicza), Złota 24.

 

 

 

Mam zamiar pisać o maślarni, ale, żeby do­kładnie, zrozumiale, a przedewszystkiem poży­tecznie tę rzecz wyłożyć, trzeba poruszyć dużo innych spraw z maślarnią związanych, bo wielu łudzi o maślarni słyszy, ale nie zdaje sobie spra­wy, jakie ona ma znaczenie, jak prędko i sku­tecznie wpływa na zmianę gospodarki i hodowli, jak przy maślarni nawet najciemniejszy do po­stępu się garnie, a najbiedniejszy wydźwignąć się z nędzy może. Żeby maślarnię założyć, trzeba ludzi do tego przygotować i pracować w tym kierunku, żeby podnieść urodzaj, bo z nieprzygotowanymi papraczami niewarto i niebezpiecznie brać się do tej roboty.

Ja swoich przygotowywałem przez trzy lata: najpierw przekonali się, że można mieć więcej żyta i ziemniaków i zapoznali się z różnemi roślinami pastewnemi, jak peluszka, bobik, wyka, buraki, marchew, i z każdej sposobności skorzy­stałem, żeby mówić o maślarni. Mówiłem mniej więcej tak: „przekonaliście się, że można mieć żyta i ziemniaków dwa, trzy razy tyle, coście mieli, i każdy z was się z tego cieszy, a jak Bóg miłosierny pozwoli, że może kiedy założymy ma­ślarnię, to się przekonacie, że z krowy będzie 100 rb. na rok, a mleka będzie tyle. że świnie będziecie niem karmić, i każdy ze 6 sztuk sprzeda, a ze dwoje dla siebie użyje. Ale nie wiem, kiedy to nastąpi, bo jesteście twardego rozumu i mało paszy dla krów szykujecie".

Różnie ludziska mojego gadania słuchali: jedni wierzyli, a drudzy kręcili głowami, a inni wprost gadali, że im się zdaje, że to niepodobieństwu, żeby krowa tyle dać mogła. A ja im mówiłem tak: „jestem Waszym księdzem, sumituję się Wam, że tak będzie, toście wierzyć powinni, bo na to mnie Bóg do Was przysłał, żebym Was uczył Jego praw. Dał Bóg wiarę do zbawienia, kazał ją kochać i wypełniać, a w ziemskiej go­spodarce rola ma rodzić chleb, krowa ma dawać mleko, świnia mięso, a kura nieść jaja. Wy tego wykalkulować nie możecie, tylko jednym palcem te dobra Boskie bierzecie, zamiast całą ręką po nie sięgnąć. Sprowadzimy knura i buhaja, a jak przyjdzie czas, to założymy maślarnię. Z kro­wami i maślarnią będzie tak, jak z żytem: dwa lata temu, tom musiał prosić, żebyście parę funtów na próbę zasiali, a jakżeście się dowiedzieli, że korzec kosztuje 16 rb, toście się za głowy łapali i mówiliście, że takie żyto może kupować ksiądz, bo ma dużo pieniędzy, a w tym roku rozdrapaliście 100 korcy; jak je nieśli z kolei, toście szli za furami całemi kupami, jak za nieboszczykiem, a przy wadze był taki ścisk, jak przy święconej wodzie w Wielką Sobotę. I gdy­by było nie 100, a 300 korcy, teżby ziarnka nie zostało".

Wszystko, co przez trzy lata było robione w kółku, miało na celu założenie maślarni. Nie­jeden może pomyśli, że przeceniam wartość mle­czarni. Zdaje mi się, że nie, i podług mego zda­nia w naszych warunkach wprost pojąć nie można postępu w gospodarstwie bez maślarni. Bo zważmy, jak się sprawa przedstawia. Dajmy na to, że w jakiejś okolicy ludzie poszli za radami swych przewodników, posprowadzali dobre nasiona, na­wozy, podwoili albo i potroili urodzaje, i cóż się okazało, że niema komu sprzedać, ani okopowych, ani ziarna, bo wszystko spadło w cenie wskutek nadprodukcyi. Nie mówię tu o tych, co mieszkają blizko kolei, lub pod dużemi miastami, bo ci znajdują zbyt na ziemniaki, choć ze zby­tem zboża też niełatwo często im przychodzi. Ale weźmy tych, co mieszkają zdała od miast, ciężkie mają drogi, to i marzyć trudno o jakimś zbycie surowego produktu, a takich u nas jest większość, bo na sto gospodarstw przynajmniej 85. Te masy słusznie mogą mówić: „na co mi się przy­da pracować przy okopowych, kupować nawozy, narzędzia, drogie ziarno, kiedy to wszystko mu­szę zmarnować zabezcen; za ziemniaki i pół ru­bla nie dostanę, a za zboże żyd płaci, ile mu się podoba, i często wpraszać się jeszcze trzeba ze swoją pracą". Otóż tę trudność rozwiązuje ma­ślarnia.

Na sprzedaż zboża nie możemy wogóle zby­tnio liczyć, bo kolejami przywiozą je do nas z dalekich stron, z okolic takich, gdzie ziemia niewyzyskana rodzi obficie bez nawozu, koszto­wnych narzędzi, dlatego taniej można je sprzedać. My innych dróg musimy szukać i produkować to, na co znajdziemy chętnego i dobrze płacącego kupca, i śpieszyć się z tem musimy, bo jak zo­baczą ci, co dziś do nas przywożą ziarno, że jesteśmy niedołęgi i kalkulować nie umiemy, to oni się wezmą do produkowania masła i mięsa, a my podług naszej mody będziemy znowu na­rzekali na biedę. Z przed nosa sprzątną nam inni to, co dla nas było przeznaczone, jak jest z handlem i przemysłem i wielu innemi rzeczami. Nie potrzebuję się chyba rozwodzić nad ten, jaki jest u nas brak nabiału, nie umiemy zaspo­koić własnych potrzeb, tysiące pudów przywozi się do nas masła z Litwy, a nawet dalekiej Syberyi, zboże zabezcen, a masła, mięsa, okrasy dokupić się nie można. Jakie u nas panują sto­sunki i jakie ludzie mają rozumy, można brać z tego miarę, że kiedy na jednem kółku powie­działem, że w Danii mlekiem karmią świnie, to ludzie żegnali się krzyżem świętym nad takiem świętokradztwem, a kiedy dodałem, że ich za to pochwalam, i chciałbym, żeby u nas tak było, nie chcieli ze mną gadać i myśleli, że jestem tylko przebrany za księdza. I nic dziwnego, bo u nas kapka mleka to jest specyał, że się w miej­sce okrasy używa; a przez parę miesięcy nie zazna go ani dziecko, ani starzec. I mówić ta­kim ludziom o narodach, co świniom mleko dają! A Bóg dał nam warunki takie, że w mleku kąpać się możemy, ale my tego nie widzimy, zrośliśmy się z nędzą, żywimy się gorzej, niż w innych krajach prosięta. Nasze krowy to szkielety, worki gnatów, z których zamiast grosza, mleka, masła, sera, mamy trochę nawozu. Ja swoim tak mówię: „czy myślicie, że Bogu się nie uprzy­krzy, że tak męczycie Boskie stworzenia? a prze­cież one w żłobku witały P.Jezusa, którego na sia­nie M. Najśw. złożyła! przecie wasze bydlę same­go P. Jezusa nie uszanowałoby, jakby zwąchało szczyptę siana! Mówicie, że nie macie łąk, a pa­luszka, seradela, przelot to nie siano? Tylko nie siejecie; wolicie żyto jak len, albo tatarkę, co da z morgi furę patyków, i tem karmicie to nieszczęśliwe stworzenie".

Przyjrzyjmy się bliżej, jak maślarnia na go­spodarki wpływa. Żeby mieć mleko, trzeba krowom dać dobrze jeść; żeby było co dać, odpowiednio trzeba obsiać pole. W pierwszym rzędzie pomyśleć trzeba o okopowych, bo bez okopowych mleka nie bę­dzie; żaden kuch lub obsypka okopowych nie za­stąpią. Mówi się po naszemu, że okopowe pędzą mleko, i bardzo słusznie, tylko nie zdajemy so­bie sprawy, dlaczego tak jest. Oto dlatego, że okopowe mają bardzo dużo wody, która jest po­trzebna dla mleka Na 100 kwart mleka jest w niem bez mała 88 kwart wody. Woda w ro­ślinie takiej, jak zielona pasza, burak, marchew jest pomieszana z różnemi solami, z takiemi wła­śnie, jakie są potrzebne do mleka, krowa więc, spożywając taką roślinę, gotowy już przyjmuje materyał na mleko, i organizm jej nie potrzebuje się wysilać na przeróbkę i mieszanie wody, bo ma ją gotową, i do tego woda rzeczna, albo studzien­na nie zastąpi tej z buraka lub z marchwi, bo jest surowa, i choć się jej krowa dosyta napije, to wielkiego pożytku na mleko z niej nie ma.

Pierwszym więc warunkiem, żeby krowa do­brze doiła,—dostarczać jej trzeba gotowego materyału.

Jak człowiek to skalkuluje, to się weźmie do plantowania buraków, marchwi i brukwi, siania różnych mieszanek i pole uprawi i wyrobi, jak się należy, bo okopowe, żeby się rodziły, potrze­bują czystego pola i ziemi doprawionej, głęboko zoranej. Pod buraki i marchew nawóz trzeba przyorywać na jesieni, a to dla tego, że ich nasionka są drobne i zaraz po skiełkowaniu korzo­nek szuka pożywienia w ziemi; o ile więc nawóz przykryty był w jesieni, to się już rozłożył i daje pokarm roślinie. Ziemniak, choć także lubi na­wóz jesienny, ale jest wytrzymalszy, bo ma dużą matkę i z ziemniaka zasadzonego długi czas ssie i dopiero w 2—3 miesiące po zasadzeniu zabiera się w najlepsze do szukania jadła w ziemi, a przez ten czas wiosenny nawóz zdąży się rozłożyć. Przy sadzeniu okopowych nie należy się spieszyć; raz dlatego, że mogą zmarznąć, a głównie żeby wyniszczyć chwasty. Niech nas nie kusi marco­we słońce, czekajmy do drugiej połowy kwietnia, a nawet początku maja, i pole przeznaczone pod okopowe bronujmy choćby co tydzień — wynisz­czymy chwasty i utrzymamy pole w wilgoci. Przy zbyt wczesnem sadzeniu rzucą się chwasty; gdyby pole było wolne, niszczylibyśmy je broną, a jak już zasiane burakami lub marchwią, trzeba je niszczyć motyką, co jest bardzo uciążliwe i żmudne, i niejednemu nie chce się uprawy tych pożytecznych roślin, bo z chwastów wyleźć nie może. Po zasianiu w swoim czasie nie czekajmy, aż się pole od chwastów zazieleni, ale wcześniej wyniszczymy ich zarodki motyką, obsadzoną na długim drążku, żeby krzyża nie łamać. Gdy mar­chew lub buraki podrosną, brać się niezwłocznie do przerywania; burak jeden od drugiego powi­nien być co 6 cali, a marchew co trzy cale. Wszystkie okopowe są amatorami potasu i saletry; potas powinien być dany przed sianiem, a je­żeli dajemy w kainicie, to na kilka tygodni, a na­wet na jesieni rozsypać go można; saletra — po przerwaniu raz, a w dwa, trzy tygodnie — drugi raz.

