Skocz do zawartości

[Rok 1939] Polski język łowiecki


Maxell

Rekomendowane odpowiedzi

W naszym dziale Dziczyzna mogą się Państwo natknąć na specyficzne dla niewtajemniczonych określenia, zaczerpnięte z polskiego języka łowieckiego. Nie wszystkim są one znane, dlatego postanowiłem zamieścić tutaj materiały autorstwa Pana Stanisława Hoppe pochodzące z wydanej przez niego w 1939 r., pierwszej na rynku polskim książki, która obejmuje całokształt zagadnień polskiego języka łowieckiego. Przybliżę państwu jedynie opisy wybranych zwierząt i ptactwa łownego, z jakimi możecie zetknąć się na naszym forum mając nadzieję, że pomogą one zrozumieć niekiedy trudne, łowieckie określenia.   

 

ŁOŚ

 

 

post-39694-0-24747900-1427997240_thumb.jpg

 

Wojna światowa, która wyniszczyła całkowicie pogłowie żubrów w Puszczy Białowieskiej, zagrażała także bardzo poważnie łosiowi. Po objęciu rządów na kresach wschodnich przez władze polskie, zastano w ostojach łosiowych zaledwie kilkanaście sztuk łosi. Ponieważ warunki naszych kresów wschodnich sprzyjają bytowaniu łosia, otoczono niedobitki te staranną opieką i dzięki niej rozmnożyły się łosie wydatnie. Mateczniki łosiowe znajdują się w łowiskach prywatnych i państwowych: w Ordynacji Dawidgródeckiej, w Puszczy Rudnickiej, Nalibockiej, Bersztańskiej, Augustowskiej i Wiado-Tupickiej, w okolicach Baranowicz, w Rzepichowszczyźnie i Byteniu. Dzięki pomyślnemu stanowi, sięgającemu obecnie ponad 1200 sztuk łosi, zezwala się na odstrzał kilkunastu byków rocznie.

Samiec nazywa się bykiem, samica łoszą lub klempą, młode łoszakami lub łoszukami. Poroże łosia to łopaty lub rosochy; zależnie od formy poroża nazywamy byki łopataczami lub badylarzami. Wyrastające z pni rosochy są pokryte scypułem (lub mchem), który byk wyciera przed samą rują. Byka, który jeszcze nie wytarł rosoch, nazywamy scypułczakiem. Po wytarciu ich w końcu sierpnia rozpoczyna się okres godowy, czas bukowania lub rui. Wszystkie sztuki męskie płowej zwierzyny nazywamy rogalami.
Łoś posiada wiatr niebywale wysubtelniony i potrafi zwietrzeć (lub zawietrzeć) człowieka na daleką odległość. Klempa bywa cielna i cieli się przeważnie w tym miejscu, gdzie odbywała swoje g o d y. Jej części płciowe to grzęzy. Idąc wolno łoś ciągnie, kłusując sadzi i to skroczem. Nogi łosia zwiemy badylami, pysk gębą. Łoś strzyże łyżkami, oczy świecami, ma .chrapy (nos) i brodę. Ślad jego zwiemy tropem. Łoś nosi suknię; byk ma pędzel i jądra; łopatkę zwiemy barkiem. Najwyższe miejsce grzbietu, porośnięte gęstą i długą sierścią, którą łoś stawia podczas w a b u, nazywamy c h y b e m. Odchody łosia nazywamy bobkami, oddawanie moczu m o k r z e n i e m. Jakość łosia określamy jako spadły, cienki lub słaby. Byka łownego zwiemy dobrym, tęgim, grubym, kapitalnym i potężnym, lub mówimy, że jest bykiem o średniej lub grubej tuszy. Łoś żeruje, poi się, objada pąki i młode pędy drzew i krzewów; miejsca te zwiemy żerowiskami. Łoś lubi się chłodzić lub nurzać (kąpać) w bagnie.
Łoś łączy się w chmary (lub stada), przebywające w zimie nieraz czas dłuższy na tym samym ż e r o w i s k u.
Polujemy na łosie w czasie rui i wabimy je za pomocą trąbki brzozowej, naśladując postękiwanie byka. Wabienie byka jest trudną sztuką i wybitną umiejętnością. W a b i a r z musi umieć wabić i naśladować r u j k ę, musi mieć dobry c h r o p (właściwy głos z krtani) i znać manewry (udawać zbliżającego się łosia, buszującego i łamiącego gałęzie). Mówimy, że łoś łamie w ostępie; miejsca te nazywamy załomami.
Przede wszystkim sprawdzamy na podsłuchach, czy wab się już zaczął i byki stękają, i w jakich miejscach się odbywa r u j k a. W a b i a r z, prowadzący myśliwego, naśladuje wab łosia, podchodząc pod r u j k ę i bacznie obserwując kierunek wiatru. Jeżeli łoś, będąc niezwykle ostrożnym, pozna się na nieumiejętnym wabieniu, lub wskutek niepomyślnego wiatru zwietrzy (lub zawietrzy) myśliwych, to cicho wynosi się z ostępu. Rujka bywa czasem cicha.
Na rosochach liczymy pasynki. Rosochy mają np. 6/8 lub 9/10 pasynków (często używane pasemko jest zniekształceniem właściwego określenia pasynek — pasynki). Ponadto mierzymy r o z ł o g ę (rozpiętość) r o s o c h.

 

post-39694-0-46670400-1428419781_thumb.jpg

post-39694-0-81248200-1428419785_thumb.jpg

Po ubiciu, łosia patroszymy. Wnętrzności jego zwiemy patrochami i narogami, krew farbą. Zdejmowanie skóry to obielanie, dziczyznę rozbieramy.

Edytowane przez Maxell

„Wszyscy uważają, że czegoś nie da się zrobić. Aż przychodzi taki jeden, który nie wie, że się nie da. I on właśnie to robi” A. Einstein

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

JELEŃ

 

post-39694-0-71857100-1428328625_thumb.jpg

Zdjęcie: fotolia.com

 


Posiadamy w Polsce dużą ilość jeleni nizinnych i górskich. Główne ostoje ich znajdują się w woj. poznańskim, pomorskim, śląskim, kieleckim i w Puszczy Białowieskiej; ponadto posiadamy pierwszorzędny stan jeleni pod względem ilości i jakości w Karpatach.
Samca nazywamy bykiem, samicę łanią, młode cielętami, pojedyńczą sztukę jelonkiem (lub chłystem).

Jelenia zaliczamy — na równi z łosiem, sarną i danielem — do płowej zwierzyny. Podbrzusze płowej zwierzyny to podczerewie.
Jelenie bywają przechodnie i lęgowe (lub gniazdowe). Na głowie byk nosi wieniec (oręż lub gw. koronę), wyrastający z pni i składający się z dwóch tyk z odnogami (lub gałęziami), zależnie od wieku byka. Całkowicie wykształcony wieniec składa się z trzech odnóg na każdej tyce i to: ocznej, nadocznej i środkowej (zwanych też ocznicą, nadocznicą i opierakiem) oraz korony (byka takiego nazywamy koronnym), mającej 3 do 6 i więcej odnóg (mówimy o potrójnej, poczwórnej i t. d. koronie). Rozróżniamy korony symetryczne (lub kandelabrowe) i niesymetryczne, które częściej spotykamy u jeleni górskich. Wieniec ma u podstawy róże i jest uperlony (lub pokryty koralami). Rozwój wieńca odbywa się odszpiczaka poprzez widłaka, szóstaka. ósmaka, przeskakując nieraz pewne fazy rozwojowe, poczem staje się dziesiątakiem z widlicą zamiast korony (w razie niewykształcenia odnogi nadocznej. dziesiątak ma potrójną koronę w wieńcu). Dwunastak formuje zwykle koronę w wieńcu (bywają jednakże wyjątkowe wypadki, że dwunastak ma powyżej odnóg ocznej, nad ocznej i środkowej jeszcze czwartą odnogę, zwaną zbędną, i powyżej niej widlicę).

Na równi z resztą zwierzyny racicowej, odbija się jakość paszy, kondycja sztuki, uszkodzenia, wszelakie choroby i t. d. na jakości wieńca. Byki miewają nieraz dwadzieścia odnóg i więcej w wieńcu, i nazywamy je dwu, cztero, sześcio lub ośmiodwudziestakami. Znany angielski byk parkowy był ośmioczterdziestakiem, a byk Króla Augusta Mocnego sześciosześćdziesiątakiem (o 66 odnogach).
Byk zrzuca corocznie wieniec (zwiemy go wówczas gomółą), który następnie odrasta. Mówimy, że byk znowu wkłada (lub wykształca) wieniec.

 

post-39694-0-51104600-1428419839_thumb.jpg

Wieniec jest pokryty scypułem (luomszony), który byk wyciera. Byka takiego nazywamy scypułczakiem.
Tyki zwiemy po zrzuceniu zrzutami. Rozpiętość wieńca to jego rozłoga. Wieniec o nierównej ilości odnóg nazywamy nieparzystym (lub nieprawidłowym). Rzadkim objawem wady wieńca jest staśmienie jego tyk. Częściej obserwujemy (także u reszty zwierzyny płowej) próchnicę (czyli mursz) poroża. Jest to objaw przejściowy i byków z tą cechą nie zaliczarny do selekcyjnych, skazanych na odstrzał.
Ponadto wyrastają bykowi w górnej szczęce dwa zęby, stanowiące trofeum myśliwego, nazywane hakami (lub pniakami). Byk stary ma grzywę.
Jeleń jest zwierzem stadnym i żyje w chmarach, do których należą obok byka głównego, łań i przeszłorocznych cieląt, byki młodsze. zwane młodzikami (lub towarzyszami). Chmarę prowadzi w pochodzie łania przodownica (gw. licówka).
Odróżniamy sztuki cienkie, słabe lub spadłe, tłuste zwiemy kraśnymi (lub łojnymi). Łownego byka zwiemy dobrym, tęgim, grubym lub kapitalnym.
Jeleń nosi suknię, którą zmienia na wiosnę i jesień; włosy to sierść. Jeleń ma talerz (lub lustro), chmara, uchodząca w prostej linii od myśliwego, pokazuje talerze.
Jeleń ma badyle (lub biegi) z racicami i szpilami; gębę, chrapy, którymi wietrzy; oczy (patrzy) świecami; strzyże łyżkami; łopatka to bark; ogon to kwiat.
Narządy płciowe byka to pędzel i jądra. łania ma rodnię i grzęzy, bywa cielna i cieli się.
Ślad jelenia to jego trop. Odróżniamy trop zwierza ciągnącego i trop gonny pomykającego. Trop jelenia, gdy ślad zadniego badyla nie dosięga śladu przedniego, nazywamy niedostępem, gdy go natomiast przekroczy — przestępem.
Jelenie zalegają w swoich legowiskach z których się podnoszą, i zaszywają się w swoich ostojach. Jeleń stoi w lesie lub w polu. Idąc wolno ciągnie, w kłusie pomyka, uchodząc sadzi. Jeleń żeruje i poi się, lubi się także chłodzić (kąpać) w kąpieliskach (gw. kąpidło), po czym maluje drzewa (wyciera się). Pożywienie jelenia — to jego żer (lub pasza); zadawane zimą — nazywamy karmą. Odchody jelenia to bobki, jeleń pruszy i mokrzy (wydziela odchody stałe i płynne). Przesmykami zwiemy ścieżki, którymi zwierzyna zwykle ciągnie. Kierunek, w którym zwierz najchętniej ciągnie, nazywamy jego wagą.
Okres godowy zwiemy rykowiskiem; byk ryczy, goni łanie i ogania chmarę. W ryku byka odróżniamy postękiwanie (byk stęka), wabienie lub zew, straszenie, wyzwanie i okrzyk triumfu (po odbiciu rywala). Głos łani to ględzenie, łania ględzi. W czasie rykowiska byk wydziela charakterystyczny odór.
Byki rogują się (walczą ze sobą), usiłując przebić przeciwnikowi połeć. Słyszymy wówczas głośny łomot zderzających się wieńców. Byka zabitego w czasie rykowiska przez rywala nazywamy zrogowanym, wyczerpanego rykowiskiem i walką z rywalami pobekanym. Jelenie powodują nieraz dotkliwe szkody w lasach objadaniem (ogryzaniem lub spałowaniem) kory.
Na byka polujemy na wabia, z podjazdu. podchodu, obserwując skrupulatnie kierunek wiatru i idąc pod wiatr, z ambony lub zasiadki, ponadto stosujemy pędzenie ciche, i to z pomocą dwóch lub trzech naganiaczy, znających doskonale łowisko i pędzących zwierzynę wolno i milczkiem. Mówimy też, że naganka ciśnie ostęp lub wyciska zwierzynę z miotu.
Trafnie mówi inż. Tadeusz Śliwiński, doskonały jeleniarz i znawca jeleni, że „polowanie na jelenie podczas rykowiska to korona łowiectwa". Specjalną rozkoszą jest wabienie (stosowanie przyryku i przyryczanie) byka w czasie rykowiska, wymagające dużego doświadczenia i wyjątkowych umiejętności, za pomocą muszli lub trąbki z rogu. Łowne byki odstrzeliwamy jedynie podczas rykowiska, wadliwe natomiast, wsteczniki, myłkusy, degeneraty, cherlaki i nie rokujące poprawy — oczywiście zawsze przed tym. Odstrzałowi nie podlegają także byki niedojrzałe, które nie osiągnęły jeszcze pełni rozwoju. Byka strzelamy na komorę lub na szyję; sztuka podaje komorę. Ponieważ żywotność zwierzyny wszelakiej w czasie godowym bywa znacznie spotęgowana, potrafi nawet postrzałek pójść jeszcze daleko. Należy przeto mieć zawsze w pogotowiu psa tropowca (lub posokowca), którego zadaniem jest wypracowanie tropu i doprowadzenie myśliwego do postrzałka. Krew to farba, byk farbuje. Byk, padający po strzale, zostaje w ogniu (na tropie lub na miejscu) lub zwala się w ogniu. Byk trafiony zaznacza strzał. Odnaleziony później oraz byk, który zginął wskutek starości lub w walce z rywalem, pada. Sztuka stoi na sztych (z przodu), lub na kulawy sztych (z przodu z ukosa) Strzał na miękkie, to strzał w żołądek lub flaki. Obcierka to strzał powierzchowny nieszkodliwy, lub strzał w grzbiet z urazem wystających piór kręgosłupa, powodujący natychmiastowy upadek i oszołomienie krótkotrwałe, po czym sztuka nagle wstaje, uchodzi i leczy się w krótkim czasie zupełnie.
Strzałem pustym zwiemy strzał trafny pomiędzy kręgosłupem i płucami, bez uszkodzenia szlachetnych części. Rana po takim strzale goi się prędko i mija dla sztuki bez ujemnych następstw. Dobicie sztuki nazywamy dostrzeleniem. Ubitą sztukę patroszymy lub trzebimy. Żołądek i flaki zwierzyny zwiemy patrochami, użyteczne części wnętrzności — serce, płuca i wątrobę — narogami.
Zdejmowanie skóry nazywamy obielaniem sztuki, dzielenie dziczyzny — rozbieraniem. Dziczyznę grzbietu zwiemy combrem, barku i zadu przednimi i zadnimi kulkami.
Ubitego byka zwyczaj nakazuje otrąbić i po trudach polowania opić (lub zapić).
Gospodarz łowiska lub gajowy, towarzyszący nam, wręcza myśliwemu złom, umoczony w farbie zwierza, który myśliwy zakłada na kapeluszu.