Ja swoim tak mówię: „nie zrażajcie się pracą, bo nie jest ona tak uciążliwą, jak Wam się wy­daje: jak się włożycie, to śmiejący to robić bę­dziecie; zresztą Bóg na to człowieka stworzył, żeby pracował".

Poza okopowemi nasiać trzeba różnych traw i mieszanek; na ziemiach mocnych lub gdzie są łąki, niema z tern kłopotu, ale na lekkich trzeba odpowiednie dobierać, jak peluszka, przelot, sera­dela rodzić się napewno będą, o ile pamiętać bę­dziemy o ich wygodzie. Ząb również na lekkiej ziemi się uda, byle mu nie pożałować obornika, bo ma do niego wielki smak.

Niejeden sobie pomyśli: „dobrze pisać o takiem sianiu, ale w praktyce to się tak zrobić nie da, bo jakbym nasiał mieszanek, traw, buraków, marchwi, to gdziebym zasiał żyto, owies, a gdzie bydlę popasł?" Tak mi mówili moi chłopi, a ja im na to: „żytem się zastawiacie, bo Wam głównie o słomę chodzi, którą pakujecie w biedne bydlę, że mu ledwo brzuch nie pęknie, ale jak będziesz miał buraki, to dasz krowie 50—60 funt. na dzień, dodatek z 10—15 funt. siana z peluszki lub seradeli, to ci krowa tyle zje słomy, że dwo­ma palcami obejmiesz. Z krową będzie tak, jak z tobą: jak nie masz lepszego jadła, to ładujesz w siebie całą miskę jałowych ziemniaków, że się ledwo ruchasz po takiem najedzeniu, ale jak bę­dziesz miał strawę pożywną, dobrze okraszoną, a do tego kawał boczku albo z łokieć kiełbasy, to parę łyżek ziemniaków ci wystarczy i będziesz syty”.

W zimie największa robota jest ze rznięciem sieczki, bo to jedyne pożywienie dla bydlęcia, i każdy z nas ze strachem myśli, coby było, jak­by słomy zbrakło, ale u rozumnych, roztropnych rolników na całym świecie, słoma nie ma zna­czenia, jako karma, nawet nie wiedzą, co to zna­czy sieczka; zarzuci na noc trochę słomy, krowa przeciągnie mało wiele, reszta idzie na podściół.

Ja tak obsiewam: na 8 morgów mam 2 mor­gi okopowych, 2 m. mieszanek, 2 m. owsa, 2 m. żyta, a Wy takbyście obsieli: 5 m. żyta, 1 m. ow­sa, 1 m. ziemniaków, 1 m. ugoru. I wobec takie­go obsiania dziwić się, że krowa zdycha z głodu!

O mleku niema co mówić, a was żre nędza i gło­dem przymieracie! Trzeba zmienić takie gospodaro­wanie, bo to na nic taka robota. Oglądasz się na ugór, bo jak krowa poczuje trawę, to chce sobie łeb urwać w oborze, bo przez całą zimę miała Wielki Piątek. Ugór skasować, zasiać peluszkę z wyką, zadać krowie w oborze, będzie mleko i nawóz, a na tej mordze żyto śliczne i plenne. Przy sianiu mieszanek jeden mórg żyta więcej wyda ziarna i słomy, niż dzisiaj pięć.

Dziś się ludzie trochę spamiętali, ale z po­czątku to miałem urwanie głowy. Nie mogłem na­mówić na żadne porządne narzędzie, ani nasienie; tłomaczę i przekładam, nic nie pomaga, ciągle mi się wykręcają, że im kobiety przeszkadzają i grosza na nic wydać nie pozwalają. Zebrałem więc kobiety i mówię do nich tak: „na oko jesteście zdatne, nie można powiedzieć, nie poską­pił Wam Pan Bóg i urody, a inne kobiety, com widział po świecie, to się ani umywały do Was, jakby nieprzymierzając przyłożył wronę do gołę­bia. ale do interesu to głowy nie macie, przesz­kadzacie mi we wszystkiem i chłopów odwodzicie od lepszej pracy". Jakżem tak powiedział, jak kobiety zaczną wrzeszczeć, że to nieprawda, że chłopy cyganią i kobietami się zastawiają, Prze­konałem się, że prawdę mówiły, bom chłopów od cyganów zezwał, to się żaden nawet nie tłomaczył, i w jednym roku kilkanaście siewników sprowadziłem i zaraz większy ruch się zrobił, bo już nie mieli się kim zastawić.

Krowa — to fabryka mleka, a człowiek tą fabryką kieruje. Każdy rozumie, że aby w fabryce zro­bić cukier, spirytus lub krochmal, trzeba przy­szykować odpowiedni materyał, bo, jakbym chciał zrobić cukier z piasku, a krochmal z torfu, tobym fabrykę popsuł, cukru i krochmalu nie zrobił, a o samym fabrykancie powiedzieliby ludzie, że głupi i nawet nie powinien nazywać się fabry­kantem. Taksamo i my dla wytworzenia mleka musimy przygotować materyał, bo ze słomy mle­ka się nie zrobi. Te wszystkie mieszanki i buraki potrzebne są koniecznie, ale one głównie dostar­czają wody, a mleko, oprócz wody, ma jeszcze inne składniki, a przedewszystkiem tłuszcz, z któ­rego się wyrabia masło i za które bierze się do­bry pieniądz. Otóż do wyrobienia tłuszczu po­trzebny jest odpowiedni materyał; jest on w ró­żnych kuchach, otrębach, śrutowanem zbożu. Trzeba więc krowie tego materyału dodawać, wtedy będzie miała z czego dużo i dobrego mle­ka wytwarzać. Wtedy poznamy, jaką mamy fa­brykę. Gdy damy co należy, a mleka nie będzie, to znaczy, że fabryka nicpotem, za rogi ją i do rzeźnika, a dzisiaj to ani fabryk, ani fabrykantów do mleka nie mamy.

Jak tu piszę, takżem swoim opowiadał i uczył, a gdy się ociągali, tom ich straszył, że maślarni wcale nie założę, boć to przecie obawa wdawać się z takimi ludźmi, co dobra swojego nie rozumieją. Dzięki Bogu, posłuchali i od lu­tego r. 1913 maślarnia jest w ruchu; a jak się ludzie uwzięli, to możecie miarkować z tego, ile wykupili różnego nasienia w samem tylko kółku, nie licząc tego, co nakupili gdzieindziej, a nawet od żydów, Choć im odradzałem, ale nie było spo­sobu, bo w kółku wszystkiego zabrakło. I tak: wyki, peluszki, bobiku — 60 korcy, buraków 700 ft., marchwi 100 ft., brukwi 80 ft., zębu 50 pudów, seradeli 100 ctn. Wobec tego jestem już spo­kojny, że maślarnia nie zbankrutuje. Przyrost mleka jest taki: w lutym było 2 tysiące kwart, w marcu 10 tysięcy, w kwietniu 14 tysięcy, a w maju dochodzi do 700 kwart dziennie, to pewnie dociągnie do 20-u tysięcy za cały mie­siąc, a jak tak dalej pójdzie, to im obiecuję, że wystawimy parową mleczarnię z gwizdkiem. Cieszy mnie bardzo, że naród się garnie, bo za parę lat, da Bóg szczęśliwie doczekać, to inaczej stać będą, a jak ludzie zamożniejsi więcej ko­chają swą pracę, to i dla wiary i dla kraju z nich pożytek. Z większym dorobkiem i oświata się ro­zwija; zabiedzony człowiek to i umysł ma tępy, patrzy tylko, gdzieby co porwać lub szkodę ko­mu zrobić.

Z maślarnią ściśle połączona jest hodowla krów i trzody. Dzisiaj ludzie trzymają krowy dla nawozu, mało o nie dbają, dlatego większość naszych krów jest bez wartości; niejeden ma w oborze kilka ogonów, a żadnego z nich do­chodu. Przy maślarni otwierają się ludziom oczy, jaki dochód z bydlęcia czerpać można. Zaczynają zastanawiać się nad tem, czy warto trzymać ta­kie szkielety jak dotąd, i po paru wypłatach chcą powaryować: tak poszukują lepszych dójek. Dowiedziałem się, że kilka mil od Działoszyna są dwie dobre krowy do sprzedania; miałem za­miar napisać i jedną z nich kupić, wygadałem się z tem do jednego z mieszczan, ten nie miał nic pilniejszego, jak powiedzieć drugim, i tego samego dnia na noc jeszcze poleciało paru, każdy w sekrecie przed sąsiadem, krowy kupili, nie pa­trząc na ceny wysokie, i na trzeci dzień z kro­wami byli z powrotem. Ażem się zgniewał, że mnie tak podsiedli.

Niejeden pomyśli, że maślarnia dlatego tylko ma znaczenie, że przysparza ludziom grosza. Ro­zumie się, że ten grosz, szczególniej dla nas, jest bardzo pożądany, bo go mamy bardzo mało, ale oprócz tego jeszcze i inne znaczenie ma maślarnia.

Nawołuje się ludzi, żeby łączyli się do kupy, zakładali kółka i inne stowarzyszenia; idzie to opornie i wolno, bo ludzie nie zdają sobie sprawy, jaka to ważna rzecz łączna praca. Przytem my, polacy, nie nawykliśmy do tego, każdy idzie w pojedynkę, stąd też bieda wkradła się do na­szego narodu, bo każdy jest wyzyskiwany przez zorganizowanych, solidarnych handlarzy i oszu­stów. Oni się bogacą, coraz więcej się mnożą i doczekaliśmy się tego, że taka masa żydostwa nas obsiadła, że niezadługo nietylko chleba, ale powietrza nam zbraknie. Przez ich ręce prze­chodzi wszystko, cokolwiek człowiekowi do uży­tku jest potrzebne: kasza, mąka, zboże, cukier, drzewo, łokciowizna; leziemy do nich, kupujemy, a przez myśl nawet nam nie przejdzie, żeśmy powinni się łączyć, brać do handlu i olbrzymie zyski, które oni ciągną, dla siebie zatrzymać. Policzmy tylko, ile żydostwa u nas się karmi i bogaci; my uciekamy z kraju setkami tysięcy, a ich coraz więcej przybywa. Doszło do tego, że głośno już mówią, iż to ich ziemia, nie nasza. A w Warszawie i Łodzi to większość domów w ich rękach, a na liczbę, to taka ich masa, że więcej, jak w całej Francyi i Anglii. Lekceważą nas, bo widzą, żeśmy do niczego nie zdatni i cie­mni. Nie mamy umiłowania rodzinnej ziemi, nie trzymamy jeden za drugim, wolimy żyda niż swojego brata. W niedołęstwie swojem i ciemno­cie powtarzamy święte i wielkie przykazania na­szej wiary, że i żyd bliźni, że krzywdy mu robić nie wolno, że kochać go trzeba, i leziemy do nich, jak mucha w pajęczynę. Tymczasem, gdybyśmy byli ludźmi roztropnymi, tobyśmy przykazanie Boskie rozumieli jak należy, ale układu w głowie nam brak, i stąd bieda u nas i niedostatek. Zastanówmy się, jak ta sprawa z miłością bliźniego się przedstawia i jak ją rozumieć należy. Wia­domo wszystkim, że dał Bóg przykazanie: „bę­dziesz miłował bliźniego, jak samego siebie", to znaczy: nie wolno bliźniego krzywdzić, ratować należy w nieszczęściu, rękę podać w potrzebie. Jest to święte Boskie prawo. Ale Bóg tak urządził świat, że ludzi połączył w większe lub mniej­sze gromady, do wspólnego przeznaczył życia i także to samo prawo miłości na nich włożył. Weźmy taki przykład: zbliża się zima, w rodzinie jest kilkoro dzieci, jedno potrzebuje butów, dru­gie czapki, trzecie kapoty; w sąsiedztwie taka sama jest rodzina i też ma potrzeby na zimę; komu ojciec obowiązany zrobić sprawunek — czy swoim, czy sąsiedzkim dzieciom? Każdy odpowie, że swoim; a gdyby się znalazł taki ojciec, że swoje dzieci zaniedbałby, a cudze okrywał, każdy powiedziałby, że jest głupi i zły ojciec, boć, rozumie się, pierwsze prawo miłości bli­źniego obowiązuje go dla swoich najbliższych bliźnich, a tymi są jego dzieci.