Edytowane przez Maxell

„Wszyscy uważają, że czegoś nie da się zrobić. Aż przychodzi taki jeden, który nie wie, że się nie da. I on właśnie to robi” A. Einstein

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

DANIEL

 

post-39694-0-38151100-1428507087_thumb.jpg

 

 

Daniel, należący do zwierzyny płowej, jest zbliżony postacią do jelenia. Jest jednakże znacznie mniejszy i nic jest rdzenną zwierzyną północno-europejską. Z ojczyzny swojej południowej nad morzem Śródziemnym dotarł do zwierzyńców środkowo- i północno-europejskich. Po zaaklimatyzowaniu się, zasiedlono nim knieje austriackie, niemieckie i duńskie. Dotarł też do nas i dzisiaj rozporządzamy ograniczoną ilością danieli w łowiskach poznańskich, pomorskich i śląskich. Poza województwami zachodnimi, nie jest to zwierzyna lubiana przez naszych myśliwych z racji swojej natury ruchliwej i nietowarzyskiej. Sarny np. unikają łowisk danielich.
Samca zwiemy danielem, samicę łanią, młode cielętami. Na głowie daniel nosi łopaty, zwiemy go łopataczem. Poroże daniela, osadzone na pniach, składa się z róż i dwóch tyk, które mają dwie odnogi, oczną i środkową (wyjątkowo nadoczną) i łopatę z sękami. Pierwszy sęk od dołu, który bywa najdłuższy, nazywamy ostrogą. Byka, który jeszcze nie wytarł łopat, nazywamy scypułczakiem.

 

post-39694-0-78907600-1428507348_thumb.jpg

Poszczególne części ciała daniela, jako też ich czynności, warunki bytowania, także formy i metody polowania i użytkowania dziczyzny — określamy tymi samymi nazwami łowieckimi, jak u jelenia. Na daniele polujemy z zasiadki, podchodu lub podjazdu.
Nogi daniela zwiemy biegami. Kwiat (ogon) daniela jest dłuższy, niż u jelenia. Charakterystyczną cechą daniela o normalnym ubarwieniu są centki, pokrywające jego suknię.

Okres godowy zwiemy bekowiskiem, przypada on na listopad. Miejsca, w których daniele pokrywają łanie i zalegają, i które poprzednio przygotowują, zwiemy rujowiskami. Daniel nie ryczy, lecz przywabia łanie bekiem. Nie chłodzi się na równi z sarną.
Daniele powodują nieraz duże szkody w lasach ogryzaniem i objadaniem kory drzew.
Daniel nie rozpowszechnia się w łowiskach polskich, gdyż myśliwi nasi nie są jego zwolennikami. Trudno nawet nieraz na wystawach o sędziów łopat danielich.
Ciekawym objawem, spotykanym dość często u danieli jest bielactwo (albinizm) i melanizm.

Edytowane przez Maxell

„Wszyscy uważają, że czegoś nie da się zrobić. Aż przychodzi taki jeden, który nie wie, że się nie da. I on właśnie to robi” A. Einstein

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

SARNA

 

post-39694-0-21072200-1428511498_thumb.jpg

 

 

Sarna, będąca zwierzyną leśną, bytuje w lasach i borach całej Polski, wszędzie tam, gdzie znajduje pomyślne warunki i jaką taką ochronę i opiekę. Najlepsze sarny mamy w Karpatach, Małopolsce i województwach centralnych.
W lasach województw poznańskiego i pomorskiego przeważają jednostronne drzewostany szpilkowe, które otrzymaliśmy w spadku po zaborcach. Stosowali oni fałszywą i szkodliwą politykę hodowli wyłącznie sosny i usuwali skrupulatnie wszelkie drzewa liściaste, krzaki, zarośla i wszelaki podszyt, jako chwasty. Okazało się to nie tylko fatalne dla lasów samych, ale i dla zwierzyny, której odebrano żerowiska i leśną paszę. Pomimo liczebnie dobrego stanu sarn, jakość ich pod względem poroża i wagi nie jest zadowalająca. Mamy tam też dużo łowisk przehodowanych (z nadmiarem zwierzyny). Brak żerowisk leśnych w lasach województw poznańskiego, pomorskiego i śląskiego zmusił sarny do bytowania na polach, gdzie, żyjąc w dużych nieraz stadach, bywają szkodliwe dla rolnictwa.
Samca zwiemy kozłem lub rogaczem (gw. sarnik), samicę — kozą, młode — sysakami, poczem koźlętami. Na głowie kozioł nosi parostki, roczniak jest normalnie szpiczakiem, w drugim roku zwiemy kozła widłakiem, poczem szóstakiem. Bywają zupełnie prawidłowe ósmaki, dziesiątaki i nawet dwunastki. Bardzo często kozioł bywa już w drugim roku, a nieraz po roku, szóstakiem.

 

post-39694-0-28121700-1428510917_thumb.jpg

 

Parostki, osadzone na pniach, mają róże, dwie tyki, mające u szóstaka przednią i tylną odnogę (gałąź), grot i uperlenie. Parostki po wyrośnięciu są pokryte scypułem lub mchem (są omszone), który kozioł wyciera. Rozwartość poroża nazywamy jego rozłogą.
Po przekroczeniu punktu szczytowego rozwoju, rogacz miewa co rok słabsze parostki i staje się wstecznikiem. Wyraźną cechą wstecznictwaróże daszkowe. Kozioł-krzyżak bywa objawem rzadkim.

 

post-39694-0-61369200-1428510923_thumb.jpg

 

Perukarzem nazywamy kozła, któremu wskutek uszkodzenia narządów płciowych narosła gęsta masa scypułu wokoło poroża.

 

post-39694-0-90767600-1428510931_thumb.jpg

 

Myłkusem jest kozioł o nieprawidłowym porożu. Poroże kozła wykazuje największą różnolitość form wśród zwierzyny płowej.

 

post-39694-0-92558600-1428510938_thumb.jpg

post-39694-0-88428400-1428510942_thumb.jpg

 

Jesienią kozioł zrzuca parostki, poczem znowu odrastają; mówimy, że kozioł wkłada lub wykształca znowu poroże. Po zrzuceniu nazywamy tyki zrzutami.
Sarna bywa słaba, cienka lub spadła, kozioł łowny dobry, tęgi, gruby lub kapitalny (gw. słaby kozioł bywa nazywany darniakiem). Wiek sarny poznajemy po uzębieniu dolnej szczęki. Sarna nosi suknię, którą zmienia na wiosnę i jesienią, strzyże łyżkami, oczy (patrzy) świecami, ma chrapy, gębę z wargami, biegi lub cewki z raciczkami i szpilami. Ślad jej zwiemy tropem.
Sztuka bywa łojna (tłusta). Łopatkę nazywamy barkiem, ogon kwiatem lub bukietem.
Sarna ma talerz (lustro lub serwetę), uchodząc w prostej linii od nas, pokazuje talerz. Wydając głos, sarna wabi (piszczy lub szczeka), kozioł natomiast szczeka; węsząc wietrzy.
W czasie rui kozły rogują się (walczą ze sobą), kozioł zrogowany to sztuka padła na skutek walki. Okres godowy nazywamy rują. Rogacz ma pędzel i jądra, a pęk włosów przy sromie sarny nazywamy fartuszkiem. Sarna zapłodniona jest kotna i koci się. Części pokarmowe u samic zwierzyny płowej nazywamy grzęzami. Miejsce, w którym przebywa sarna, jest jej ostoją lub koczowiskiem. Sarna zaszywa się i leży w legowisku. Stoi natomiast w lesie lub w polu. Idąc wolno sarna ciągnie, w kłusie pomyka, uchodząc sadzi.
Odróżniamy u zwierzyny racicowej trop sztuki ciągnącej i gonny pomykającej.
Sarna podnosi się, wychodzi na żer, żeruje (np. na koniczynie) i poi się, objada pąki i młode pędy drzew. Na sarny polujemy prawie wyłącznie samopas z podjazdu lub z podchodu, albo na wychodnego na upatrzoną sztukę, z zasiadki lub z ambony. Kozła wabimy w czasie rui mikotem (wabik); wabienie to mikotanie.
Selekcyjny odstrzał winien obejmować wszystkie wsteczniki, myłkusy, perukarze i wadliwe kozły (np. wieczne szpiczaki), chore i niedorozwinięte sztuki, jako też jałowe i przestarzałe kozy.
Po rozpoznaniu sztuki (sprawdzeniu poroża) i po strzale, sztuka trafiona zaznacza i farbuje. Krew zwiemy farbą. Nietrafiona sztuka jest chybiona na czysto, śmiertelnie trafiona zostaje w ogniu lub na tropie. Żle trafioną sztukę, która poszła, nazywamy postrzałkiem. W poszukiwaniu postrzałka idziemy za tropem. Strzelamy na komorę; sztuka podaje komorę, stoi na sztych (z przodu) lub na kulawy sztych (ukośnie z przodu). Strzałem na miękkie zwiemy strzał w trzewia. Obcierka to strzał powierzchowny i nieszkodliwy, lub strzał w grzbiet z uderzeniem w wystające pióra kręgosłupa, powodujący błyskawiczny upadek i krótkotrwałą nieprzytomność, poczem sztuka zrywa się i uchodzi, lecząc się w krótkim czasie. Strzał pusty to strzał trafny na wysoką komorę między kręgosłupem a płucami bez uszkodzenia części szlachetnych, po którym zwierzyna wraca do zdrowia.
Żle trafioną sztukę po.dojściu dostrzeliwamy. Ubitą sztukę patroszymy lub trzebimy. Ubitego kozła czyścimy (wycinamy jądra) . Serce, płuca i wątrobę zwiemy narogami, żołądek i flaki patrochami. Zdejmowanie skóry to obielanie, dzielenie dziczyzny to rozbieranie. Dziczyznę grzbietu zwiemy combrem, barku i zadu — przednimi i zadnimi kulkami.

Edytowane przez Maxell

„Wszyscy uważają, że czegoś nie da się zrobić. Aż przychodzi taki jeden, który nie wie, że się nie da. I on właśnie to robi” A. Einstein

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

DZIK

 

post-39694-0-82697300-1428597482_thumb.jpg

 

 

Dziki rozmnożyły się znacznie w czasie wojny światowej i po jej zakończeniu. Bytują znowu na Pomorzu, w wielu łowiskach woj. poznańskiego i Polski centralnej, gdzie ich przed wojną nie było. Także i fakt przyznania dzikom czasu ochronnego, trwającego od 1 marca do 30 czerwca, przyczynił się walnie do rozmnożenia tej szlachetnej zwierzyny.
Dziki nazywamy czarną zwierzyną. Młode sztuki zwiemy warchlakami, w drugim i trzecim roku przelatkami, samca dwu i trzyletniego natomiast wycinkiem, samca starszego pojedynkiem lub odyńcem, którego określamy dodatkowym mianem dobry, gruby lub kapitalny. Samicę nazywamy lochą, maciorą lub samurą.
Suknia warchlaków jest prążkowana.
Dzik jest zwierzem stadnym i bytuje w watahach (lub stadach), które prowadzi locha przodownica. Skórę zwiemy suknią, szczecinę, którą jest pokryta, piórami; są one podszyte gęstym puchem; sterczące pióra na grzbiecie to chyb; dzik stawia chyb. Ryj to gwizd, który się kończy tabakierą (nos). Kły dolne samca to szable, w górnej szczęce fajki i boczne zęby kły. Locha ma znacznie słabsze kły. Ocieranie szabel o fajki zwiemy kłapaniem.
Dzik oczy świecami, strzyże słuchami; łopatka to bark.
Dzik ma biegi z rapciami (stopy) i szpilami. Ślad jego to trop.
Porę godową nazywamy huczką lub lochaniem. Brodawki mleczne maciory to sutki. Zapłodniona maciora jest prośna i prosi się.
Dzik zalega w barłogu (lub legowisku), w którym się zaszywa i z którego się podnosi. Dzik buchtuje (ryje ziemię). Miejsce, gdzie żerowały dziki nazywamy buchtą lub buchtowiskiem.
Dzik kroczy albo sunie, uchodząc sadzi. Mając słaby wzrok, polega raczej na doskonałym wietrze swoim i wietrzy. Charakterystycznym odgłosem gniewu dzika jest fukanie lub dmuchanie; postrzelona młoda sztuka kwiczy.
Dzik poi się i lubi się chłodzić (kąpać) lub nurzać w kąpieliskach (gw. kąpidło), rechocąc lub rechtając z zadowolenia. Celem chłodzenia jest unieruchomianie pasożytów swoich, poczem obiela lub maluje drzewa (wyciera się).
Sztuki tłuste nazywamy sadlistymi, chude słabymi lub spadłymi.
Polując z naganką, trzeba dziki na wychodnego lub z naganką. Specjalna rozkosz myśliwska to polowanie na dziki z psami dzikarzami, które daje szczególnie dużo emocji.
Polując z naganką, trzeba dziki na białej stopie po ponowię otropić (osoczyć lub obciąć).
Nieraz nie łatwo dziki ruszyć z ostoi.
Najlepiej, gdy stosujemy pędzenie ciche, wyciskamy wówczas (lub ciśniemy) zwierza. Głośno i hałaśliwie pędzone dziki często uderzają na nagankę, przebijają się przez nią i uchodzą. Dlatego też zwykle z naganką idą myśliwi, obsadza się też flanki. Trzeba ponadto obserwować dokładnie kierunek wiatru. W czasie mrozów dziki, i to szczególnie odyńce, lubią zalegać w mrowiskach, które rozkopują. Trzymają bardzo skrupulatnie swoje przesmyki. Korona polowania na dziki, to polowanie z psami. Nadają się do tego najlepiej cięte kundle wiejskie, także foksy bywają często dobre. Dzikarze, idące za odwiatrem dziczym, głoszą lub oznajmiają dziki, poczem je oszczekują, stanowią i targają.
Dzik bywa bardzo twardy, i nawet dobrze trafiony nieraz nie zaznacza, i idzie daleko. Postrzałka oczywiście najłatwiej tropić na białej stopie. Krew to posoka, dzik posoczy (lub broczy posoką). Wszelka gruba zwierzyna, a szczególnie dziki, winna być strzelana wyłącznie kulą i to grubymi kalibrami.
Polując z naganką, wycina się przed stanowiskiem myśliwych w gęstych zagajnikach (lub młodnikach) świetliki lub przecinki (wizurki), zwykle w trzech kierunkach, wprost przed strzelcem i dwa boczne, by mieć na wszystkie strony dobry strzał i umożliwić obserwację przedpola. Strzelamy z zasady na komorę. Dobrze jest oddalić stanowiska strzelców od ostoi i nie stawiać ich na linii, którą dziki zwykle przesadzają. Strzał jest wówczas trudny i często bywają złe strzały w gwizd lub zad. Ruszony dzik idzie daleko, a postrzałek taki bywa często stracony, o ile nie mamy dobrego posokowca, o jakiego u nas bardzo trudno. Dziki nie ostrzeliwane na linii, zwalniają i ciągną, co ułatwia wybór sztuki i strzał. Lochy wodzące i przodownice należy absolutnie ochraniać.
Postrzałka dochodzimy i dostrzeliwamy. Samca oczyszczamy (usuwamy jądra). Dziczyzna dzika specjalnie szybko się psuje, trzeba więc conajmniej rozpłatać podbrzusze sztuki ubitej, by zapobiec tworzeniu się gazów.
Ubitą sztukę patroszymy. Patrochy to flaki i żołądek, użyteczne wnętrzności (serce, wątrobę i płuca) nazywamy narogami. Zwierza obielamy, dziczyznę (comber i szynki) rozbieramy. Dziczyznę dzików trzeba zawsze poddać badaniu na trychiny.
Jak zawsze po ubiciu sztuki zwierzyny grubej, obłamujemy gałązkę, lub czyni to towarzyszący nam gospodarz lub leśnik, maczając ją w farbie lub posoce, poczem zakładamy złom na kapeluszu.
W dobrze zorganizowanych łowiskach otrąbia się każdą ubitą sztukę grubej zwierzyny.
Bywają wypadki, że dzik postrzelony i naciskany przez psy, idzie na dym (atakuje myśliwego).

Edytowane przez Maxell

„Wszyscy uważają, że czegoś nie da się zrobić. Aż przychodzi taki jeden, który nie wie, że się nie da. I on właśnie to robi” A. Einstein

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

ZAJĄC

post-39694-0-89390400-1429295266_thumb.jpg

 

 

Zając należy obok kuropatwy do naszej najpospolitszej zwierzyny łownej. Bytuje on w całej Polsce i każdy myśliwy go zna. Pokoty jego sięgają często kilkuset sztuk w jednym łowisku. Dzięki popularności swojej ma dużo nazw, najwięcej rozpowszechnione to szarak i kot.
Samca nazywamy gachem, samicę kocicą, młode kociętami (lub kociakami). Sztukę chudą zwiemy słabą (lub spadłą), sztukę dużą — dobrą lub grubą. Skóra z włosami to kożuch (smuż lub smużek), włosy same turzyca. Zając ma pysk i nos ze strzyżami (wąsami), uszy to słuchy; zając strzyże słuchami; oczy trzeszcze (gw. blaski, bałuchy lub patry), łopatka to bark, zęby strugi, nogi skoki, spód stóp podeszwy, ogon osmyk (omyk lub kosmyk). Kot wietrzy, głos jego to kniazienie; zając postrzelony lub duszony kniazi, w czasie parkotów muska. Odchody jego to bobki, zając bobczy. Zając kica, pomyka i sadzi, lub na oślep kipi. O nieoczekiwanie z kotliny (lub kopna) ruszonym zającu mówimy, że wyjeżdża, daje (staje lub stawia) słupka. Zanim zając zalegnie w kotlinie, robi pętlę, kluczy (wraca po swoim ślaku), po czym robi kominek (odsadzą się kilkometrowym skokiem pod kątem od swojego ślaku), powtarza nieraz pętlę i robi znowu kominek, po czym zalega w kotlinie. Żeruje i wystrzyga (lub strzyże) kapustę i jarmuż. Tłuszcz zająca to skrom, tłusty zając jest skromny. Śladem (ślakiem lub poślakiem) nazywamy odcisk jego stóp na ziemi lub w śniegu.
Okres godowy zwiemy parkotami, zające parkają się (lub parkocą się). Kocica jest kotna i koci się (lub rzuca). Brodawki jej mleczne to sutki. Pierwszy rzut nazywamy marczakami, jesienny rzut wrześniakami lub nazimkami.
Polujemy na zająca na pomyka, wydeptując go z psem lub bez niego. Polowanie na wychodnego, czyli zasiadka (lub czaty) jest mało u nas stosowane.
Za najracjonalniejszą metodę uchodzą polowania zbiorowe. Stosuje się na nich ławy, kotły (potępiane przez wielu myśliwych) lub pędzenia (mioty lub zakłady leśne lub polne) z naganką, zaopatrzoną w grzechotki (kołatki lub klekotki). Stosujemy nie głębokie (lub krótkie) mioty, gdyż zając nie daje się pędzić daleko, kołuje i zwykł wracać do miejsca, z którego go ruszono, dlatego obstawia się nieraz skrzydła (flanki) myśliwymi.
Ubitego zająca wieszamy po przenożeniu na drążku zwierzaka (wozu, przystosowanego do transportu ubitej zwierzyny na polowaniach zbiorowych).
Zająca patroszymy i osmużamy; krew jego to farba; postrzałka głuszymy. Zając jest zwierzem wybitnie gniazdowym i nie opuszcza naogół miejsca, gdzie się urodził.

„Wszyscy uważają, że czegoś nie da się zrobić. Aż przychodzi taki jeden, który nie wie, że się nie da. I on właśnie to robi” A. Einstein

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

BIELAK

post-39694-0-89014000-1429298088_thumb.jpg

 

 

Zając - bielak zamieszkuje bagna łozowe, las liściasty i gąszcze świerkowe naszych kresów wschodnich. Nazywa się bielakiem dla swojego białego smużka, który nosi zimą. Bielak unika pól. jest mniejszy od szaraka, ma krótsze słuchy i osmyk.
Dla bielaka używamy słownictwa łowieckiego, stosowanego dla szaraka.

 

 

KRÓLIK

post-39694-0-23278600-1429298094_thumb.jpg

 

 

Królik, będący krewniakiem zająca, jest znacznie od niego mniejszy. Bywają u nas łowiska w woj. poznańskim i kieleckim, gdzie królików jest bardzo dużo i gdzie nieraz stają się plagą, gdyż powodują duże szkody w lasach i sąsiadujących z nimi polach.
Stosujemy wobec królików te same określenia myśliwskie, jak wobec zająca.
Królik ma zmysły doskonalsze, aniżeli zając, jest ponadto wielekroć ruchliwszy od niego, nazywamy go chybkim. Strzał do niego nie jest łatwy. Na króliki polujemy z zasiadki, z naganką i z tchórkiem (fretką).
Polując z naganką, zapowietrzamy nory np. krezolem. Stosujemy także, i to głównie jesienią i zimą, tchórki, które wpuszczamy do nor, skąd przez okna nor wypychają króliki. By zapobiec atakowaniu królików przez tchórki, nakładamy im kaganiec (lub namordnik).
Zasiadkę (lub czaty) stosujemy wieczorem, gdy króliki wychodzą na żer lub wcześnie rano, gdy wracają do nor.

„Wszyscy uważają, że czegoś nie da się zrobić. Aż przychodzi taki jeden, który nie wie, że się nie da. I on właśnie to robi” A. Einstein

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 miesiące temu...

ŻUBR

 

post-39694-0-30118000-1435401621_thumb.jpg

 

Żubry nie należą już niestety do zwierzyny, na którą polujemy. Wojna światowa i jej następstwa wyniszczyły prawie całkowicie żubry w ostatniej ich ostoi — w Puszczy Białowieskiej. Przebieg tych smutnych wypadków podaje Wiesław Krawczyński w swo­im „Łowiectwie".

Po wojnie rozwinęło Międzynarodowe Towarzystwo Ochrony Żubra usilne starania o utrzymanie żubra z niedobitków, które ocalały w zwierzyńcach pry­watnych i publicznych. Starania te wydały owoce i w roku 1932 przeniesiono kilkanaście sztuk do rezerwatu żu­brzego w Puszczy Białowieskiej. Stan żubrów wynosił w tym rezerwacie w dniu 1.XII.1938 r. 15 sztuk, w zwierzyńcu w Pszczynie natomiast 19 sztuk żubrów czystej krwi. Ponadto posiadamy w nadl. Smar­dzewice (koło Spały) 2 żubry byki czystej krwi i 13 mieszańców żubro-bizonów.

Mimo, że wątpliwem jest, czy żubr stanie się kie­dykolwiek znowu zwierzyną łowną, podaję sło­wnictwo, dotyczące żubra, jako pomnik historyczny na­szego języka łowieckiego.

Samca zwiemy bykiem, samicę krową, młode cielętami, samca rocznego cioł­kiem. Żubry noszą r o g i, które są znacznie grubsze u byków.

Żubry żyją w stadach. Jakość ich określa­my nazwami spadły, cienki, słaby, dobry; byka łownego zwiemy dobrym, grubym lub kapitalnym.

Skórę nazywamy odzieżą, włosy sierścią, grzywę kądzielą. Gęba i nasada pyzy (nos) są pokryte gęstą kądzielą. Żubr oczy (patrzy) świecami; uszy to łyżki; łopatka to bark. Ogon zakończony jest kiścią. Nogi zwiemy biegami z racicami i szpilami. Łałokiem nazywamy obwisłą skórę na szyi, ciągnącą się po barki. Odchody żubra nazywamy łajnem.

Idąc wolno żubr ciągnie, uchodząc sadzi. Pasąc się żeruje i poi się lub ciągnie do poidła, chłodzi się w bagnie i tarza w piasku. Przebywa w ostoi lub legowisku, z którego się podnosi. Żubr ma wiatr i słuch wielce wysubtelnione.

Okres godowy to czas stanowienia krów. Krowa odstanowiona cieli się i ma wymię.

Dawniej odbywały się łowy na żubry z wiel­ką liczbą naganki, która spędzała je podług z góry obmyślonego planu do jednego ostępu, który następ­nie obrzucano sieciami i płotami, by za­pobiec ucieczce żubrów. W dniu polowania pędzo­no żubry na linię strzelców. W ostatnich czasach przed wojną światową stosowano podchód lub podjazd.