Może i powinien poratować sąsiedzkie, o ile go stać i są w nędzy, ale najprzód o swoich my­śleć musi. Jest to dla każdego zrozumiałe i ja­sne. Bóg ustanowił różne węzły, które ludzi łą­czą, i bez obrazy Boskiej o tych węzłach zapo­minać nie wolno. Otóż wielką rodziną, od Boga ustanowioną, jesteśmy my wszyscy Polacy. Ma­my wspólną Ojczyznę, wiarę, obyczaj, mowę, jesteśmy więc obowiązani w pierwszym rzędzie myśleć o sobie, jeden drugiemu rękę podawać, pomagać w zdobyciu kawałka chleba, łączyć się, jak przystało na ludzi jednej wiary, a żydów, choć krzywdzić nie wolno, jako ludzi obcych nam wiarą, obyczajem i mową, omijać. Tymczasem jak się u nas dzieje? O swoich się nie dba, z żydami się trzyma, u żyda wszystko kupuje, przesiaduje nieraz całemi godzinami w ich bru­dnych, cuchnących mieszkaniach, słucha jego rad, często bardzo do obrazy Boskiej wiodących.

Żyd chłopa odwodzi od każdej spółki, kółka, bo czuje, że dotąd żydowskiego panowania, do­póki człowiek ciemny, nic nierozumiejący, a jak się oświeci, zrozumie lepiej prawo Boskie i lu­dzkie, to żyda ominie, żyd będzie musiał wtedy albo wynosić się, albo wziąć się do pracy. Dzi­siaj kręci, szachruje, a w duszy nami gardzi, bo jesteśmy jak dzieci, co to i cukier i kawę i her­batę z żydowskiej bierzemy ręki.

Ale wróćmy do maślarni. Otóż ma ona poza groszem to wielkie znaczenie, że ludzi łączy bardzo mocnym węzłem. Jak człowiek raz i drugi weźmie kilkanaście rubli, wtedy otwierają mu się oczy, że to rzecz dobra, a widzi, że możliwa tylko wte­dy, gdy się ludzie razem łączą, bo jeden maślarni nic założy; wytwarza się między nimi wspólność interesu, zaczyna w głowie budzić się myśl, że gro­mada może dużo zrobić, budzi się mimowoli wspólny szacunek i życzliwość, bo każdy czuje, że wyświadczają sobie przysługę, a gdzie żydostwa dużo, tam się uwalniają z ich wędki. W osadzie np. kobieta, żeby zdobyć parę groszy za mleko musiała ży­dom się wysługiwać. Wiadomo, że żyd wtedy we­źmie mleko jeżeli jest obecny przy doju i w jego garnek trzeba doić, otóż nieraz kobieta chce wypędzić krowę na pastwisko, a żydówka śpi. Więc idzie i prosi: „pani Suro, pani Ruchlo, niech pani idzie do doju, bo czas na pastwisko", a żydówka mówi, że przyjdzie, jak się wyśpi, i kobieta nieraz parę godzin czekać musi, bo jej chodzi o parę groszy. Przy maślarni każda z kobiet jest panią, a jak dokuczliwą to było niewolą, okazało się zaraz po pierwszym miesiącu: żaden żyd mleka, nie dostał, nagwałt musieli sobie kozy kupować, a mnie przez złość wyzywają od pachciarzy.

Kto zna wieś naszą, ten dziwne nieraz spo­strzegał zjawisko: gospodarze zamożni są po naj­większej części skąpcami, niema u nich ani ga­zety, ani książki, dzieci trzymają w ciemnocie, bo na wszystko, nawet na szkołę, żałują grosza. Dlatego też utarło się mniemanie, że chłop bogaty gorszy i więcej nieużyty od ubogiego. Dlaczego tak jest? To skutki naszego nieudolnego gospo­darowania. Z czego chłop obecnie czerpie swoja względną zamożność? Sprzeda kilkanaście korcy zboża, co dwa lub trzy lata konia, raz na rok ze dwa, trzy wieprzki i to jest jego dochód. Spo­tyka się z groszem dosyć znacznym, raz lub dwa razy do roku. Łapie więc ten grosz i za nic w świecie popuścić go nie chce, bo rzadko się z nim spotyka, chowa, go najstaranniej i wyradza się w nim skąpstwo i samolubstwo. Znam takich gospodarzy, których stać na parę tysięcy, a w do­mu nawet chleba poddostatkiem niema, a przy wianowaniu dzieci odbywa się Sodoma Gomora. Otóż mleczarnia ma i wychowawcze znaczenie, bo grosz przychodzi często i stale, ludzie przyzwy­czajają się do częstego grosza, nie łakną go i wi­dzą w nim środek, nie cel życia. Wiedzą, że za miesiąc znowu go mieć będą napewno, i mówi się o nich, że mają dochód z gospodarstwa, a nie tak. jak o dzisiejszych bogaczach, że „udało" im się wychować krowę lub konia. Dzisiejszy bogacz to człowiek nieużyty, samolub ciemny, z którego ani Bóg ani ludzie pożytku nie mają. Zamożni go­spodarze w przyszłości, da Bóg niedalekiej, będą obywatelami kraju i podporą całego narodu.

Niejeden z Was, kochani bracia, czytając to moje pisanie, pomyśli sobie: „ten ksiądz to ino w krowach wszystko dobre widzi, a o koniach to ani wspomni, musi ich nie lubić". Nauczmy się koło krów chodzić, to może przyjdzie kolej­ka i na konie. Ja, jak każdy polak, konie lubię, ale to jest stworzenie kosztowne. Ogierów tylko nie lubię, bo miałem takie zdarzenie: byłem zaw­sze ciekawy do gospodarki i gdzie co mogłem — oglądałem, żeby się czego nauczyć. Pojechałem raz do Czech, obejrzałem parę gospodarstw, a w jednem mieli chłopi ogiera spółkowego; wyprowadzają go, widzę, że bardzo ładne stworzenie, jak zacznę chwalić, aż się czesi z radości uśmiechają: jednemu z nich przyszło do głowy, żeby mnie na niego wsadzić. Wykręcam się jak mogę, bo na koniu jeździć nie umiem, jeszcze na ogierze, ale nic nie pomaga, anim sic spostrzegł, jak mnie na konia wsadzili. Włosy na głowic stanęły mi ze strachu, ale co było robić? Zapiąłem tużurek na wszyst­kie guziki, bo byłem nie po księżemu ubrany, przeżegnałem się krzyżem świętym i jadę; jakiś czas ogier szedł spokojnie, ale jak poczuł, że kieruje nim niewprawna ręka, zaczął unosić, szar­pię, jeszcze gorzej, tylko kwiknął i galopem w pole; miałem tyle przytomności, żem wyjął nogi ze strzemion, bo gdyby nie to, to jużbym dziś o tem nie pisał; jakimś cudem trzymałem się na grzbiecie tej bestyi, ale jak nadleciał na jakiś rów i przesadził go, czułem, żem wyleciał w powietrze i fikam kozły, wpadłem do rowu i to mnie uratowało od jakiegoś złamania. Upaprałem się jak nieboskie stworzenie, wszystkie guziki ubrania mi się pourywały, a tużurek przez całe plecy tak mi pękł, jakby go kto nożem rozerznął. Jak wtenczas wyglądałem, to już nie będę opisywał; nadlecieli ludzie i za boki się brali od śmiechu, a mnie taka złość porwała, że gdybym miał pistolet, tobym tego podłego ogiera zastrzelił. Całe ubranie musiałem sobie nowe kupić, a boki mnie bolały, żem się trzy dni smarował. Od tego czasu mam takie obrzydzenie do ogie­rów, że nie mogę na nich patrzeć, a w Danii tom się z daleka od nich trzymał, żeby mnie znowu tak nie urządzili.

Jak już wspominałem, do maślarni trzeba ludzi przygotować; miarą należytego przygotowa­nia będzie to, czy należycie obsieli pola.

Robi się u nas często błędy, że maślarnię zakła­da się w maju lub czerwcu, licząc, że w tych mie­siącach będzie sporo mleka, choć nawet pola nieobsiane, jak się należy. I cóż się potem okazuje? Póki jest trochę zieleniny, mleka jest dosyć, ale przychodzi jesień i zima, maślarnia ledwo dyszy, krowom niema co dać, bo rozum do głowy przyszedł wtedy, gdy już zapóźno było na sadzenie i sianie Bezporównania praktyczniej i bezpieczniej jest zakładać mleczarnie jesienią, a nawet zimą, choć paszy niewiele, ale ceny na masło dobre, ludzie wyczekują wiosny, żeby całą silą zabrać się do odpowiednich obsiewów. Maślarnia, założona w styczniu lub lutym, 3 — 4 miesiące niedomaga, a założona w maju — chora cały rok. Przytem o instruktorów łatwiej, o ile czas otwierania ma­ślarni rozłożymy na jesienne i zimowe miesiące, bo, jak dotąd, w maju każdy o instruktora prosi, a oni rozerwać się nie mogą, na krótko tylko przy­jeżdżają przy puszczaniu w ruch, stąd niedokład­ności, błędy, a nieraz kwasy i narzekania.