Ubitego żubra patroszono lub trze­biono. Wnętrzności zwano narogami (serce, płu­ca i wątrobę) i patrochami (żołądek i flaki).

Krew żubra to farba; sztuka źle tra­fiona zaznacza strzał i farbuje. Zdejmo­wanie skóry to obielanie, dzielenie żubrzyny to rozbieranie.

 

NIEDŹWIEDŹ

 

post-39694-0-46712800-1435401633_thumb.jpg

 

Najgrubsza łowna zwierzyna euro­pejska to niedźwiedź. Jesteśmy w tym szczęśli­wym położeniu, że posiadamy jeszcze w łowiskach naszych niedźwiedzie, choć w ograniczonej ilości na Polesiu, w Karpatach Wschodnich i kilka sztuk w Tatrach. Pogłowie niedźwiedzi oblicza się na około 300 sztuk. Są one otoczone pieczołowitą opieką, a rozporządzenie Ministerstwa Rolnictwa i Reform Rolnych przewiduje jedynie odstrzał za indywidualnym po­zwoleniem. Bardzo niepomyślny jest ten fakt, że stałe siedliska niedźwiedzi znajdują się na pogra­niczu rumuńskim i czechosłowackim i że stale trwają wę­drówki niedźwiedzi przez granice państwa.

Samca nazywamy niedźwiedziem lub misiem, samicę niedźwiedzicą, potom­stwo młodymi, a roczniaki piastunami. Młodą sztukę nazywamy słabą, dużą natomiast dobrą, grubą lub kapitalną.

Niedźwiedź jest odziany futrem; włosy nazywamy kłakami lub kudłami. Uda dra­pieżników, szczególnie niedźwiedzi, nazy­wamy szarawarami.

Pysk zwiemy paszczęką z kęsami (zęba­mi) , boczne zęby kłami. Niedźwiedź oczy (patrzy) ślepiami, ma nos, uszy, bark, ogon i łapy z pazurami. Niedźwiedź łazi idąc wolno; uchodząc — sadzi. Zdobycz,którą nazywamy żerem, tłucze, łowi lub ści­ska (łapie) i pożera. Jest on równocześnie roślinno i mięsożernym zwierzem. Jeżeli go przyciśnie bieda, pożera padlinę i ścierwo (lub padło).

Zimuje w gawrze lub barłogu, z których się podnosi. Gdy się podniesie na zadnie ł a py, stawia drabinę. Głos niedźwiedzia to ryk i pomruk; miś mruczy. Ślad jego nazywamy tropem.

Okres godowy to czas grzania się, za­płodniona niedźwiedzica jest gruba lub brzemienna, jej brodawki mleczne to sutki, płód swój pomiata.

Tłustego niedźwiedzia zwiemy s a d l i s t y m.

Polujemy na niedźwiedzie zimą, gdy niedźwiedź już normalnie zalega w bar­łogu.

Metody polowania na kresach wschodnich na niedźwiedzia, zalegającego w gawrze, polegały dawniej na tym, że osacznik sprawdzał przede wszystkim, gdzie zwierz zaległ w barł o g u. W razie nastania łagodniejszej pogody, niedźwiedź podnosił się nieraz z  gawry i szedł na żer. W wypadkach takich nietrudno było dojść zwierza po tropie w nowym barłogu. Ostoję, w której niedźwiedź za­legł, obrzucało się gęstą naganką. Do miotu puszczano cięte psy i podnoszono głośny wrzask, by zwierza ruszyć. Myśliwi stawali na tropie wchodowym, którym zwykle zwierz wychodził. Istniał oczywiście szereg modyfikacyj tej metody. Polowano także z niezbyt liczną naganką, z psami lub bez nich.

Stan niedźwiedzi na Polesiu musiał być w ubiegłym stuleciu dobry, jeżeli np. w roku 1886 upolo­wano w Nieświeżu 19 niedźwiedzi w przeciągu niewielu dni. Tam, gdzie okres polowania trwa, jak w Ru­munii, od lipca, poluje się, poza przypadkowym spot­kaniem w górach, począwszy od września, przeważnie z  z a s i a d k i przy nęcisku, czatując najlepiej na ambonie, ze względu na bajeczny wiatr i wielką ostrożność niedźwiedzia. Polowanie na niedźwiedzie w gawrze jest tam oczywiś­cie też znane i stosowane.

Krew  niedźwiedzia nazywamy juchą, niedźwiedź juszy. Zwierza patroszymy, wnętrzności jego to patrochy, futro ocią­gamy.

Przysmak z niedźwiedzia to jego łapy i szynki (pamiętać trzeba, że dziczyzna nie­dźwiedzia podlega włośnicy — trychinozie).

 

KOZICA

 

post-39694-0-38762800-1435401650_thumb.jpg

 

Stan kozic (gw. koza) w naszych polskich Tatrach nie był duży i nie przekraczał kil­kudziesięciu sztuk. Stosunki te zmieniły się radykalnie po przyłączeniu Jaworzyny, gdzie stan kozic sięga 350 sztuk. Ochrona ich obowią­zuje przez cały rok. Po stronie słowackiej natomiast stan ich jest znacznie lepszy i wynosił w 1936 r. podobno ponad 1200 sztuk, tak, że w roku tym prze­widziany odstrzał capów wynosił 36 s z t u k. Nie może być inaczej, jeżeli się weźmie pod uwagę, że nasze północne stoki Tatr mają znacznie gorsze warunki bytowania dla kozic, aniżeli południo­we i słoneczne stoki słowackie ze znacznie lepszymi żero­wiskami. Liczba kozic po naszej stronie znacznie się wzmogła, odkąd ukrócono kłusownictwo naszych gó­rali, wielce w tym niecnym procederze rozmiłowanych.

Samca zwiemy capem, samicę  kozą, młode k o ź l ę t a m i. Wszystkie kozice noszą rogi, wypeł­nione możdżeniami, których nie zrzucają, na równi z pokrewnymi im kozami. Poroże capa jest znacznie grubsze i szerzej rozstawione.

Polowanie na capy jest specjalnie wielką atra­kcją myśliwską, połączoną z wielkimi trudnościami i wymagającą dużej sprawności fizycznej i umiejętności strzeleckich, gdyż strzelać trzeba na duże, w nizinach nie stosowane, odległości, przekraczające nieraz 200 metrów. Kozice mają swoje ostoje i koczo­w i s k a w górach powyżej granicy lasów i kosodrze­winy. Stare sztuki schodzą nieraz do lasów, obierają sobie tam o s t o j ę i stają się zwierzyną leśną. Myśliwi nasi chętnie polują na nie w Alpach i nieraz ogłaszają swoje wrażenia w naszych czasopismach łowieckich.

Kozica bytuje w kierdelach, nieraz bardzo licznych. W Tatrach obserwowałem w dolinie Hinczowej, Kamienistej i Dolince (powyżej hali Pysznej) kierdel e, składające się z 3—8, w jednym wypadku 28 sztuk.

Barwa sukni jest dostosowana do skał, tak, że niewprawne oko wypatrzeć je potrafi jedynie w ruchu. Kozica ma gębę z wargami, oczy dosko­nale świecami, wietrzy chrapami i strzy­że łyżkami. Jakość sztuki określamy, jak sar­nę, jako słabą, spadłą, cienką lub dobrą, łownego capa — jako dobrego, grubego lub kapitalnego.

Jesienią obrasta kozica gęstą sierścią, któ­ra wzdłuż grzbietu bywa specjalnie długa i gęsta i na­zywa się u  capa grzebieniem lub grzywą. Zdobycie sztuki z pięknym, gęstym i możliwie dłu­gim grzebieniem o pięknym połysku i zakończo­nym bielą, jest gorącym pragnieniem myśliwych. Z grzywy capa wyrabia się kitki dla ozdo­by kapelusza myśliwego.

Kozica podnosi się i żeruje. Głos jej zwiemy świstaniem. Charakterystyczną jej cechą jest nagłe zatrzymywanie się na skale lub turni w czasie ucieczki. Stójka taka trwa chwilę i umożliwia myśliwemu strzał.

Płeć kozic rozpoznaje się po jakości  rogów i po pędzlu.

Biegi z raciczkami i szpilami są do­stosowane do potrzeb kozic i umożliwiają im niewiarogodne wprost skoki w terenie po skałach i turniach.

Kozica bywa kotna i koci się. Ślad jej biegów to trop; ogon to kwiat. Cap ma pędzel, kozica gręzy i rodnię. Ruja lub gon, trwające od drugiej dekady listopa­da do połowy grudnia, gdy cap wykształci już grze­bień, jest najlepszym okresem polowań. Poza tym poluje się też latem.

Polujemy z podchodu lub z zasiadki. Stosuje się także pędzenia, jednakże tylko tam, gdzie stan kozic jest dobry, i najwyżej raz na trzy la­ta. Warunki polowania w czasie rui są tru­dne, dni bywają wówczas krótkie i śniegi leżą już w gó­rach. Okoliczności te powiększają znacznie trudności i urok polowania.

Krew zwiemy farbą. Strzelamy z zasady na komorę. Patroszymy lub trzebimy sztukę. Źle trafioną sztukę nazywamy postrzałkiem i dostrzeliwamy ją. Wnętrzności zwiemy narogami i patrochami. Sztukę obielamy i dziczyznę rozbieramy.

 

MUFLON

 

post-39694-0-92785800-1435401665_thumb.jpg

 

Muflon, obok danie­la i bażanta, nie jest rdzenną zwierzyną pół­nocno - europejską. Został on sprowadzony ze swojej ojczy­zny sardyńsko - korsykańskiej dawno przed wojną światową do krajów b. Austrii; zasiedlono nim łowiska czeskie, węgierskie, chorwac­kie i austriackie, gdzie wykazał wielkie swoje zalety. W roku 1902 i 1903 sprowadzono muflony też do Niemiec, gdzie się prędko zaaklimatyzowały. Stan ich wynosił tam w dniu 1.IV.1934 r. 1426 sztuk w 36 łowiskach o roz­maitym charakterze. Muflony czują się także dobrze w kniejach nizinnych. W Meklemburgii naliczo­no 103, na niżu północno - niemieckim 118 sztuk. Zwierzyna ta znajduje w lasach niemieckich sprzyjające warunki bytowania i rozmnoży.

Myślistwo czeskie, węgierskie i niemieckie chwali bardzo muflony, jako zwierzynę o małych wymaganiach, łatwo się aklimatyzującą, nieszko­dliwą, towarzyską, bardzo czujną, płochliwą i bardzo użyteczną, gdyż dziczyzna jej jest bardzo smaczna. Barany mają przy tym wielką zaletę swoich wspaniałych roganów (lub ślimów), będących pięknymi trofeami myśliwskimi.

Także i u nas zainteresowano się muflonami i w marcu 1934 zasiedlono 18 sztukami nadleś­nictwo Starzawę Lwowskiej Dyrekcji Lasów Państwowych.

Próba ta udała się. Muflony mnożą się normal­nie, wyglądają zdrowo i czują się widocznie dobrze. P o głowie ich wynosiło tam w roku 1937 23 sztuki.

Rozporządzeniem Ministra Rolnictwa z dnia 10.XII. 1936 r. zostały muflony uznane za zwierzynę łowną.

Samca zwiemy baranem, samicę owcą, młode jagniętami. Muflony bytują w kierdelach, które prowadzi owca przodown i c a. Stare barany odbijają się nieraz od kierdeli i wiodą życie samotne poza okresem rui.

Barany noszą na głowie r o g a n y lub ś l i m y, których oczywiście nie zrzucają. Dzięki temu nie znamy u muflonów objawu wstecznictwa, któ­ry obserwujemy u zwierzyny płowej. Im starszy baran, tym grubsze jego rogany. Muflon ma suknię lub kożuch, pokryty wełną. Oczy (patrzy) świecami, wietrzy chrapami, strzyże łyżkami, ma gębę z wargami. Muflony mają specjalnie dobrze rozwinięty wiatr i słuch, wzrok ich natomiast jest słabszy.

Muflon przebywa w swoich ostojach; po­dnosi się i żeruje. Głos jego nazywamy beczeniem. Biegi mają raciczki i szpile. Ogon to c h w o s t.

Jakość muflona określamy Jako słabą cienką, lub dobrą; barana łownego jako dobrego, grubego lub kapitalnego.

Ślad jego racic zwiemy tropem. Okres godowy zwie się rują, owca bywa k o t n a i koci się.

Muflon jest zwierzyną niezmiernie pło­chliwą, nie trzymającą przesmyków.

Słownictwo łowieckie i użytkowanie d z i c z y z n y pokrywa się z określeniami, stosowanymi wo­bec sarny i kozicy.

Na muflony poluje się z zasiadki i z podchodu. Po rozpoznaniu i strzale sztuka zostaje (lub zwala się) w ogniu. Krew to farba. Muflon jest twardy i po­trafi ujść, nie zaznaczywszy strzału.

Dobicie sztuki nazywamy dostrzele­niem. Ubitą sztukę trzebimy lub patroszymy. Żołądek i flaki to patrochy, użyteczne wnętrzności to n a r o g i. Zdejmowanie skóry to obielanie sztuki, dzielenie dziczyzny — rozbieranie.

Dziczyznę grzbietu zwiemy combrem, barku i zadu — kulkami zadnimi i przednimi.