Korzyści, które wyliczyłem z maślarni, są olbrzymie i pod względem moralnym i pienięż­nym; jest to lewar, który najskuteczniej ruszy nasze ciemne i biedne masy narodu. Dotąd jest zaledwie sto kilkadziesiąt maślarni, ale niezadługo, da Bóg, będzie parę tysięcy, wtedy zmieni się u nas wszystko na lepsze, przybędzie narodowi kilkadziesiąt milionów rubli z samego mleka, drugie tyle z trzody, z podniesienia sprzedażnej wartości krów; podniesie się wydajność ziemi, a nadewszystko rolnik poczuje, że jest rzeczywiście gospodarzem, bo dzisiaj, choć się nim nazywa, ale jest nędzarzem i głodomorem. Ja swoim tak mówię: „jak mnie to cieszyć będzie, kiedy przy­jadę do was, np. po kolendzie, i zobaczę w ko­morze kilkadziesiąt łokci kiełbasy, połcie słoniny, wtedy będę udawał, że się dziwuję i powiem: czy to na sprzedanie macie? A wy mi na to: mamy kupców w domu, wszystko to kupią bez pienię­dzy. A ja mówię: niech jedzą na zdro­wie i rosną na chwałę Boską i pożytek ludzki, bo taki porządek Bóg ustanowił, żeby te stwo­rzenia na swój użytek obracać. Bo dzisiaj to żadnemu nawet na myśl nie przyjdzie, żeby na swój użytek wieprzka zabił i nie dziwota, bo upasie jednego, a najwyżej dwóch, i nie wie którą pierw dziurę zatkać, a przy maślarni to 8 — 10 łatwo upasie, to i dla nas wystarczy. Tak np. Józef Matyja z Sadowca, co wziął za pierwszy miesiąc 20 rb., a za drugi 23 rb. od dwóch krów, to zaraz sobie kupił 6 prosiaków i tuczy; 5 sprze­da, a szóstego dla siebie obróci. A dzisiaj jest taki porządek, że wszystko wywlecze się na targ: kurę, gęś, jajko, cielę, prosię, zjadają to niemcy i żydzi, a, wy ani grosza, ani oblizania nie ma­cie a przydałoby się wam bardzo trochę pożyw­niejszej strawy, bo na oko toście niby zdatni, a w rzeczywistości pajęczyna: lada zaziębielizna, już choroba i śmierć; a że apetyt do tego macie, tom się przekonał, boście mi raz wszystkie jaja zjedli, co kobiety na ofiarę zebrały; tłumaczyliś­cie się, żeście nie wiedzieli, na co były, ale prze­cie wiadomo, że sołtyska w komorze nie dla was je trzymała".

Jak z każdą rzeczą, tak i z założeniem ma­ślarni jest trochę kłopotu, bo ludziska się boją, nie wierzą, a najzawziętsze są kobiety, bo przyzwyczajone do tego, że do nich masło i mleko należy, myślą, że im się straszna krzywda stanie, jak nie będą miały kwarciny lichego masła i ser­ka na sprzedanie. Chłopi odraził byli chętni, ale kobiety tak wykalkulowały: „dziś chłopowe wszy­stko, a kobieta ma ino tę parę jajek i trochę ma­sła na obrządek domowy; koniec świata czy co, żeby chłopi jeszcze mlekiem zarządzali". Musia­łem je dopiero zebrać i wytłomaczyć, powiedzia­łem im tak: jesteście ślubne kobiety; wszystko, co w gospodarce, to jest wspólne; dziś wam chłop skąpi, bo grosza macie mało, a jak grosza będzie więcej, to i na obrządek domowy wystar­czy, a wam się ujmie ciężkiej, żmudnej pracy, bo przy kierzance to niejednej ręce ustają i czę­sto zrobić się masło nie chce, wtedy zganiacie, że je ktoś zamówił. Zresztą nikt wam mleka nie weźmie, będziecie je mieli, tylko śmietankę się zbierze, a mleko odtłuszczone dobre i dla czło­wieka i dla każdego stworzenia, a twaróg dobry dla kur, będzie więcej jaj, dla gęsi — jeden podskubek więcej, a wiadomo, że podskubywać lu­bicie i na pierze jesteście łakome. Zresztą, jakbychłopi dokazywali i na wszystko grosza ską­pili, to ustanowię taki porządek, że wy będziecie pieniądze odbierać". Po tem przemówieniu ko­biety się uspokoiły, a jak zasmakowały w ma­ślarni, to teraz są najzawziętsze w dostawianiu mleka.

Jeżeli wszystko jest przygotowane, to same­go założenia niema sie co obawiać, bo Bóg nam dał człowieka, który kieruje maślarniami z wielką znajomością i umiłowaniem, a jest nim p. inży­nier Chmielewski.

Ja też się bałem, ale jak żem z nim poroz­mawiał, tom się odrazu odważył. Mówię do nie­go: „Z przeproszeniem pana inżyniera, chciałbym założyć maślarnię, ale się boję". „A czego się ksiądz boi?" „Bo się wcale na mleku nie znam".

A on mi na to: „ludzie się na gwiazdach poradzą poznać, to się ksiądz na mleku też pozna". „Ale nie poradzę obrachować tłuszczu, procentów, a ty­le różnych książek". „Wszystko jest rzeczą łat­wą, niech się ksiądz nie boi, dam księdzu książ­kę, com napisał, tam wszystko dobrze wyłożone, gdy ksiądz ją przeczyta, to odrazu się nauczy; zresztą przyszlę instruktora, to dotąd będzie sie­dział i uczył, dopóki wszystkiego dobrze nie wy­łoży, i maślarnię w ruch puści, a jak będzie po­trzeba, to na każde zawołanie instruktor przyje­dzie". Jak mnie tak uspokoił, tom swobodnie odetchnął. Ale go jeszcze proszę: „niech pan in­żynier przyjedzie, zanim maślarnia pójdzie w ruch, zobaczy miejsce i do ludzi trochę przemówi". Zgodził się i na to. Jak przyjechał — uciecha by­ła wielka. Doradził, zachęcił. Gadaliśmy o róż­nych rzeczach do północka. Rano jeszcze śpię, słyszę gwizdanie; przypomina mi się, że w dru­gim pokoju śpi inżynier; ubieram się prędko i idę go odwiedzić, a on mnie całuje, śmieje się, we­soły, jak ptak. Pytam go „co pan inżynier taki kontent od samego rana „a on mi opowiada, że całą noc mu się śniło, że zakładał maślarnię i, że po takiem spaniu cały dzień jest wesoły. Nic nie odpowiedziałem, tylkom go też ucałował i po­kręcił głową.

Inżynier Chmielewski jest człowiekiem Opatrznościowym, kocha swój kraj i naród, wi­dzi całą doniosłość sprawy, jaką kieruje, poświę­ca dla niej swój rozum i siły, i pod. jego kierun­kiem, byleby tylko ludzie jako tako przygotowa­ni byli, śmiało maślarnię zakładać można; o każ­dą z nich troszczy się, jakby to jego własność była. W Kopenhadze widziałem wykutą z ka­mienia podobiznę tego, co duńczyków uczył za­kładać pastwiska i hodować krowy; wykuty tam napis: „ten człowiek wzbogacił kraj". Inżyniero­wi Chmielewskiemu wystawimy, my polacy, tak­że podobiznę i taki np. napis: „ten człowiek dał krajowi miliony".

Oprócz korzyści, które wyliczyłem, jeszcze jest jedna, o której wspomnieć należy, a miano­wicie: maślarnia uczy czystości. Brak zamiłowania do czystości płynie u nas, jak wiele innych wad, z braku oświaty; nie pojmujemy, jak ważna to rzecz czystość, ilu chorób i dolegliwości człowiek uniknąłby, gdyby swe ciało i mieszkanie w czystości trzymał. Niejeden całe życie porządnie ciała nie wymyje, z brudnemi rękoma bierze się do jadła, wprowadza do organizmu brud, który szkodzi zdrowiu a często jest przyczyną różnych chorób a nawet i śmierci. Bo trzeba Wam wie­dzieć, że pozatemi rzeczami i stworzeniami, które nasze oczy widzą, są wielkie masy małych stworzonek, których nie dojrzy gołem okiem, do­piero przez szkła powiększające można je zobaczyć. Otóż te małe stworzonka wszędzie się krę­cą, obsiadają nasze ubranie, ręce, głowę; są po między niemi i bardzo szkodliwe. Jedynym sposobem obrony przed niemi utrzymanie Ciała i mie­szkania w czystości; boją się bowiem bardzo mydła, wapna, słońca. Kto był kiedy za granicą, ten podziwiał, w jakiej czystości utrzymują tam mieszka­nia, obory, chlewy, kurniki, bo ludzie ci są oświe­ceni i rozumieją, jak ważną rzeczą dla zdrowia człowieka i każdego stworzenia jest, czystość i dobre powietrze. A u nas ludzie tego nie ro­zumieją: w stancyi nieprzewietrzanej, w której, szczególniej zimą, po kilkoro przebywa a w no­cy śpi ludzi, powietrze aż dusi, a pod sufitem deska, na której leży chleb, ser, okrasa. Wszyst­ko to się zjada z masą kurzu i zarodkami róż­nych chorób i robactwa. Stąd te niedomagania ciężkie, dychawice, rznięcia na wnętrzu, bóle gło­wy; ludziska kupują w aptece różne „serdeczne i maciczne krople", a na to nie kropli, a czysto­ści, powietrza, wapna i mydła potrzeba.

Otóż te drobne stworzenia są wielkimi ama­torami mleka i pełno się ich przy niem uwija; trzeba ciągle pamiętać o dokładnem myciu i szorowaniu naczyń, bo inaczej zagnieżdżą się za­raz, mnożą z niesłychaną szybkością, wytwarzają kwas i nieczystość, i mleko, wlane do takiego naczynia w czasie ogrzewania przed odciąganiem na maszynie, warzy się i jest niezdatne, stąd wstyd i strata dla gospodyni. O tych drobnoustrojach możnaby dużo ciekawych i pożytecznych rzeczy napisać, jak one dokazują, jak niechlujne gospo­dynie mają w wielkiem poważaniu, jak się do nich garną, a w ich garnkach, miskach, a nawet na głowach wesela wyprawiają, ale to za dużo za­jęłoby miejsca, a mnie tym razem głównie o ma­ślarnie chodzi.

Opiszę jeszcze, jak się odbywa wypłata. Ta najprzyjemniejsza czynność odbywa się co miesiąc. Ja mam okropną radość, gdy z worka wy­sypuję pieniądze, naumyślnie zmieniani na sre­bro, żeby była duża kupa i brzęk wydawała. Lu­dziom świecą się uczy, bo widzą, że to grosz za ich pracę i zabiegi, grosz, którego nigdy przed­tem nie mieli i nawet nie wierzyli, żeby mieć mogli.

Opowiadali mi w jednej maślarni takie zda­rzenie o pierwszej wypłacie. Po pieniądze zle­cieli się chłopi, jak na odpust, każdy złapał, co mu się należało, i zdawało się, że poszli do domu, tymczasem zmówili się do karczmy i tam urzą­dzili hulatykę i pijaństwo. Jakoś do domu, choć późno, trafili, a jeden przewrócił się na drodze, Utarzał w błocie i zasnął Dopiero koło północka znaleźli go domownicy zaniepokojeni, że gospodarza niema, wzięli na furę i zawieźli do domu. Trzeba było wsadzić go w ceber, wyszorować, bo cały był unurzany, i dopiero pod pierzynę; tak się utraktował, że cały tydzień z pod pierzyny nie wylazł. Kobiety narobiły lamentu i hałasu : postanowiły, że ono pieniądze odbierać będą. Na drugą wypłatę przyszły same kobiety, a paru chłopów tylko za oknem stało. Wtedy przewo­dniczący mówi: „przeszła wyplata narobiła mi du­żo wstydu i markotności. Ponieważ się tak chłopi spisali, Boga obrazili i grosz zmarnowali, ni­gdy już po wypłatę przychodzić nie będą, tylko kobiety, a Kacper, co się tak spił i unurzal, że aż go w cebrze szorować musieli, dla przykładu i ukarania z naszej społeczności będzie wydalo­ny. Co wy na to kobiety?" „Tak, tak, wygnać Kac­pra", wszystkie jednogłośnie postanowiły. Kiedy już mają się brać do napisania tego sądu, nad­chodzi Kacper Wszyscy ze ździwienia ucichli, a on tak powiada: „Prawda, żeni się spił, Boga obraził, ale, z przeproszeniem całej społeczności, tak mi rozum z uciechy zamroczyło, żem nawet nie wiedział, co robię; mam przeszło 50 lat a ni­gdy jeszcze takich pieniędzy nie miałem. Wiado­mo, że wziąłem 14 rb., a ja jeszcze nigdy nie wi­działem za mleko nawet 14 groszy; nie styrmani­łem wszystkiego, coś 10 zł., a resztę oddałem ko­biecie, niech ona zaświadczy; a mam już karę za niestateczność, bo od tego błota i wilgotności ro­matus wlazł mi w gnaty i co noc tak dokucza, że żadne smarowanie nie pomaga Dlatego pro­szę, żeby mnie ze społeczności maślarskiej nie wyganiać, bo już tego nigdy więcej nie zrobię".

Wiadomo, że kobiety mają miękkie serca, odrazu stopniały; i Kacper w społeczności został.

To zdarzenie daje nam bardzo dużo do my­ślenia. Ludzi taka ogarnęła radość z otrzyma­nych pieniędzy, że zupełnie pogłupieli; otworzyło się przed nimi nowe źródło dochodu i, mówiąc o maślarni, każdy ją określa jednem słowem — „to dobrodziejstwo".

Instynktem czują, że otworzyło się dla nich nowe pole pracy, choć na starym warsztacie. Do­tąd pole i obora były w zaniedbaniu, człowiek harował, zaganiał bez wielkiego pożytku, a co zatem idzie, i bez umiłowania swej pracy, bo każdy to rozumie, że gdy z pracy niema plonu, to człowiek niedbale, ociężale ją spełnia. Mamy wrodzone pragnienie ziemi, a często spotykamy się z takiemi zjawiskami, że wytłomaczyć ich sobie nie umiemy. Tak np. emigracya; rzucają gospodarki nawet dosyć duże i uciekają za mo­rza szukać chleba; a sezonowy robotnik, ażeby przynieść z Prus ze 100 rb., porzuca kilkumorgową zagrodę i idzie pracować dla niemca w poni­żeniu i poniewierce, bo na własnym zagonie ni­czego dorobić się nie może. Cały jego dorobek roczny mniej uczyni, aniżeli dochód z jednej do­brej krowy. Niemiec to rozumie i dlatego robo­tnika traktuje, jak inwentarz, my tylko naszego poniżenia zrozumieć nie możemy. Bierzmy się co tchu, zakładajmy maślarnie, bo to jest wdzię­czne i korzystne pole pracy. Po paru latach inaczej na świat patrzeć będziemy i przekonamy się, że i nas ludzie inaczej szanować będą, bo dzisiaj, choć ciężko się przyznać do tego ale trzeba, że nie zasługujemy na szacunek, każdy nas poniewiera, nawet żyd czuje się od nas wyż­szym i lepszym i, niestety, ma racyę. Umie czy­tać i pisać, jest trzeźwym, umie handlować, wią­zać się w spółki, szanuje swój żydowski obyczaj i wiarę, rozumie potrzebę oświaty, zakłada szko­ły, a swoje dziecko, gdy tylko zacznie chodzić, posyła do żydowskiej ochrony. Na 5 tysięcy ży­dów mojej parafii jest 14 szkół żydowskich, a na 8 tysięcy chrześcian — tylko jedna szkoła. Cóż dziwnego, że nad nami górę biorą? Mamy pustki w głowie i kieszeni, nie kochamy swej rodzinnej ziemi, bo nie rozumiemy tego świętego obowiąz­ku, pracujemy, jak nierozumne stworzenia, na jej szkodę; dosyć spojrzeć na nasze drogi, puste, krzywe, bagniste, czy komu przyjdzie do głowy poprawić, drzewkiem ozdobić? Tysiące morgów wydm, pustek — czy kto pomyśli, żeby zadrze­wić? Łamać, kraść umiemy. Wyłowić, wynisz­czyć ryby w rzece, wymordować, wytępić zwie­rzynę w polu — do tego mamy zdolność, bośmy do niszczenia i dzikości wprawiali się od małe­go Ale czas wielki opamiętać się, Bóg nad pod­suwa sposobność, daje ludzi, ułatwia pracę, a od nas zależy, byśmy się jej chwycili. Nie oglądaj­my się, nie liczmy na nikogo — tylko na siebie, zbierajmy się, uczmy i radźmy, a Bóg nam do­pomoże. Powstaną maślarnię, szkoły, wyrwiemy handel żydom, a przy naszych wrodzonych zdol­nościach, jakich nam Bóg udzielił, wyprzedzimy tych, którzy nas dziś poniewierają i za nic mają.

Ja moim tak mówię: „przewróciliśmy porzą­dek Boski, bo tylko zważcie: hodujecie świnie, kury, gęsi; macie cielęta, masło, jaja, wszystko to wleczecie na sprzedanie, a nikomu na myśl nie przyjdzie, żeby te dary Boskie na swój uży­tek obrócić. Zjecie kurę lub gęś, gdy zdechnie, a w najlepszym razie kobieta zje rosołu z kury, gdy chora ma małe, albo chłop, gdy bardzo nie­domaga, a wszystko zjadają niemcy i żydzi. Czy taki Bóg ustanowił porządek? A może nie macic smaku do takiego jadła? Smak macie, bom się nieraz przekonał, jak chłop poradzi zdmuchnąć jajecznicę z pół kopy jaj. Ale ciągle brak Wam grosza, to też lada czem się zapychacie, a wszy­stko lepsze wleczecie na sprzedanie. Wiadomo, że człowiek nie na to żyje, żeby jadł, ale na to je, żeby żył; ale, jak ma być wytrzymały i spraw­nie pracować, powinien się posilać smacznem i dobrem jedzeniem, inaczej jest słaby, ociężały, skłonny do chorób, brak dobrego jadła zastępuje kieliszkiem. Jak się weźmiecie w kupę, to i na dobre jadło, kożuchy i lakierowane buty wam starczy, a kobietom — na piękne karbowane czepki, ładne zapaski, a wstążkami to nawet trzewiki będą wiązały".

Każdy, rozumie, że, jeżeli chcemy, żeby kro­wa była zdrowa, dobrze wyglądała, dawała mle­ko, potrzebuje obchodu i odpowiedniej paszy. Samo zadawanie paszy ma wielkie znaczenie. Nie- dosyć jest mieć paszę, ale trzeba ją odpowiednio krowie podawać. Pod tym względem robimy bardzo dużo błędów; myśmy się tak zrośli i przy­zwyczaili karmić krowy sieczką, że wprost w gło­wie nam się nie mieści, że można się bez niej obejść i krowa za nią tęsknić nie będzie. Podam wam, jak ja pasę u siebie. Rano po wydojeniu koszyk buraków całych 30 funt, po burakach — ospa —3-4 f, zależnie od dójki, i zakładka za dra­binę 8 f. peluszki z seradelą. Po zjedzeniu za­kładki pojenie wystałą wodą Krowy się nała­dują, napiją, kładą i przeżuwają aż do czasu południowego doju; po doju wypuszczam je na po­dwórze, żeby się przeszły i nabrały ruchu; w cza­sie opasu mają koryto z wodą, piją ile chcą; przy okopowych zwykle jednorazowe pojenie wy­starcza, Około 4-ej karmienie w ten sam sposób, jak rano; na noc po doju zakładka z prostej sło­my. Karmienie dwa razy dziennie jest najodpo­wiedniejsze, bo pomiędzy jedną a drugą karmą jest tyle czasu, że krowa swobodnie i spokojnie może pokarm przeżuć, odpowiednio go przerobić, z czego dla człowieka i bydlęcia jest korzyść. Człowiek korzysta, bo z pokarmu należycie prze­robionego wytwarza się mleko, nadto bydlę go dobrze trawi i nie wydziela w odchodach niestrawionej, t. j. zmarnowanej karmy. Bydlę ko­rzysta, bo jest zdrowe, wesołe i zawsze ma dobry apetyt.

Zobaczmy teraz, jakto my karmimy. Nie mówię o tych, co wykalkulowali, że bez ciepłego picia krowa się obejść nie może, gotują jakieś zupy, zaprawiają kwartą buraków i garsteczką ospy, dźwigają gary, że chcą ręce powyrywać, a kobiety usmolone i umorusane, jakby je kto przez komin przeciągnął. Tych na szczęście jest coraz mniej, ale długo jeszcze pokutować będzie ten niemądry sposób żywienia, że burak czy ospę miesza się z sieczką i pakuje pełen żłób; krowa do samego dna wkłada gębę, wybiera co lepsze, dużo paszy wyrzuca i marnuje, a przytem zużywa na jedzenie dużo czasu, zamiast się uło­żyć i w spokoju przeżuwać,

Mówimy, że „gołej sieczki jeść nie chce", a ja się swoich pytam: „co ci na tem zależy, żeby napakowała w siebie sieczki?, jaki pożytek bydło z niej mieć będzie? Rozumie się, jak krowa znarowiona, to gołej sieczki nieruszy, tylko się bę­dzie oglądać i ryczeć, ale jak wymiarkuje, że to nic nie pomoże, a żołądek jej będzie potrzebował odpowiedniego wypełnienia, to się zabierze do sieczki. A jak masz dokładkę choćby pół na pół ze słomą, np. owsianą lub jęczmienną, to się wcale gniewać nie będzie, jak jej sieczki nie dasz, nawet przez całą zimę".

Ja swoim dalej tak mówię: „powinniście zerwać z tem babskiem pojeniem i pasieniem. Zrozumiałem to było, jakeście mieli po 5—10 kor­cy buraków na parę sztuk, toście ich Używali jako okrasy, żeby bydlę przełknęło jaknajwięcej słomy, ale dziś, kiedy możecie bydlęciu dać 30— 40 f. na dzień, to pojenie skasować, a słomę uwa­żać jako dodatek, nie podstawę paszy”.

Przyjdzie czas i u nas, i da Bóg niezadługo, że zrozumiemy, jak trzeba bydlę karmić, żeby była jak największa z niego korzyść, ale dziś jesteśmy jeszcze za ciemni, nie znamy organizmu i potrzeb bydlęcia, nie rozumiemy, że pokarm, który spożywa krowa, wraca nazad do pyska, gdzie go krowa przeżuwa i ślini; nie wiemy, że pokarm ten przechodzi aż przez cztery przegrody, co ułatwia wyzyskanie paszy na potrzeby orga­nizmu krowy, wytworzenie tłuszczu i mleka.