„Wszyscy uważają, że czegoś nie da się zrobić. Aż przychodzi taki jeden, który nie wie, że się nie da. I on właśnie to robi” A. Einstein

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

WILK

 

post-39694-0-74712200-1435406498_thumb.jpg

 

Wilk bytuje w Polsce na wschód i północny wschód od Bugu, na całym Polesiu, w Puszczy Białowie­skiej, na Wileńszczyźnie, na Wołyniu i w Karpatach Wschodnich.

Samca nazywamy basiorem, samicę wilczycą (lub waderą), młode szczenię­tami.

Wilk żyje w watahach (lub zgrajach), ma futro (lub skórę) z włosem, głowa jego to latarnia, ma paszczękę, wietrznik (nos), oczy (patrzy) lampami, które nieraz w nocy świecą, kęsy to zęby, boczne nazywamy kłami; ma uszy, łapy z pazurami, wiechę (ogon) lub polano, bark.

Okres godowy to cieczka, wilczyca się cieką. Szczenną waderę nazywamy grubą; wilczyca płód swój pomiata, jej bro­dawki mleczne to sutki.

Krew wilka zwiemy farbą. Wilk zale­ga w legowiskach, z których się podnosi, wietrzy, głos jego to wycie. Idąc wolno sznu­ruje, t. zw. wilczym chodem, uchodząc s a dzi; żre lub pożera zdobycz, którą n a pada, łowi lub tłucze (łapie), po czym ją za­rzyna. Ślad jego to trop, zwykły i g o n n y.

Wilk ma specjalnie dobrze rozwinięty słuch i wzrok i jest bardzo spostrzegawczy, wiatr (powonienie) natomiast jego jest słabszy.

Oryginalną cechą jest fakt opiekowania się szcze­niętami przez piastuna, który bywa zawsze samcem i zwykle przezimkiem, w czasie, gdy rodzice poszli na ż e r.

Polujemy na wilki, poza przypadkowym spotkaniem, z  zasiadki przy nęcisku, najle­piej oczywiście z ambony lub budki. Do przynęty robimy włóczkę (lub powłokę), cią­gnąc za saniami kawał padła. Wilki powinny się oczywiście dobrze w n ę c i ć.

Drugi sposób to fladrowanie wilków. Na białej stopie, po otropieniu, obciąga­my ostęp fladrami (lub zaciągamy fla­dry), po czym wilki pędzimy na myśli­wych. W dobrze zorganizowanym polowaniu po­trafi wilk iść na myśliwego, jak po strunie.

Wilk zwykle wychodzi w chodowym tropem, kieruje się jednakże naogół wagą lasu. Przesmyki swoje trzyma skrupulatnie.

Skórę z wilka ociągamy, zwiemy ją wil­czurą.

 

RYŚ I ŻBIK

 

Do grubej zwierzyny drapieżnej za­liczamy, obok wilka, rysia i żbika. Ryś i żbik są zwierzyną niezwykle ostrożną, o do­skonałym wietrze, słuchu i wzroku. Ryś zamieszkuje rozległe lasy i bory naszych kre­sów wschodnich, żbik natomiast wyłącznie głuche i tru­dno dostępne lasy karpackie. Obecność rysia można sprawdzić jedynie na podstawie tropu na śniegu, pia­sku lub błocie. Wiedzie on życie tak tajemnicze, że nawet służba leśna, stale przebywająca w łowisku, wy­jątkowo go tylko widuje i, jeżeli nie zwraca uwagi na tropy, często nawet nie wie o obecności rysia w kniei, dopóki tropienie na białej stopie go nie zdradzi.

Myśliwi nasi są bardzo słusznie zwolennika­mi grubej zwierzyny drapieżnej, i w Puszczy Białowieskiej i innych łowiskach północno wschodnich hoduje się pieczołowicie wilka i rysia, przeznaczając nawet na żer dla nich sarny, któ­rych stan wskutek tego się nie powiększa.

Liczbę rysi oblicza się na 500 do 550 sztuk. Uznając rysia za pomnik przyrody w naszych borach i lasach, władze nasze ustaliły jedynie dwu­miesięczny okres polowania od 1 stycznia do końca lutego, na żbika natomiast od 1 października do 31 stycznia.

Samca nazywamy rysiem (lub kocurem) oraz żbikiem, sztukę żeńską samicą, potom­stwo małymi. Żbik jest znacznie mniejszy od r y s i a, ma długi ogon, jak kot domowy, ryś nato­miast krótki, tępo zakończony.

Ryś i żbik mają suknię lub futro, łeb, mordę i nos, bark; zęby to kęsy, boczne zęby natomiast kły; oczą ślepiami. Uszy rysia są zakończone pękiem włosów, które nazywamy pędzelkami. Łapy mają pazury wysuwane, dlatego trop rysia i żbika nie daje odcisków pazurów, po czym go łatwo poznać. Ślad rysia to trop, żbika ślad.

Miejsce ich pobytu nazywamy legowiskiem, skąd się podnoszą, uchodząc sadzą, idąc wolno sznurują. Chętnie odpoczywają na drzewach, zawałach i wykrotach. Zdobycz napadają lub łowią, poczym ją pożerają.

Okres godowy to cieczka lub m a r cowanie; ryś wówczas warczy, żbik mia­uczy (lub mlaska). Rysie odbywają długie wędrówki i to specjalnie w czasie c i e c z k i, gdy s a m i c e szukają samców, których liczba jest znacz­nie mniejsza od samic. Zapłodnioną samicę na­zywamy k o t n ą (lub grubą); pomiata ona swój płód w gnieździe. Jej brodawki mleczne to sutki.

Polujemy na rysie i żbiki z nagan­ką po otropieniu (lub obcięciu) ich w ostępie, stosując fladry, których zresztą cza­sem nie respektują.

Krew nazywamy farbą. Zwierza patro­szymy, wnętrzności jego to patrochy. Źle tra­fioną sztukę dostrzeliwamy, futro ociągamy.

Pieczeń z rysia zdobiła ongiś stoły naszych królów.

 

LIS

 

Lis jest naszym najpospolitszym drapieżni­kiem i głównym przedstawicielem policji sanitarnej w naszych łowiskach.

Samca nazywamy lisem (lub psem), sa­micę liszką (lub suką), młode lisiętami (lub szczeniętami), jesienią niedoliskami.

L i s, zwany także mykitą i przecherą (chytry i obłudnik), ma skórę lub futro z wło­sem, podszyte puchem, stawki (nogi) z pa­zurami, mordę z kęsami, boczne zęby nazywamy kłami; lis ma wietrznik (nos), śle­pia, uszy, bark i kitę z fiołkiem. Ślad lisa to ś l a k lub p o ś l a k.

Okres godowy nazywamy cieczką, liszki ciekają się, liszkę zapłodnioną nazywamy g r u b ą, pomiata ona swój płód (pomiot) w no­rze. Nora miewa rozgałęzienia i wylo­ty z oknami. Suka ma sutki. Lis pod­nosi się, wietrzy, wydając głos s k o l i; sznuruje, dynduje (biegnie) i sadzi; ło­wi zdobycz, którą żre lub pożera; polu­jąc na myszy myszkuje. Pokarm jego to żer.

Polujemy na lisa z naganką, lub w y cieramy nory psami nornikami, i to jamnikami lub foksterierami, które norują i wypychają lisa z nory. Czynimy to głównie późną jesienią i zimą, ze względu na futro lisa. Okres cieczki bywa specjalnie korzystny, gdyż wów­czas przebywa nieraz kilka lisów w jednej norze. Polując z naganką (lub gw. pogonką) w dni pogodne, stosujemy ciche pędzenie z małą liczbą naganiaczy, pędzących milczkiem. Znać jednak musimy łowisko i przesmyki, które lis ściśle trzyma.

Na lisy stosujemy mioty głębokie; go­ni m y je z wiatrem; w gąszczu przed stano­wiskiem myśliwych wycinamy świetliki (lub przecinki), jak na dziki. Ponieważ lis dosko­nale wietrzy i oczy, myśliwi winni zachować na stanowisku zupełny spokój.

Ponadto polujemy na lisa z zasiadki przy nęcisku w noce księżycowe, możliwie z a m b o n y (lub czatowni) i na wabia, naśladując kniazienie zająca i pisk myszy. Do nęciska (lub przynęty) robimy powłokę (lub włóczkę). Wykopujemy także lisa, wycią­gając go z nory za pomocą kleszczy (lub szczy­piec); podkurzamy go też w norze.

Krew zwiemy farbą. Lisa ociągamy (lub skórę jego ściągamy) i rozpinamy skórę na prawidłach (lub rozpórce).

Futro z lisich skórek zwiemy l i s i u r k ą.

 

BORSUK

 

Borsuk (lub jaźwiec) bytuje w całej Pol­sce. W łowiskach o dobrym stanie drobnej zwierzyny jest bardzo niepożądany z powodu n i szczenią młodej zwierzyny i jaj ptaków, lęgnących się na ziemi, jak bażanty, kuro­patwy, cietrzewie, głuszce itp.

Odróżniamy psa, sukę i młode (lub młodz i a k i).

Borsuka pokrywa skóra ze szczeciną. Ma on pysk z kęsami (lub zajadami), boczne zę­by to kły, nos. ślepia, którymi oczy: uszy, bark; odnóża jego to łapy z pazurami, ogon to kita, zakończona kiścią. Borsuk bywa sadlisty i jest cały oblany sadłem, ślad jego to ś l a k (lub poślak).

Okres godowy to czas grzania się. Za­płodniona suka jest gruba i pomiata potom­stwo w jednej z komór (lub sypialni) swej nory; ma sutki.

Borsuk podnosi się, wietrzy dobrze, słuch i wzrok ma słabsze, sznuruje idąc wolno, biegnąc d y n d u j e, idąc szybko sunie. Zdobycz swoją łowi, po czym ją żre lub p o żera.

Jesienią borsuk włóczy, t.zn. wpycha suche badyle i to głównie paproć, posuwając się zadem, zadni­mi nogami do nory, by ją zaścielić wygodnie na okres snu zimowego.

Na borsuka polujemy, poza przypadkowymi spotkaniami, z zasiadki w czasie wieczorów księ­życowych, gdy borsuk opuszcza swą norę, lub zrana, gdy wraca do swojego legowiska. Stosujemy także psy norniki. Pamiętać jednak trzeba, że ryzyko dla psów jest bardzo duże, gdyż borsuk zagryza je często lub wpędza do ślepych rur i zaskle­pia je tam. Dlatego też myśliwi wolą wykopywać borsuka i wyciągać z nory kleszczami (obcę­gami lub szczypcami).

Dobrze trafiony borsuk zostaje w ogniu. Krew zwiemy farbą, wnętrzności patrochami, zwierza patroszymy. Skórę jego ociągamy, sadło wytapiamy.

 

WYDRA

 

Wydra bytuje w całej Polsce i występuj e tam, gdzie znajduje sprzyjające dla siebie warunki. Wydra jest zwierzęciem wodnym i trzyma się w pobliżu jezior, stawów i rzek, obfitujących w ryby, główny jej żer.

Odróżniamy samca, samicę i młode (lub młodziaki).

Wydrę pokrywa skóra lub futro z włosem; wydra ma pysk z kęsami (lub zajadami); boczne zęby nazywamy kłami; oczy (patrzy) śle­piami, ma uszy, bark, łapy z pazurami, wietrznik, którym doskonale wietrzy, i ogon.

Zdobycz swoją wydra łowi, po czym ją żre (lub pożera).

Bytuje (koczuje) w norach, które urządza w brzegach lub groblach, z jednym wylotem nadziem­nym, drugim podwodnym. Okres godowy, w cza­sie którego śwista, to czas grzania się; samic a zapłodniona jest gruba i pomiata swój p omiot; ma sutki. W drugim roku życia młode są zdolne do rozmnoży. Ślad wydry nazywamy ś l a k i e m (lub poślakiem). Wydra podnosi się i sznuruje, uchodząc sunie.

Polowanie na wydry jest utrudnione wsku­tek ograniczonej ich ilości, wielkiej ostrożności i bar­dzo wysubtelnionych zmysłów. Poza przypadkowymi spotkaniami, czatujemy na nią zimą w noce księ­życowe na znanych nam przesmykach i w miej­scach, gdzie miewa zrobione przez siebie otwory w lo­dzie. Krew wydry zwiemy farbą; wydrę patroszymy, wnętrzności jej to p a t r o c h y. Ocią­gamy wydrę (lub cenne jej futro ściągamy) i skórę rozpinamy na prawidłach (lub rozp ó r c e).

 

KUNA, TCHÓRZ I ŁASICA

 

Mamy dwie odmiany kun: leśną (inaczej tum a k a) z żółtą plamą na podgardlu, i mniejszą domową, nazwaną kamionką, z białym pod­gardlem; jedną odmianę tchórza i dwie ła­sicy: łasicę gronostaja, mającą długą kitę z czarnym końcem, i łasicę łaskę o połowę mniej­szą od gronostaja, z krótką kitą, nigdy czarno nie zakończoną; łaska częściej bywa spotykana w na­szych łowiskach.

Odróżniamy samca, samicę i młode (lub młodziaki). Na jesieni nazywamy młode kuny niedokunkami.

Kuna, tchórz i łasica mają skórę (lub są pokryte futrem) z włosem; mają pysk z kę­sami (lub zajadami); boczne zęby to kły; o c z ą ślepiami; mają bark, łapy z pazurami; ogon ich to kita. Odciski ich stóp zwiemy śladem (ślakiem lub poślakiem). Ślad kuny leśnej na śniegu to oślada. Zdobycz swoją łowią i dła­wią, po czym ją żrą lub pożerają; pożywienie to żer; idąc wolno — sznurują, prędko idąc uchodzą (lub uciekają).

Okres godowy to cieczka, samica cie­ka się; zapłodnioną samicę nazywamy grubą. Pomiata ona w legowisku (lub łożysku) młode, które nazywamy pomiotem; ma sutki. Kuny ciekają się dwa razy rocznie, zapłodnienie następuje w czasie letniej cieczki w czerwcu i lipcu. Zimową c i e c z k ę nazywamy ślepą.

Z legowiska podnoszą się, wietrzą.

Ubicie tchórza, kuny lub łasicy jest często sprawą przypadku. Na białej stopie ślakujemy je i doszedłszy kunę leśną na drzewie, w którym zaległa, wybębniamy ją uderzeniami w pień. Kuna lubi kluczyć; długie jej wędrówki po drzewach wielce utrudniają ślakowan i e. Krew nazywamy farbą, wnętrzności patrochami.

Kuna, tchórz i łasica są wielkimi szkod­nikami drobnej zwierzyny. Najwybitniejszą ich cechą jest krwiożerczość. Prześladujemy je też dla ich cennego futra. Po ubiciu ociągam y je. Zastawiamy także pułapki skrzynkowe (łowienia tumaków za pomocą ż e l a z  i  s a motrzasków zabrania nasze prawo łowiec­kie) na przesmykach. Na białej stopie za­stawiamy na zeskokach kamionek samotrzaski lub stosujemy na nie czaty lub zasiadkę.

 

ŚWISTAK

 

Świstak występuje w Polsce jedynie w Ta­trach, i to w skalistym terenie, na wysokości powyżej 1500 m, w ilości nie przekraczającej kilkuset sztuk. Nasze prawo łowieckie przewiduje całoroczną ochronę świstaka.

Chodząc po Tatrach, słyszy się często przenikliwy gwizd świstaków. Pamiętam, że, schodząc we wrześniu 1935 r. ze szczytu Krzyżnego do Doliny Pięciu Stawów, obserwowałem rodzinę świstaków, składającą się z dwojga starych i trójki młodzieży, bawiących się i przekomarzających.

Świstaki są prześladowane i masowo niszczone przez kłusowników, którzy, znając doskonale tereny wysokogórskie Tatr, wykopują świstaki w czasie snu zimowego z nor, w których skupia się nieraz pięć, dziesięć i więcej świstaków. Sadłu śwista­ków przypisuje ludność cudowne własności lecznicze.

 

BÓBR

 

Bóbr był w czasach przedrozbiorowych wielce w Polsce rozpowszechniony i gnieździł się wszędzie nad rzekami i rozlewiskami. Po wojnie sprawdzo­no w kilku miejscach na naszych kresach wschodnich, np. nad Prypecią, Berezyną, Niemnem, Szczarą, Żegułanką, i w 1932 r. na terenie Ordynacji Dawidgródeckiej byto­wanie bobrów. Ich żeremia otoczono skrupu­latną opieką, dzięki czemu liczba bobrów i ich chat powiększyła się, i zwierzynie tej nie grozi już z a g ł a d a.

Siedliska bobrów poznajemy po charaktery­stycznie ściętych i nadgryzionych drzewach.

Dawniej polowano na bobra dla jego cenne­go f u t ra i jego stroju, będącego brunatną, sil­nie cuchnącą cieczą oleistą, wydzielaną przez dwa gru­czoły. Strój miał opinię bezcennego i uniwersalnego środka leczniczego.

Bóbr mieszka w chatach, mających w y loty w wodzie; ma strugi (zęby), którymi ścina drzewa. Ogon jego to plusk albo kielnia. Bóbr jest zwierzęciem niezwykle czujnym o doskonałym wietrze i słuchu. Bóbr buduje tamy i groble, by stworzyć zaciszne rozlewiska i jeziorka, nad który­mi buduje swoje chaty.

Przed wojną polowano na bobra, poza przy­padkowym spotkaniem, z zasiadki na wychodnego przy chatach bobrowych w noce księżycowe.

„Wszyscy uważają, że czegoś nie da się zrobić. Aż przychodzi taki jeden, który nie wie, że się nie da. I on właśnie to robi” A. Einstein

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

DROP

 

post-39694-0-87955200-1435413875_thumb.jpg

 

Drop bytuje w Polsce w okolicach Prużany, Słonima, w woj. wołyńskim i poznańskim, na zachodnim pograniczu polsko-niemieckim, w ilościach nie przekraczają­cych kilkuset sztuk. Obecnie obowiązuje u nas cało­roczna ochrona dropia. Jest on najokazalszym europejskim ptakiem łownym, z natury swojej jest typowym ptakiem stepowym.

Samca zwiemy dropiem lub kogutem, sa­micę kurą, młode młódkami lub pisklętami.

Dropie bytują w stadach (lub tabu­nach); pokrywa je suknia. Kogut ma po bokach dzioba wąsy. Drop ma dziób, oczy, nogi; ślad jego zwiemy tropem; ogon ze sterówkami; loty z lotkami. Okres godowy zwiemy tokami. Kogut kreśli, jak głuszce, opuszczając loty, rozkładając wachlarzowato sterówki i napuszając pióra grzbietowe. Dropie żerują.

Drop jest ptakiem niezwykle ostrożnym i nieuf­nym, łowy więc na niego są bardzo utrudnione. W Rumunii i Niemczech, gdzie odstrzał dropi jest dozwolony, stosuje się rozmaite podstępy, by dojść do strzału. Pewne szanse daje zasiadka w po­bliżu żerowisk. Używa się też podjazdu (lub objazdu) chłopską furą i stosuje się kocioł, rozwożąc myśliwych furmanką.

Krew dropia zwiemy farbą; patroszy­my go. Dziczyzna dropia, prócz m ł ó d e k, nie nadaje się do spożycia.

 

GŁUSZEC

 

Głuszec stał się u nas na dobre zwierzyną łowną dopiero po wojnie światowej, i dzięki zaintereso­waniu się nim szerokich kół naszego myślistwa, stan jego w polskich lasach i borach znacznie się po­prawił.

Statystyka głuszców w lasach państwo­wych wykazała w 1936 r. ogółem 9.440 sztuk, w tym około 3.900 kogutów. W r. 1935 odstrzelono na tokach 232 koguty. Na podstawie tych liczb ocenia się stan głuszców w Polsce na około 16 — 20.000 sztuk; stan niewątpliwie dobry.

Samca nazywamy głuszcem (lub kogu­tem), samicę głuszycą lub kurą (gw. g ł u s z k a), młode pisklętami.

Głuszce bytują zimą w stadkach; po­krywa je suknia. Ogon nazywamy wachla­rzem; składa się on z 16 — 20 sterówek. Pla­ma biała na lotach przy barkach to lustro. Z i e r n i k i (oczy) są ozdobione b r e w k ą lub koralami. Głuszec ma dziób i nogi. Pierś jego, mieniącą się barwą zielono - stalową, zwiemy pan­cerzem. Ślad jego to trop. Głuszce kreślą, gdy chodzą po ziemi z rozłożonym wachlarzem i opuszczonymi lotami (skrzydłami) i ryją nimi brózdy w śniegu. Głuszce lubią się p a p r a ć w piasku, miejsca te nazywamy paprzyskami.

Kogut depce głuszki. Przeszłoroczne koguty, przybywające na tokowiska, jednak nie grające, zwiemy krechtunami. Głuszec żeruje i zrywa się. Na okres godowy wy­rastają głuszcowi u palców nóg szczotki, które zanikają po tokach.

Polujemy na głuszce jedynie w czasie toków wiosennych, trwających — zależnie od warun­ków atmosferycznych - przez cały kwiecień i osiągających szczyt nasilenia pomiędzy 15 i 25 kwietnia. W gó­rach toki zaczynają się później i trwają nieraz do połowy maja. Toki odbywają się na toko­wiskach (igrzyskach i sadowiskach), do których głuszce corocznie wracają. Po rozpo­częciu toków, udajemy się na podsłuchy (gw. wysłuchy) i zasadzamy (lub obsadza­my) koguty na tokowiskach wieczorem w przeddzień polowania, sprawdzając, gdzie koguty zapadły. Głuszce zapadają na drzewach z głośnym łopotem i często się poprawiają (przenoszą się na inną gałąź lub inne drzewo). Wieczorem głuszce nieraz grają równie dobrze, jak z rana.

Myśliwy przybywa na tokowisko przed brzaskiem i zatrzymuje się w pobliżu zasadzonego koguta, czekając rozpoczęcia pieśni. Gra głu­szca składa się z trzech części: klapania, kor­kowania i szlifowania (zwanych także klaskaniem, glokaniem i bąkaniem, trzecia czyhitaniem i telękaniem). W czasie szlifowania głuszec staje się głuchy i wówczas myśliwy podskakuje doń, robiąc dwa do trzech kroków. Zbliżywszy się w takt pieśni na 20 do 30 kroków, strzela się do głuszca możliwie w cza­sie szlifowania, by go w razie chybienia poprawić. Dobrze tokującego koguta na­zywamy dobrym graczem.

We dnie poznajemy siadło kogutów po łajnie głuszcowym, leżącym pod nimi.

Po wschodzie słońca głuszec spada z drze­wa, by deptać kury, przebywające na ziemi i kwoktające.

Krew nazywamy farbą; ubitą sztukę pa­troszymy.

Polowanie na głuszca jest pełne czaru i niebywałego uroku.

 

CIETRZEW

 

Cietrzew jest dość pospolitą zwierzyną, bytującą w całej Polsce. Zdaje się jednak, że liczba cietrzewi zmniejsza się. Ubytek w wielu łowiskach jest wyraźny. Niewiadomo przytem, jakim przyczynom należy go przypisać.

Samca nazywamy cietrzewiem lub k o g u t e m (gw. stary cietrzew wyleniały to kosacz), samicę cieciorką, młode pisklę­tami (lub młódkami).

Cietrzewie (gw. ciecieruki) żyją w sta­dach; pokrywa je suknia. Biała plama na b a r k a c h to lustro. Zierniki (oczy) są ozdobione różami lub koralami. Ogon koguta zwiemy lirą. Cie­trzew ma dziób i nogi, żeruje i ma żero­wiska, zrywa się z drzewa, paprze się jak głuszce i inne kuraki, ma swoje paprzyska i kreśli podobnie, jak głuszce. Cie­trzewie bywają bardzo ostrożne i płochliwe i cie­kną (lub wyciekają) chyżo na odnóżach. Kogut depce cieciorki. Ślad zwiemy t r o p e m.

O cietrzewiu, który się zakopał w śniegu, mó­wimy, że się zaśnieżył.

Polujemy na cietrzewie w czasie toków, odbywających się gremialnie i trwających od początku kwietnia nieraz do końca maja. Tokują one naogół na ziemi. Na tokowisku stawia się budki, w których zasiadają myśliwi, zanim cietrze­wie zlecą się na toki. Głos koguta nazywamy bełkotaniem, bulgotaniem i czuszykaniem, głos cieciorki kwoktaniem. W chwi­li wschodu słońca koguty przerywają toki i na­staje t. zw. szabas, po czym wznawiają toki, trwające nieraz do dziewiątej godziny i później. Zasadą winno być nieodstrzeliwanie tokowika, wodzireja toków, który zwykle pierwszy przylatuje na tokowisko.

Pod koniec toków, gdy większość cieciorek siedzi już na gniazdach, wabimy koguty z budki, naśladując kwoktanie cieciorek.

Krew nazywamy farbą; koguta patro­szymy.

Ponadto polujemy na cietrzewie z wyżłem, z podchodu, podjazdu i z bałwa­nami (lub cieniami).

Żołądek cietrzewi, jak i wszystkich innych kuraków, zawiera kamyki, ułatwiające trawienie.

Cietrzewie zmieniają nieraz tokowiska, opuszczają także swoje ostoje i zjawiają się nieocze­kiwanie w innych łowiskach. Na równi z innymi kurowatymi, zimują u nas.

 

SKRZEKOT

 

Skrzekot jest mieszańcem głuszca i cietrzewia i pojawia się tam, gdzie bytują jednocześnie głuszce i cietrzewie i mają blisko siebie tokowiska.

Stosujemy wobec niego słownictwo, używane dla głuszców i cietrzewi.

 

JARZĄBEK

 

Jarząbek bytuje dość licznie w Karpatach i na kresach wschodnich. Jest to zwierzyna gnia­zdowa, czysto leśna.

Samca nazywamy jarząbkiem (lub kogutem), samicę kurą, młode pisklętami lub młódkami. Jarząbki żyją w stadkach; pokrywa je suknia; mają dziób, zierniki, ogon ze sterówkami, cieki, które wyciskają ślad na ziemi. Jarząbek żeruje, głos jego to pogwizd.

Okres godowy nazywamy tokami; ja­rząbki parzą się. Czas rozmnoży to ląg (lub lęgi). Kura wysiaduje jaja.

Jarząbek zrywa się lub porywa się.

Gdy zrywa się z ziemi, wydaje charakterystyczny łopot lotami; mówimy, że jarząbek furknął (lub burknął).