Krowa powinna być umiłowanem naszem bydlę­ciem, bo w niej leży przyszłość i dobrobyt kraju. Nie potrzebuję wam chyba dowodzić, że na kor­czyki niema się co dzisiaj oglądać; dziś korzec żyta 4 rb. 50 kop, a korzec owsa 16 złp. i to jeszcze kupca niema, a kwarta masła 8 złp. i pro­szą się ludzie jak o łaskę, żeby im sprzedać. Gdybyś miał najpodlejsze bydlę i spasł to zboże, to przy maślarni jeszcze raz byś taką cenę osią­gnął w mleku, tłuszczu i mięsie; 4 kwarty masła więcej zapłaci jak korzec żyta, a nawóz ile wart? I nie potrzebujesz się nikogo prosić i kłaniać ze swoją pracą. Słusznie p. Piątkowski pisze: zmieńmy Kupca z brodą na kupca z ogonem, a daleko le­piej wyjdziemy.

Bydlę potrzebuje mądrego, roztropnego ob­chodu; obora powinna być widna, ciepła na zimo, czysta i sucha. Zagranicą, głównie w Danii, zajmują się krowami mężczyźni, ale u nas to pewnie do tego nigdy nie przyjdzie, bo nasze kobiety są ciekawe, ruchliwe i zapobiegliwe, nie wytrzymają więc, żeby na samej chłopowej głowie krowy zo­stawić. Wyobrażam sobie, że oboje będą koło krów skakać; chłop będzie nosił wodę, buraki, zakładkę, a kobieta będzie doić i przewodzić nad chłopem, jak się zczem spóźni albo na czas nie wyszykuje Ta wspólna, rozumie się, roztropna opieka wyjdzie na korzyść, bo mądra gospodyni nie będzie zasadzała swej opieki na robieniu pie­kła, że bydlę stoi przy pustym żłobie, nie będzie podtykała co chwila, jak to dziś ma miejsce, to obierzyn, to picia; do doju nie będzie nosiła w far­tuchu liści kapuścianych, bo tem się bydlę narowi, psuje i mleka nie daje. Ale przypilnuje, żeby w swoim czasie bydlę dostało jeść i pić, wymierzy ilość ospy i kuchu, zależnie od tego ile mleka daje, bo chłop do tego głowy nie ma i jak się zabałamuci, to i o krowie zapomni: bę­dzie miała oko na czystość krowy, napędzi chłopa do zgrzebła, do usunięcia nawozu i wtedy dopiero hałasu narobi, jak będzie miała o co. Słowem, krowa będzie pod opieką gospodarza ! gospodyni; wtedy żadni duńczycy, ani holendrzy nie będą się mogli poszczycić, że mają lepsze od nas by­dło i większy z niego dochód.

Co innego koń; do konia kobieta ani układu, ani usposobienia nie ma, lubi tylko się wozić ładnymi końmi. Wiele razy się już przekonałem, że kobieta konia nie powinna tykać, bo ją kopnie lub ugryzie. A raz jechałem, jak kobieta powoziła, to wywaliła do rowu i później jeszcze zganiła na mnie, żem ją zagadywał, a poprawdzie to jej się gęba nie zamykała i ciągle się odwracała, zamiast patrzeć na drogę. To znowu z jarmarku kobieta się wzięła za lejce, bo chłop się spił, na­brała sąsiadek z różnemi garnkami, skorupami i, jak zaczęły rajcować, to zjechały do stawu, wywaliły, wszystko potłukły, chłopa mało nieutopiły, same się upaprały, pokłóciły, o mało się nie pobiły i też zwalały winę jedna na drugą. Mam taką praktykę, że wolę jechać z pijanym chłopem, niż z trzeźwą kobietą.

Ilość tłuszczu w mleku w pierwszym rzędzie za­leży od dobroci krowy. Jak krowa dobra, to przy odpowiednim paszeniu daje takie mleko, że cztery a nawet 5 kwart na sto jest samego tłuszczu; a jak gałgan to żeby nie wiem co jej dawać, za­wsze mleka mało i chude. Jednakże pamiętać należy, że paszenie, dojenie i obchód wpływa na ja­kość i ilość mleka.

Jak już wyżej pisałem, trzeba dać krowie odpowiedni materyał. z którego by mogła wy­tworzyć mleko. Jak odpowiednio jeść nie damy, to żebyśmy sprowadzili nawet z Ameryki krowę, mleka nie będzie, — to chyba każdy rozumie. Ale ciekawe bardzo rzeczy opisują niemcy w swoich gazetach, jaki ma wpływ dojenie na ilość i jakość mleka. Wiadomo, że niemcy są spekulanty lepsze od nas, o krowy dbają, maślarni założyli parę tysięcy. Otóż spenetrowali oni, że najwłaściwsze dojenie jest na krzyż, nie tak, jak n nas, że doi się strzyki z jednej strony, a później z drugiej, - ale prawy i lewy. a następnie lewy i prawy. Różnica w tłuszczu i ilości mleka jest tak znaczna, że trudno nawet uwie­rzyć, żeby to mogło mieć taki wpływ; w każdym razie próbujmy. Przypuszczać należy, że niemcy na wiatr nie piszą, i nie jednego uczyć się od nich trzeba.

Bardzo wielkie ma znaczenie dojenie do ostatniej kropli; ostatnie krople to sama śmietanka, na to baczną zwracać należy uwagę; niedokładne dojenie to wielka strata ula gospodarza.

Doić należy trzy razy dziennie, w określonych ściśle godzinach; krowa dwa razy dziennie dojo­na nigdy nie da tyle mleka, co przy trzykrotnem dojeniu.

Nie dawać jedzenia przy doju: bydlę się naro­wi i mniej mleka daje; wydzielanie mleka wy­maga współdziałania organizmu bydlęcia, tymcza­sem jedząc, zajęte paszą, nie myśli o wydzielaniu mleka.

Duże ma także znaczenie dojenie przez jedną i tę samą osobę: krowa się przyzwyczaja do człowieka; niemcy robili także w tym kierunku próby i oka­zało się, że przy częstej zmianie dojarki o poło­wę mniej krowy mleka dawały. Pamiętać nale­ży, żeby przed dojeniem i w czasie doju obcho­dzić się z krową łagodnie: krzyki, kopania, lub bi­cie ujemnie odbija się na jakości i ilości mleko Krowa przy dojeniu powinna doznawać takiego przyjemnego uczucia, jak my naprzykład przy drapaniu, kiedy nas swędzi skóra; o ile dojenie odbywa się spokojnie i łagodnie, krowa daje się opanować tej przyjemności i co do kropli mleko oddaje.

Bardzo wielkie ma znaczenie, ażeby krowę przed ocieleniem na 6 tygodni, a przynajmniej im miesiąc zostawić u spokoju, nie doić. Nie łakomcie się na tg trochę mleka, bo to odbije się na cielęciu; dój do samego ocielenia może zepsuć krowę na zawsze. Świeżo miałem dwa wypadki, że przez nieświadomość i łakomstwo tak się kro­wy popsuły, że trzeba je było za marny pieniądz sprzedać, bo mleka zupełnie przestały dawać. Mleko wytwarza się w całym szeregu gruczołów, które muszą wypocząć, nabrać siły, prężności; poza tern krowa w ostatnim okresie ciąży musi żywić płód obficie; nie zabierać więc tego, co dla cielęcia sama natura wymaga. Gdyby krowa by­ła taką dójką, że mleko przybierałoby obficie, nie należy zaprzestać dojenia odrazu, ale stopnio­wo; raptowne zaprzestanie mogłoby także krowie zaszkodzić, ale z trzykrotnego przejść na dwu­krotne, następnie jednorazowe i po paru dniach zaprzestać zupełnie, Gdyby to nie pomagało, — ujmować paszy i nie cofać się nawet przed dawa­niem samej gołej słomy, gdyby innego sposobu nie było. Krowa opadnie w mięsie, ale się bar­dzo prędko później popraw i, da ładne cielę i jesz­cze lepszą będzie dójką.

Chcę też zwrócić waszą uwagę, żeby nie trzy­mać cielęcia przy matce, ale od pierwszej chwili poić z ręki. Trzymanie przy matce jest niepraktyczne a nawet niebezpieczne. Dobra krowa po ociele­niu wytwarza tyle mleka, że cielę bardzo łatwo przessać się może, stąd częste choroby, a nawet upadki cieląt, przytem krowa, nabiera chimer i grymasów, nie chce dać mleka, ogląda się za cielęciem i po odsądzeniu długiego trzeba czasu, zanim się uspokoi i przyjdzie do równowagi; na tem wszystkiem, rozumie się, traci gospodarz

O ile weźmiemy się do roztropnej hodowli i karmienia, w krótkim czasie doprowadzimy krowy nasze do znacznej wartości; bo dzisiaj ani nawet na mięso nie zdatne, a na pieniądze to 40, a najwięcej 50 rb. warte.

Opowiem wam następujące zdarzenie. Raz jechałem taką karetą, co bez koni lata. Przejeżdżaliśmy koło pasących się krów. Mechanik, co powoził, zaczął ze zbytków trąbić, krowy się poprzelękały i rozleciały w różne strony. Trzeba wypadku, że jedna upadła pomiędzy kamienie i złamała nogę. Chłop, co jego krowy były, za­skarżył mechanika o zwrot 200-u rb., a w skar­dze napisał, że krowa warta była 250 rb, a że za skórę i mięso dostał 50, ma więc pretensyę o 200 rb. Mechanik podał mnie za świadka, żebym za nim świadczył, ale ja nie wiedziałem, co mam mówić: przecie cyganić nie będę, nie gadałem tylko tego, że trąbił ze zbytków, bo mi go żal było, mówię więc: „bez urazy wielmożnego sądu, ja nic nie wiem, widziałem tylko jak krowa za­darła ogona i bekła, a później nie wiem, co się stało". Jak chłop przedstawił świadectwo pochodzenia krowy, że dawała po 6 garncy mleka, żadne świadki nie pomogły; różni znawcy, co sąd ich sprowadził, ocenili, że chłop miał racyę, i mechanik musiał zapłacić, ledwo go jeszcze do kozy nie wsadzili, że nieostrożnie jechał. „Biedny po­myślałem sobie, że się akurat natknął na taką krowę, przecie to jedna na parę tysięcy jest u nas taka. a reszta, jak da pół kwarty na udój, to już dobre bydlę". Dzisiejsze nasze krowy ani z mięsa, ani z mleka, ale da Bóg, że dojdziemy do takich, jak mają inne narody; dziś z nas się śmieją, bo u nich jedna warta więcej jak naszych pięć.

Zakładając maślarnię trzeba się koniecznie po­rozumieć z Wydziałem Mleczarskim Centr. Tow. Rolniczego i zapisać swoją mleczarnię do tego Wydziału.