Polujemy na jarząbka jesienią na wa­bia, z psem legawym i z naganką. Ło­wy z psem są mniej godne polecenia, gdyż nie ma­my czasu na rozpoznanie sztuki i nieraz ubijamy kury.

Krew nazywamy farbą, jarząbka patro­szymy, wnętrzności jego to p a t r o c h y. Po­strzałka głuszymy lub piórkujemy.

Dziczyzna jarząbka uchodzi za przysmak i jest wielce ceniona przez smakoszów.

 

PARDWA

 

P a r d w y (gw. perły i parple) bytują na mszarnikach i rojstach północno-wscho­dniej Polski.

Odróżniamy koguta (zwanego też gw. gargatunem), kury i młódki. Pardwy bytują w stadach; wiodą życie monogamiczne, jak kuro­patwy. Pokrywa je suknia, latem rdzawo-ruda, w początkach listopada suknia pardwy bieleje prócz ogona. Pardwa ma dziób, nadziernikami czerwoną b r e w k ę lub korale, ciek i (lub zgrzebła), ogon ze sterówkami. Ślad pardwy to ślak (lub poślak). Pardwy zrywają (lub porywają) się, uchodząc ciekną (lub wyciekają). Głos pardwy na­zywamy kokcieleniem.

Pardwy żerują, biesiadują i paprzą się, mają paprzyska. Najulubieńszym ich pokar­mem są jagody bażyny. Pardwy bytują tyl­ko tam, gdzie rośnie b a ż y n a.

Okres ich godów zwiemy tokami, stada wówczas rozbijają się na pary (lub idą w pary). Kogut depce kurę, pardwy parzą się. Czas rozmnoży to ląg (lub lęgi). Pardwy lęgną się i wysiadują jaja. O kurze mówimy, że wyprowadziła stadko.

Polujemy na pardwy z naganką lub psem, który, zwietrzywszy je, wystawia stadko i do niego ściąga (lub dociąga). Pardwy zwykle wyciekają bardzo szybko. Przyparte przez psa, zrywają (lub pory­wają) się z głośnym łopotem, a gargatun z doniosłym wrzaskiem.

Krew nazywamy farbą, wnętrzności p a t r ochami. Pardwy patroszymy; postrzał­ka głuszymy.

Ubite sztuki troczymy na trokach, stosujemy zalocenie lub zalocamy (wieszamy na zawiązanych piórach, przeciągniętych przez nozdrza ptaków).

 

BAŻANT

 

Ojczyzną bażanta jest Azja. Zaaklimatyzował się doskonale i rozpowszechnił w całej Europie. Spotyka­my go wszędzie tam, gdzie ma sprzyjające warunki i nale­żytą opiekę.

Samca nazywamy bażantem (lub kogu­tem), samicę kurą, młode pisklętami (lub młódkami), Bażanty bytują w stadkach; okrywa je suknia; mają dziób, zierniki (oczy), ozdobione różami lub brewką, ciek i (nogi) lub zgrzebła, zaopatrzone u kogu­tów w ostrogę, i ogon. Odciski cieków to ślad bażanta (ślak lub p o ś l a k). Odla­tując zrywa lub porywa się. Uchodząc cieknie lub wycieka. Bażant że­ruje, wydając głos pieje. Okres godowy zwiemy tokami, bażan­ty parzą się. Czas rozmnoży to ląg lub lęgi.

Bażant wymaga specjalnie troskliwej opieki, gdyż ma dużo wrogów, a zmy­sły jego nie są nadmiernie rozwinięte. Za troskliwą opiekę jest bardzo wdzięczny i osiąga wówczas wyjątkową rozmnożę.

Urządzamy więc specjalne bażan­tarnie i w polu remizy, jako ostoje, zapew­niając bażantom schronienie i żer.

Gdy stosujemy sztuczny chów bażantów, od­bywa się wysiadywanie jaj bażancich w kojcach. Zadawaną paszę nazywamy kar­mą- Bażanty podkarmiamy.

Polując na bażanty, stosujemy pędze­nia lub ławy, polujemy też z psem legawym lub płochaczem. Bukietem na­zywamy większą liczbę równocześnie zrywających się bażantów.

Krew to farba, wnętrzności patrochy. Ba­żanta patroszymy. Dobicie postrzałka nazywamy głuszeniem.

 

KUROPATWA

 

Kuropatwa należy, obok zająca, do naszej najpospolitszej zwierzyny łownej. Bytuje w całej Polsce i w dobrych łowiskach pokoty jej sięgają nieraz setek sztuk.

Odróżniamy koguty, kury i młódki (lub pisklęta). Gdy młódki zaczynają podlaty­wać, nazywamy je zielonkami, po czym widłówkami, gdy wypierzą się środkowe sterówki w ogonie i ogon staje się w i d l a s t y; gdy na lotach (skrzydłach), piersiach i ogonie przybędą im piórka czerwonordzawe i młódki przybierają kolor starek — farbówkami. Koguta odróżniamy po rdzawej podkowie na piersiach, rozwartej ku ciekom.

Kuropatwy bytują w stadkach; tłuste nazywamy pysznymi. Pokrywa je suknia, ma­ją dziób, cieki, skrzydła to loty, lotki to poszczególne pióra lotów, ogon ze sterówka­mi, zierniki. Odciski cieków na ziemi to ślad kur (ślak lub poślak). Kuropatwy zrywają (lub porywają) się, uchodząc cie­kną (lub wyciekają).

Kuropatwy żerują i odwiedzają swoje ulubione paprzyska, gdzie się paprzą i ką­pią w piasku, by pozbyć się pasożytów. Głos ich to cirykanie (lub cięgocenie). Młode pozna­jemy po żółtej barwie cieków, zgrzebła starek są ciemno sine.

Okres godowy to czas parkania się, stada rozbijają się na parki, (idą w pary). Kogut depce kurę, kuropatwy parzą się. Czas rozmnoży to ląg (lub lęgi), pisklęta wykluwają się. Kuropa­twy, które nie wywiodły stadka, zwiemy jałówkami.

Polujemy na kuropatwy z wyżłem, z naganką i stosujemy pędzenia lub ławy. Pies staje do kur lub wystawia je. Kuropatwy dotrzymują (wytrzymują, dosiadują, albo leżą twardo), lub nie do trzymując, wyciekają lub zrywają się daleko; czynią to szczególnie kury ostrzelane. Z psem idziemy pod wiatr. Pies ś c i ą g a lub dociąga do kur. Po wystawieniu kuropatw lub stójce psa, obkładamy po­le i idziemy na psa, by mieć stadko między sobą i psem. Wówczas kury lepiej dotrzymują. Gdy furknie z hałasem całe stadko, strzelamy, celując w jedną sztukę. Staramy się rozbić stadko, bo rozbite kury znacznie lepiej dotrzymują, co nam ułatwia polowanie.

Nieraz kury, i to specjalnie gdy zoczą jastrzębia, przywarowują.

Sprawdzamy liczbę stadek za pomocą w y słuchiwania, gdyż kury wieczorami z w o ł u j ą się same (lub zwabiają się).

Krew nazywamy farbą, wnętrzności p a t r o chami, kurę patroszymy. Postrzałka do­bijamy głuszeniem lub piórkowaniem. Trafiona sztuka zaznacza. Postrzał w skrzydło nazywamy zbarczeniem lub złot­kow a n i e m, zależnie od tego, czy postrzał spo­wodował złamanie kości, czy tylko obcięcie kilku lotek. Postrzelona w płuca lub głowę kura robi świecę. Ubite kury troczymy na trokach.

 

PRZEPIÓRKA

 

Bliską krewniaczką kuropatwy jest prze. piórka, będąca ptakiem przelotnym.

Odróżniamy koguty, kury, pisklęta (lub młódki). Przepiórki bytują w stadkach, pokrywa je sukni a, mają dziób, zierniki. cieki (lub zgrzebła), ogon; ślad ich to ś l a k lub poślak. Przepiórki zrywają (lub porywają) się, uchodząc ciekną (lub w yciekają); żerują i biesiadują.

Okres godowy to czas parkania się, przepiórki parzą się, kogut depce kurę. Czas rozmnoży to ląg (lub lęgi). Przepiórka wysiaduje jaja. O głosie koguta mówimy, że bije.

Gdy przepiórki zbierają się do odlotu, są zawsze oblane tłuszczem, mówimy, że są t u c z n e. Dzięki temu rzucają dużo wiatru, co wielce ułatwia pracę wyżłowi. Polujemy na przepiórki jedynie z wyżłem. Każemy psu obłożyć pole, a gdy nabierze wiatru i zaczyna dociągać, wystawiona przepiórka rwie się z pod psa, gdyż naogół twardo do­siaduje (lub dotrzymuje).

Krew przepiórki nazywamy farbą, jej wnętrzności patrochami, ptaka patroszy­my. Postrzałka głuszymy lub piórkujemy.

Dziczyzna przepiórki uchodzi za wyjąt­kowy przysmak.

 

DZIKA GĘŚ

 

Prócz gęsi gęgawej, gniazdującej we wschodniej Małopolsce, na Wołyniu, Polesiu, Pomorzu i za­chodniej Wielkopolsce, zalatują do nas inne gatun­ki dzikich gęsi przelotnych.

Odróżniamy gąsiora, gęś i młódki. Gęsi bytują w stadach (lub tabunach), ciągną kluczami. Pokrywa je suknia. Mają dziób, oczy, nogi to wiosła; gęsi wiosłu­ją; ślad ich to ślak (lub poślak), mają ogon ze sterówkami.

Okres godowy to czas parzenia się lub deptania. Czas rozmnoży to ląg (lub lęgi), gęś wysiaduje jaja, młódki wykluwają się. Głos gęsi nazywamy gęganiem. Gęsi żerują, biesiadują lub ucztują. Wypio­rem nazywamy sztukę pierzącą się.

Niebywała ostrożność gęsi utrudnia wielce polowanie. Po sprawdzeniu ciągów, stosujemy czaty na przesmykach powietrznych, które gęsi trzymają skrupulatnie o tej samej porze dnia. Nieraz udaje się upolowanie gęsi na wiado­mych nam wodach lub oziminach, gdzie gęsi za­padają. Stosujemy także podjazd. Krew nazy­wamy farbą, wnętrzności patrochami, gęsi patroszymy, postrzałki głuszymy.

 

DZIKA KACZKA

 

Z licznej rodziny dzikich kaczek występu­ją u nas jako najpospolitsze: krzyżówka, cyranka, cyraneczka, płaskonos, podgorzałka i ogorzałka. Poza gniazdującymi u nas kaczkami, zalatują do nas inne gatunki w czasie przelotów wiosennych i jesiennych.

Odróżniamy kaczora, kaczkę i młódki, które nazywamy klapakami, gdy są jeszcze nie­lotne, podlotami natomiast — gdy stają się lotnemi.

Kaczki bytują w stadach. Tłuste nazywa­my żernymi. Pokrywa je suknia. Na lotach (skrzydłach) mają mieniące się piórka, nazywane lustrem. W czasie wypierzania nazywa­my kaczki wypiorami. Mają dziób, oczy, ogon ze sterówkami, nogi to wiosła, kacz­ki wiosłują. Ślad ich to ś l a k (lub p o ś l a k).

W okresie deptania się (lub parzenia) łączą się w pary. Czas rozmnoży to ląg lub lęgi, kaczka niesie i lęgnie się. Głos jej to kwakanie. Kaczka żeruje, biesiaduje lub ucztuje; zakłada gniazdo w szuwarach, na kępach groblach i spławiskach (wy­sepkach, powstających z sitowia, często pływających; i wysiaduje jaja trzy tygodnie, po czym w ykluwają się młódki.

Bywają myśliwi wielce rozmiłowani w ka­czych łowach. Strzał do kaczki ciągną­cej jest trudny. Na kaczki polujemy na sa­dach i zlotach, które odbywają się przeważnie na bagnach i moczarach kresowych, gdzie k a c z e k jest dużo.

Polujemy na kaczki z czółna, na cią­gach (lub przelotach), z naganką i wyż ł e m, prócz tego wiosną na kaczory z bał­wankiem i krykuchą, której używamy jako wabca.

Krew nazywamy farbą, wnętrzności patrochami. Kaczki patroszymy, postrzałki głu­szymy.

 

SŁONKA

 

Słonka jest ptakiem przelotnym, czysto leśnym, gniazduje u nas. Odróżniamy samca, samicę i pisklęta (lub młódki).

Słonka pokryta jest suknią; ma dziób, zierniki, odnóża i ogon ze sterówkami. Słonka żeruje, głos jej to gwizdanie i chrapanie. Okres godowy zwiemy ciąga­mi. Słonki parzą się, czas rozmnoży to l ą g (lub lęgi), słonka lęgnie się. Ślad jej to ś l a k (lub p o ś l a k).

Trofeum myśliwego stanowi bródka, będąca płaską szczoteczką z krótkich czarnych piórek, osa­dzonych tuż przy nasadzie ogona, na jednej stosinie.

Na słonkę polujemy w czasie wiosennych ciągów, gdy w półmroku ciągnie nad lasem, za­rośniętymi mokradłami, zrębami i mszarami, jesienią natomiast z w y ż ł e m.

Krew słonki nazywamy farbą, wnętrzności patrochami, postrzałka głuszymy. Słonki nie patroszymy.

Dziczyzna słonki, jako też i reszty b e k a s ó w uchodzi za przysmak i to specjalnie jesienią, gdy jest oblana (tłusta).