Wydział ten jest wielkiem dobrodziejstwem, bo znakomicie ułatwia prowadzenie mleczarni i nale­żyty wyrób masła. Wiadomo przecie, że mało kto z nas się rozumie na różnych maszynach, a tem mniej na wyrobie masła. Wydział Mle­czarski zaprowadza ścisłą kontrolę nad maszy­nami, wyrobem masła, czystością pomieszczenia. Kontroluje mleczarza, czy dokładnie odciąga mle­ko, czy nie zadużo zostawia tłuszczu w maślan­ce, i jak im się opisze ile było mleka, jakie tłu­ste, ile maślanki, to zaraz obliczą wszystko, czy dobrze, czy źle, jakby na miejscu byli. Nie mogłem się z początku wydziwić, jak oni to po­trafią; a raz na umyślnie z ciekawości podałem kilkanaście funtów masła mniej, to zaraz napisali, że brakuje. A jak kontroler przyjedzie, to wszę­dzie nos wetknie i obwącha, a jak poczuje jaki brzydki zapach albo nieczyste naczynie, to strasz­nie nad maślarzem przewodzi. Jakem raz i dru­gi zobaczył, jak oni to robią, myślę sobie: można spokojnie spać, jak będzie co złego, to napewno wywąchają, jak nie w maślarni to w maśle. A ma­sło jak smakują, przeglądają, w szklarnie rurki kładą!

Ta kontrola ma bardzo wielkie znaczenie; założyciele są spokojni, bo w każdej chwili mo­gą zasięgnąć rady i pomocy; a maślarz czuje, że kontrolują go ludzie fachowi i rzecz znający, wykryją błędy i nadużycia, a pochwalą, jeżeli wszystko znajdą w porządku. Ja u siebie, jak zauważę coś niewłaściwego, to niby od niechce­nia, mówię: „pewnie przyjedzie jaki kontroler, a może nawet sam p. Chmielewski", to maślarz ze skóry chce wyskoczyć, obieli, wyczyści, far­tuchy popierze i ciągle wypytuje, kiedy kto przy­jedzie.

Drugą instytucyą, do której trzeba należeć, jest Warsz. Ziemiańskie Tow Mleczarskie. Jest ono od­biorcą na masło. Oddaje także wielkie usługi, bo uwalnia od ciągłej troski, gdzie i komu ma­sło sprzedawać; zabiera wszystko, ile jest, i ma się pewność, że nie oszukają i nie zarwą. Ten, kto nie miał z tem do czynienia, to nie wie, ile to jest kłopotu, jak się odstawia do paru miejsc: ciągły niepokój, czy aby doszło; zbliża się wy­plata, jedni przysłali pieniądze, drudzy proszą, żeby poczekać, inni narzekają, że masła sprzedać nie mogą, urywają ceny, a w rezultacie nie dają pewności, czy nie zarwą i nie narażą nas na straty. Szczególniej latem, kiedy masła więcej; dostawa trudna, bo ciepło, masło ulega prędkie­mu zepsuciu, stosunek z prywatnymi odbiorcami jest tak trudny i kłopotliwy, zwaryować można. Tego wszystkiego unikamy, o ile odbiorcą jest Ziemiańskie Towarzystwo Mleczarskie.

Biorą każdą ilość, wypłacają regularnie, choć płacą cokolwiek niżej, jak obiecują prywatni kup­cy, ale grosz pewny, bo nie zarwą i masła z po­wrotem nie odeślą. Przytem, o ile Towarzystwo rozporządzać będzie większemi ilościami masła, to i ceny unormuje lepsze i zagranicę zacznie wysyłać. Niech prywatni kupcy z Towarzystwa biorą masło, to ceny się podniosą. Jeżeli będzie­my wyrabiać towar dobry, to na ceny napewno narzekać nie będziemy. Powinniśmy dążyć do tego, żeby handel masłem uregulować, a tego dokonać może tylko wielkie zrzeszenie, takie właśnie jak Tow. Mleczarskie. W Danii, np. żadnej maślarni nawet się nie śni, żeby swój pro­dukt prywatnie sprzedawać, odstawiają wszyscy do Towarzystwa; ono jest panem położenia, oznacza ceny, wywozi za granicę i dlatego możliwie najlepsze osiąga ceny.

Przy zakładaniu maślarni wkłady czyli udziały członków powinny być wnoszone całkowicie. Wpłaca­nie ratami miesięcznemi przy wypłatach za mle­ko jest niepraktyczne i niebezpieczne: zaczynają się swary, narzekania, kłótnie; niejedna maślarnia na tem ucierpiała, a nawet upadła.

Zapewne jesteście ciekawi, ile maślarnia płaci za kwartę mleka Otóż tutaj są pewne trudno­ści, których ludzie z początku zrozumieć nie mogą. Zdarza się często, że jeden dostawił przez miesiąc lip. 100 kwart i wziął większą zapłatę od drugiego, co dostawił 120 albo nawet 140 kwart, a dlaczego tak jest to wam wytłomaczę. Wia­domo, że maślarnia mleka nie zabiera, tylko śmie­tankę, a mleko oddaje z powrotem; o ile więc jest w mleku więcej śmietanki czyli tłuszczu — zależy to od dobroci krowy i od pasienia. Są krowy nicpotem, którym, żeby najlepszą dawał paszę, zawsze mleka dają mało i chude, to ich ani trzymać ani potomstwa po nich chować nie należy, bo po takiej matce dobrej krowy nie uchowasz. Trzymać zaś krowy takie, które dają dużo tłustego mleka.

Bez maślarni człowiek nie wie, jakie ma by­dło; krowa jak krowa, byle miała jakie takie zę­by, ogon i rogi, to się ją trzyma; w dwa miesiące po ocieleniu zapuszcza się ją; ogonów w oborze ze sześć, a dwa dobre koty wszystko mleko po nich wypiłyby.

Dla lepszego wymiarkowania, co to znaczy dobra krowa, podam wam wypłatę paru członków maślarni za marzec i kwiecień:

Za 100 kwart od dobrej krowy była zapłata w marcu 5 rb. 28 kop., w kwietniu 4 rb. 73 kop., od złej w marcu 3 rb. 12 kop., w kwietniu 2 rb. 86 kop.

Bez mała więc dobra krowa dwa razy tyle swojemu gospodarzowi przyniosła, bo dawała tłuste mleko; na sto kwart było więcej, jak cztery kwarty tłuszczu, a od lichej krowy było tylko 2 i pół kwarty tłuszczu.

Weźmy teraz średnią krowę, co ma 3 i pół kwarty tłuszczu na sto; w marcu była wypłata 4 rb 20 kop., w kwietniu 3 rb 85 kop. Oprócz tej wypłaty każdy dostawca bierze z powrotem mleko; ze 100 kwart bierze 85. Weźmy wartość kwarty mleka odtłuszczonego choćby po 3 gro­sze, to uczyni 1274 kop. Policzmy sobie to wszyst­ko razem, to będziemy wiedzieli, ile kwarta mle­ka wynosi. W letnich miesiącach zapłata jest cokolwiek niższa, boć każdy to rozumie, że na­biału jest więcej i tańszy.

Nadzwyczajnie ważne znaczenie ma mleko odtłusz­czone, bo dobre jest i dla człowieka i każdego stworzenia.

Z początku dużo było korowodów z odtłusz­czeniem mlekiem, bo ludzie, a szczególniej chłopi pić go nie chcieli: a to śmierdziało gumą, to oli­wą. Ci, co nie dostarczali, zaczęli się wyśmiewać, że takie mleko dobre tylko dla świń, a każdy chłop w wieprzka się zamieni, jak je pić będzie; a to ich womity biorą po tem mleku, a nawet niektórzy zaczęli bić kobiety, jak wszystko mle­ko odnosiły do maślarni; a to sera nie mają,- Bóg wie nieco.

Zebrałem więc chłopów i mówię do nich tak: .Nie wydziwiajcie nad mlekiem, żeby nas Pan Bóg nie skarał; mówicie, że śmierdzi, przecie i ja mam nos, a tego nie czuję; mówicie, że was wo­mity biorą i to jest cygaństwo, bo często jecie rzeczy szkodliwe, niezdrowe i obrzydliwe i womitów nie macie. Jak wam np. zdechnie wieprzak albo kura, zamiast zakopać, to zjadacie; różnych rzeczy wam nagadali pewnie żydy przez złość, a wy tego słuchacie. Mleko odtłuszczone jest dobre, niema w niem tylko tłuszczu, który można zastąpić smalcem lub okrasą, bo inne rzeczy stanowiące wartość mleka, jak cukier, ser, białko, w odtłuszczonem mleku się znajdujące. Zna­czenie co do pożywności jednej szklanki takiego mleka jest większe, niż dziesięciu szklanek herbaty, a nawet więcej warte niż barszcz; zresztą ja też innego mleka nie piję, a przecież jestem waszym księdzem. O takiem głupiem gadaniu, że się w wieprzaków pozamieniacie, to nawet niema co wspominać, bo przecie wiadomo, że ziemniaki każdy z nas lubi, a one są także pożywieniem dla trzody, jednakże nikomu to nie zaszkodziło. Daj Boże, żebyście dużo go mieli, to i na zdrowiu bodziecie silniejsi. Myślę, że mi tego despektu nie będziecie robić, żebyście mieli z kobietami się kłócić, a tembardziej je krzywdzić, bo nam przecie wiadomo, że kobieta nie przez złość mleko odnosi do maślarni, tylko dla grosza, żeby było za co dzieci ogarnąć i niejedną dziurę zatkać. Zresztą ja piję i smakuje mi, to i wy pić możecie".

Kobiety nauczyłem, żeby nie robiły sera, bo chłopy wydziwiają, że to trociny, ale żeby robiły twaróg, rozrzedzały go mlekiem pełnem, dodały trochę szczypiorku albo pieprzu, to będzie chło­pom smakować. Zgadałem je, żeby nie były takie chytre, żeby choć kwartę pełnego mleka zostawiały w domu i, jak się chłop upomina, tro­chę masła, żeby miał. Teraz już się wszystko ułożyło, jak należy, i, jak się którego zapytam, czy mu smakuje mleko albo twaróg, to się odchwalić nie może.

Piszę wam o tem, żebyście z mojej praktyki korzystali, bo jak będziecie zakładać maślarnię, czego wam życzę z całego serca, to to samo będzie­cie przechodzić. Nie zrażajcie się niczem, bo po­czątek zawsze jest trudny, ale jak go przetrzy­macie, to zostanie Wam w duszy i sercu uciecha i zadowolenie, żeście rzecz Bogu miłą, a ludziom pożyteczną zrobili.

Spotykałem się często i spotykam z takiem gadaniem: „nie założymy maślarni, bo nie mamy krów; musimy najpierw pomyśleć o krowach, a później o maślarni".

Otóż, mojem zdaniem, taka mowa jest bez­zasadna, choć ma pozory słuszności. Dlaczego — to wytłomaczę. Rozumie się, jakby nie było krów, toby nie było mleka, ale u nas krów jest stosunkowo nawet dużo. tylko, że te krowy są bardzo małej wartości, bądź bywa tak, że licho są karmione. Po założeniu maślarni ludziom do­piero otwierają się na to oczy. Jakkolwiek naogół krowy mamy bezwartościowe, ale i trafiają się pomiędzy niemi i lepsze dójki, i zaraz w pierw­szym miesiącu pokażą, co są warte.

Namawianie ludzi, ażeby kupowali lepsze, a co zatem idzie drogie krowy wtedy, kiedy nie mają żadnego z nich dochodu i napół wierzą, że go mogą mieć, chybia celu. Natura ludzka jest taka, że człowiek wtedy dopiero bierze się naostro do jakiejś pracy, jak wie napewno, że będzie z niej korzyść. To samo jest z kupnem i zmianą krów. W pierwszym miesiącu po założeniu ma­ślarni zaczyna się drapanie po głowie, w drugim rozglądanie po okolicy za lepszemi dójkam i, w trzecim uganianie się na wszystkie strony, do­chodzące nieraz do takiego stopnia rozgorączko­wania i zaciekłości, że trzeba ludzi hamować, bo rzucają się na kupno bez zastanowienia i należy­tego wypróbowania bydlęcia. Wiadomo, że na krowach zupełnie się nie znamy; mało który ma pojęcie, jakie są cechy mleczności. Korzystają z tego handlarze, przyprowadzają różne braki; na oko krowa jako tako wygląda, a w rzeczywisto­ści gałgan bez mleka.

Jeden np. kupił krowę za 100 rb, rosła, zdrowa, ale wół. Przy ospie, kuchu i zieleninie dawała 13 kwart na dzień rzadkiego mleka jak woda; drugi kupił za 150 rb., za którą handlarz w sąsiednim dworze zapłacił 90 rb. jakem się spostrzegł co się dzieje, mówię do nich tak: „nie bądźcie takie nagłe chłopy, bo to do niczego nie­podobne; dobrze, że chcecie zmienić wasze kro­wy, boście się przekonali, że nic nie warte, ale trzeba to robić z zastanowieniem i pomyśleniem, przecie odrazu wszystkich krów nie zmienicie. Jak płacicie takie duże ceny, to trzeba krowę wziąć na wypróbowanie choć na parę dni; po dokładnem wydojeniu i wymieszaniu, nalać mleka w buteleczkę, zanieść do mleczarni, żeby wzięli próbę, ile w mleku jest tłuszczu, bo dobra krowa daje nietylko dużo mleka, ale powinno ono być tłuste, bo za tłuszcz się płaci; jak się przekonasz, że mleka dużo i tłuste, wtedy kupuj krowę, a nie na ślepo. Sprzedający, jeżeli jest pewny, że by­dlę dobre, to się próby nie ulęknie".

Gadanie moje trochę pomogło, ale niewiele. Jak przed założeniem maślarni żadna mowa nie byłaby w stanie skłonić ludzi do kupowania dro­gich krów, tak teraz nic ich nie powstrzyma od ciągłego uganiania się za lepszemi dójkami, prze­płacania i robienia błędów.

Na kółku o niczem się teraz nie mówi, tyl­ko o krowach, cechach mleczności, miesięcznych wypłatach i nieraz taki jarmark się robi, że przyjść do słowa nie można. Ten zapał jest bar­dzo pocieszający; choć z początku niejeden zrobi błąd i na stratę się narazi, ale w następstwie przyjdzie rozwaga, zastanowienie i ten dorobek umysłowy, który ich skieruje w stronę rozumnej, pożytecznej pracy.

Powszechnie wiadomo, że krowy nasze to nieszczęśliwe, zagłodzone stworzenia, Ale zmieni się to bardzo prędko; będziemy mieli takie, że nam pozazdroszczą i sprowadzać będą od nas inne narody, bo wnosimy zapał i umiłowanie do wszystkiego, do czego się szczerze i z przekonaniem zabierzemy.

Potrzeba nam jednego, byśmy to nasze uspo­sobienie zapalne i serdeczne kierowali rozumem, bo on tak potrzebny w życiu, jak dyszel u woza; kto tego dyszla niema, ten na każdym kroku ro­bi błędy. Dziś budzi się naród do lepszej pracy i myślenia i, da Bóg, zmieni sie u nas niedługo wszystko na lepsze.

Nie potrzebuję Wam chyba pisać, jak się zmieniło położenie krów w mojej parafii: dziś tak zhardziały, że ani spojrzą na przydrożne zbo­że lub ziemniaki,— zupełnie inne bydlęta; kobiety mówią, że jakieś grafiny z nich się porobiły, tylko łbami kiwają, chodzą środkiem drogi, bez żadnego pilnowania, bez napędzania idą do obory, kładą się i śpią, aż je znowu do wody przed wieczorem wypędzą. Bo najedzone dosyta

Niektórzy nawet każą dzieciom gałęziami muchy z nich opędzać, żeby im w spaniu nie przeszkadzały. Dzieciak to robi chętnie, bo się nie zgania za krową po polu, a mleka ma taki dostatek, że je w miejsce wody pije. Matka już niejeden sprawunek dzieciom kupiła za pieniądze otrzymane z maślarni, to też nawet już w dziecku przywiązanie do bydlęcia się budzi.

Pisanie moje zbliża się do końca; radbym żebyście je dobrem przyjęli sercem. Wszystko co napisałem, to sam wpierw wypraktykowałem i prze­konałem się, że jest dobre i pożyteczne. Naród nasz jest nieszczęśliwy, jak żaden na świecie, bo na­około ma wrogów, którym zależy na tem, żebyś­my byli ciemni i biedni; przyzwyczaili się, żeśmy niezdatni i bezmyślni i tylko czyhają na to, żeby nasze dobro zagarnąć. Dziś jest czas opamiętać się i otrząsnąć, byśmy me utracili podstawy naszego bytu —Wiary i ziemi. Rozejrzyjcie się, co naokoło was się dzieje: żyd np. gniewa się okropnie, na wszystko, cokolwiek dla naszego do­bra lub oświecenia służy, czy to będzie sklep, czy kółko, ochrona, lub szkoła, kasa, lub ma­ślarnia. Odwodzi ludzi od tego, ciemnych straszy pańszczyzną, większymi podatkami i Bóg nie wie czem, bo czuje, że wtedy tuczy się i panoszy, jak chłop ciemny i biedny. A prusak co wyprawia,— wygania naszych z ziemi, radby powietrza nam nie dać do oddychania; słowem wszędzie mamy nieprzyjaciół, którzyby radzi nasze dobro znisz­czyć. W Bogu i w naszej pracy nadzieja, że nie zeżrą nas wrogi, że się nie damy, ale dźwigniemy.

Naostatek opowiem wam o tem zdarzeniu z majtkami w Kopenhadze, o którem obiecałem wam opisać. Idę brzegiem morza, przyglądam się różnym okrętom i ludziom. Trochę z głodu, trochę z ciekawości wszedłem do traktyerni, gdzie się zbierają majtki okrętowe; siedziało ich kilku­nastu, każdy z fajką w zębach, i coś popijali. Kazałem sobie dać jedzenie; podali jakieś jadło obsypane proszkiem jakby z tartej cegły, zjadłem tego trochę, ale miałem taki smak i palenie, jak­bym się pieprzu najadł. Kazałem podać piwa, siedzę i obserwuję onych majtków, coś gadają, krzyczą, ale ani słowa zrozumieć nie mogę; pewnie jakie portugalczyki, myślę sobie. Ledwom tak pomyślał, jak się zerwą i zaczną fajkami po łbach okładać, aż zadudniało. Za chwilę znowu to samo; widzę, że pijani, strach mnie ogarnął, bo jak ich weźmie ochota popróbować fajek na mojej głowie, to będzie źle; chciałem uciec, ale się boję, bo koło nich trzeba przechodzić. Wcisnąłem się w kąt i patrzę, co dalej będzie; potrzebnym la, myślę sobie, jak pies na jarmarku, ze dwie godziny tak pokutowałem, a spociłem się jak mysz; przyskakiwali nawet do mnie, ale jakoś szczęśliwie, że mnie żaden fajką nie dotknął. Zażyłem strachu niemało, ale poznałem dziki obyczaj tych mor­skich ludzi, ciągle się włóczą po morzu, a jak wysiądą na ląd to rozpustują; czytałem o tem w różnych książkach, w Kopenhadze przekonałem się o tem na sobie.

Opisałem o tych majtkach, bo my u siebie spotykać się z takimi ludźmi nie będziemy. Da­nia jest krajem morskim, to różny naród na okrę­tach przyjeżdża. My drogą lądową wysyłać będziemy w świat masło, mięso, bekony, jajka, a że nas jest dziesięć razy tyle co duńczyków, to też dziesięć razy więcej tego wszystkiego mieć bę­dzie my, co oni.

Tak żem sobie myślał idąc do hotelu na noc i westchnąłem gorąco do Boga, żeby pobłogosła­wić raczył naszym usiłowaniom, zabiegom i pracy.

 

Pisownia oryginalna.

Dla potrzeb portalu wedlinydomowe.pl przygotował Maxell

„Wszyscy uważają, że czegoś nie da się zrobić. Aż przychodzi taki jeden, który nie wie, że się nie da. I on właśnie to robi” A. Einstein

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Proboszczu Tyś prawdę napisał ile żydowstwa się w Polsce karmi.....publikacja stara,a jakże aktualna po dzisiejszy dzień,powinna być obowiązkowa w szczególności do obecnych i przyszłych gospodarzy-polityków,którzy zamiast zabrać się do pracy snują same

projekty bez pokrycia.Dziękuję za świetną publikację na wieczór.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ksiądz Kowalski - autor tego świetnego artykułu - nie tylko był dobrym agronomem ale jeszcze lepszym psychologiem. 

Artykuł obrazuje ciemnotę naszych włościan, czyli chłopów. 

Praca z nimi to była praca organiczna, od podstaw. 

Gospodarstwa dworskie miały zupełnie inną wydajność.

Z relacji mojego ojca wiem, że granicy pól dworskich i chłopskich trudno było nie zauważyć. Pszenica na chłopskim polu sięgała pasa, w dworskiej się człowiek chował.

Nie chodziło tu bynajmniej o odmianę pszenicy o krótkim kłosie. W owych czasach taka jeszcze nie była istniała.

Po uzyskaniu niepodległości w 1918 roku, jednym z najbardziej pilnych zadań rządu polskiego było obsadzenie terenów wiejskich siecią wykształconych agronomów.

Co do masła - w warunkach domowych wyrabiane było w wysokim gatunku jedynie we dworach. W tych większych zatrudniano specjalną "maślarkę". Pisze o tym Ćwierciakiewiczowa. W programie szkół kształcących dziewczęta był również wyrób masła i serów, co wiem od mojej mamy.. 

Z przykrością zauważam, że wspólczesne gospodynie (ale nie wszystkie :D) nadal mają słabe pojęcie o wyrobie dobrego masła. Prawdopodobnie nie miały dobrych wzorców a same nie zastanawiały się nad jakością swoich wyrobów.

 

Piękny tekst nam wkleiłeś Maxellu. :clap:

Pozdrawiam,

EAnna

 

 

Układy symbiotyczne należy starannie pielęgnować, bowiem nic nie jest wieczne.

EAnna

"Kto chce się rozwijać, musi wpierw nauczyć się wątpić, gdyż wątpliwość ducha prowadzi do odkrycia prawdy."

Arystoteles

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

Ładowanie
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.