 

KSZYK, DUBELT I BEKASIK

 

Prócz słonki, zaliczamy do rodziny bekasów kszyka, dubelta i bekasika.

Dla ptaków tych używamy tego samego słownictwa łowieckiego, jak dla słonki. Głos kszyka w czasie toków zwiemy bębnien i e m lub beczeniem, dla głosu tego nazywa­my go barankiem.

Polujemy na bekasy z psem na bło­tach, gdzie bytują.

 

PTACTWO DRAPIEŻNE

 

Drapieżniki lotne (skrzydlate) spełniają, na równi z resztą drapieżników, bardzo ważne za­danie w przyrodzie. Zrozumieliśmy i wiemy dzisiaj, że są one bardzo pożyteczne w łowisku, gdyż ude­rzają głównie na sztuki chore, słabe lub postrze­lone, i wykonują tym samym najskuteczniej selek­cję wśród zwierzyny.

Z lotnych drapieżników jedynie gołębiarz i krogulec są szkodliwe w łowiskach, w których prowadzimy racjonalną hodowlę dro­bnej zwierzyny.

Orły i sokoły, których już niewiele gnia­zduje u nas i które do nas zalatują przeważ­nie w czasie przelotów, ochraniamy jako pomniki przyrody i raczej pragniemy ich rozmnoży.

Odróżniamy samca, samicę i pisklęta. Gdy już z pieleszy (gniazda) wychodzą i z ga­łęzi na gałąź przelatują, zwiemy je gałęźnikami, gdy wypadną na ziemię podgniezdnikami.

Pokrywa je suknia. Pierzą się, mają dziób, oczy, nogi ze szponami, tylny pazur, na­zywany kantakiem, ogon ze sterówkami. Głos ich nazywamy kwileniem, gniazdo to pie­lesz, a miejsce spoczynku siadło. Gdy szybu­jąc w powietrzu jastrząb np. zatrzymuje się na­gle z rozpostartymi lotami, wypatrując zdoby­czy, mówimy, że się pławi. Najszerszą miarę rozpiętych lotów w powietrzu nazywamy s i ę g i e m. O uderzającym na zdobycz np. jastrzębiu mówimy, że bije (lub uderza). Zdobycz swą łowi, (łamie lub morzy), po czym ją pożera. Drapieżniki lotne niosą się i wysiadują jaja, pisklęta wykluwają się.

O głosie orła mówimy, że szczeka. Ogon kani jest widlasty.

„Wszyscy uważają, że czegoś nie da się zrobić. Aż przychodzi taki jeden, który nie wie, że się nie da. I on właśnie to robi” A. Einstein

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

O ŁOWIECTWIE, A WIĘC O ŁOWISKU, ZWIERZYNIE I JEJ OCHRONIE, POLO­WANIU (LUB ŁOWACH), STRZELECTWIE, ZWYCZAJACH, JĘZYKU, POTRZEBACH

I PRZYBORACH ŁOWIECKICH,

PSIE MYŚLIWSKIM, JEGO PRACY ITD.

 

Gdy wiosna się zbliża i słońce cieplej przygrzewa, dzień jest już dłuższy i ziemia budzi się ze snu zimowego, rodzi się nowy okres w życiu wszelakiego stworzenia.

Pierwszymi zwiastunami budzącego się na nowo życia dla nas myśliwych są ciągi słonek i toki głuszców i cietrzewi, rozpoczynających w kwietniu swoje gody.

Główne ostoje i mateczniki, gdzie głuszce mają swoje stałe siedliska, znajdują się na naszych kresach wschodnich i w Karpatach. Kilka­set sztuk bytuje także na Pomo­rzu i na Śląsku. Cietrzew natomiast koczuje w całej prawie Polsce.

Polowanie na słonki i tokujące ko­guty, z którym się zwykle łączą łowy na ka­czory, mają swój specjalny czar, często opiewany przez myśliwych. Najwięcej rozkoszy myśliw­skiej daje polowanie na ciągach i to­kach, wśród lasów nizinnych i moczarów naszych kresów wschodnich, mających swój specyficzny charakter i przedziwny urok.

Głuszec jest zdeklarowanym wrogiem kultury i postępu. Unika lasów kulturalnych z ich stałym niepokojem i woli mieć swoje mateczniki na bez­kresnych mszarach, przechodzących często w mo­czary, naszych kresów wschodnich i w niedostęp­nych lasach Karpat, gdzie wiedzie swoje życie taje­mnicze. Skoro wiosna się zacznie, powraca na swoje stałe tokowiska, by odbyć swoje gody. Igrzy­skom tym i sadowiskom bywa wierny i nie zmienia ich chętnie, jak cietrzewie, które też nieraz, z niewiadomych przyczyn, zmieniają swoje siedliska.

Toki głuszców odbywają się zwykle w pu­szczach i lasach sosnowych, wśród m s z a r ó w i bagien, często odległych od siedzib ludzkich. Myśliwi więc nieraz muszą nocować w lesie przy ognisku, w budanach lub kureniach, w Karpatach natomiast w kolibach, by na czas zdążyć pod siadło (drzewo, na którym zapadł głuszec) ko­guta. Tokowiska bywają nieraz trudno dostępne i dotrzeć do nich można jedynie po kładkach, położonych na bagnie. Suche tokowiska, gdzie koguty są łatwe, należą do wyjątków. Okoliczności te urozmaicają oczywiście wielce polowanie i powiększają jego urok.

Wieczorem udajemy się z osacznikiem na zapady, by zasadzić (lub obsadzić) ko­guty, zlatujące się wieczorem na tokowi­sko. O zachodzie słońca głuszce zlatują się i zapadają z głośnym łopotem na drzewach. Dobry kogut lubi się poprawić, przesiadając się na inną gałąź lub inne drzewo; bywa też, że zakrec h c z e i po dokładnym zlustrowaniu otoczenia swojego zasypia. Nieraz w pobliżu zapadnie drugi, trze­ci i więcej kogutów. Bardzo często, szczególnie pod koniec toków, głuszce grają wieczorem, da­jąc myśliwemu możność podchodu i okazję do strzału. Zasadziwszy koguta, wycofu­jemy się jak najostrożniej.

Nazajutrz, przed świtem, udajemy się na toko­wisko i czekamy w pobliżu zasadzonego ko­guta na rozpoczęcie jego śpiewu. Przedtem jeszcze słyszymy klangor żurawi, głoszący początek nowe­go dnia. Jest jeszcze zupełnie ciemno, słońce ma wzejść za godzinę. Wtem słyszymy klapanie, podobne do odgłosu kastaniet, po czym kogut korkuje i szlifuje. Z początku głuszec tylko klapie i często ucina (gra z przerwami), ocząc na wszy­stkie strony i bacznie obserwując otoczenie. W niektó­rych okolicach głuszce nie korkują wcale.

Czując się bezpiecznie, głuszec wydaje pieśń po pieśni i wówczas w takt szlifowania pod­skakujemy doń. Słuchamy bacznie pieśni głusz­cowej, gdyż wiemy, że jedynie w czasie szlifo­wania głuszec jest całkiem głuchy. Najmniej­sza nieuwaga lub trzaśnięcie gałązki, czy skorupy lodowej pod stopą myśliwego poza okresem szlifowa­nia, płoszy głuszca, który ucina i z ha­łasem odlatuje, psując na ten dzień polowa­nie, gdyż trudno będzie nam dojść tego dnia do strzału do innego koguta.

Podskoczywszy pod siadło głuszca, wypatrujemy siedzącego w konarach ptaka, co nieraz sprawia niemałe trudności. Wypatrzywszy go, składamy się i odpalamy, (pada lub bucha strzał),spuszczając koguta, a to ko­niecznie w czasie szlifowania, by móc w razie pudła strzał poprawić. Strzelamy oczy­wiście jedynie z bliska do dobrze na tle nieba wido­cznego głuszca, by zapobiec kaleczeniu ptak a, gdyż postrzałki bywają zwykle stracone.

Po wschodzie słońca koguty zlatują (spa­dają lub spływają) na ziemię do kwoktających głuszyc (gw. g ł u s z k a), gdzie odby­wa się dalszy ciąg toków i głuszce chodzą po ziemi z rozpuszczonym wachlarzem i opuszczo­nymi lotami, po czym odbywa się akt parze­nia się głuszców — deptanie kury.

W końcu lutego głuszce już kreślą (cho­dzą po ziemi z rozpuszczonym wachlarzem i opuszczonymi lotami, ryjąc nimi bruzdy w śniegu).

Na tokowisku pojawiają się także krecht u n y, zeszłoroczne koguty, nie tokujące je­szcze.

Okres toków głuszcowych trwa 3—4 ty­godnie, zależnie od warunków pogody, po czym za­czyna się okres wysiadywania jaj.

Niemcy trafnie mówią, że tokujący głuszec ma na każdej sterówce oko. Przysłowie to do­brze charakteryzuje trudność polowania na głu­szce.

Inaczej polujemy na cietrzewie (gw. ciecier, cieciorka i ciecieruki), lubiące toki towarzyskie. Stosujemy zasiadkę (czaty lub zasiadamy) w budkach z gałęzi na tokowiskach. Przybywszy na miejsce na godzinę przed wschodem słońca, słyszymy nagle głośny fur­kot w powietrzu, to t o k o w i k, wodzirej toków zapada w pobliżu. Po nim zlatują się dalsze koguty i zaraz zaczynają tokować, chodzą po ziemi z opuszczonymi lotami, walcząc między so­bą, bełkocąc i czuszykając. Pomimo zmro­ku, widzimy rozchylone liry kogutów. Ciecior­ki zapadają na brzegu tokowiska i kwoktając wabią koguty.

Powoli się rozwidnia i nagle robi się spokój na toko­wisku. To słońce wschodzi i cietrzewie wita­ją je wstrzymaniem toków. Jest to t. zw. sza­bas, trwający kilkanaście minut, po czym toki (t.zw. słoneczne), rozpoczynają się na nowo, trwając nieraz kilka godzin.

Strzał do cietrzewia nie jest trudny, wy­maga jednakże spokoju i opanowania nerwów, gdyż strzelamy nieraz, gdy jeszcze jest szaro. Łatwo więc chybić na czysto, a że ptaki toku­jące mają wzmożoną żywotność, trzeba je do­brze trafić. Nie każdego ostrzeliwanego ko­guta podnosimy, a opierzenie (obcierka ptaka) też bywa częste. O nieudanych ł o w a c h mówi poleszuk, że nie poszancowało (gw.).

Myśliwi chętnie wybierają łowiska, obfitu­jące możliwie, obok głuszców i cietrzewi, w słonki i dzikie kaczki. Rozlewisk takich, rzek i jezior, na których bytują kaczki mamy na naszych kresach wschodnich pod dostatkiem.

Odpocząwszy po tokach głuszcowych lub cietrzewich, udajemy się na wodę i jadąc czół­nem na pych (gw. płaskodenka lub duszehubka), wypatrujemy kaczory lub uży­wamy krykuchy, chowając się za zasłoną. W dobrym łowisku możemy często dojść do strzału oraz podnieść dużo strąconych kaczorów. Strzelamy przeważnie z p r z y r z u t u.

Ciągi słonek odbywają się wieczorem o zmierz­chu. Gdy stoimy na ciągu, oznajmia się nam ciąg­nąca słonka, zanim ją ujrzymy, gwizdaniem i chrapaniem. Ciągi miewają rozmaite nasile­nie; bywają wiosny lepsze i gorsze. Od szeregu lat roz­brzmiewają skargi myśliwych na stałe pogarszanie się ciągów. Ponieważ strzelamy o zmroku, po­trzeba nam koniecznie dobrego psa aportera, któ­ry aportuje ubitą słonkę w pysku, gdyż inaczej niejednego postrzałka nie podnie­siemy.

Odstrzał kogutów tokujących, ka­czorów i słonek ciągnących nie bywa du­ży, i rozkoszą myśliwską nie tyle jest duży p o k o t, jak specyficzne cechy tych łowów. Nie jest to polo­wanie dla strzelca, lubiącego dublety i try­plet y i duże p o k o t y, ani dla partacza (lub pudlarza), lecz jedynie dla zamiłowanego pra­wego myśliwego, któremu wystarczy urok p o l o w a n i a i kilka strzałów na dobę.

Ubite koguty zalocamy (przez nozdrza ptaka przeciągamy pióro, które zawiązujemy), by je wy­godniej było nieść.

Ptaki kurowate zimują u nas. Pierzące się nazywamy wypiorami.

W maju rozpoczynają się polowania na kozły. Prawy myśliwy (gw. myśliwiec), obserwuje oczywiście stale swoje łowisko i wie do­skonale, jak jego sarny p r z e z i m o w a ł y. Przygo­tował także plan odstrzału kozłów i pamięta, że hodować to selekcjonować. Stosuje więc przy odstrzale zasadę selekcjonowania, nakazującą mu odstrzał łownych kozłów dopiero po rui i to tylko dojrzałych, które są w peł­ni rozwoju. Przed rują natomiast odstrzeli wszel­kie myłkusy, perukarze, wsteczniki, wadliwe i nieprawidłowe sztuki z cia­sno ustawionymi tykami, z porożem grajcarkowatym, wieczne szpiczaki, jednotykowce, szpiczaki guzowate, chore i nie­dorozwinięte sztuki np. te, które jeszcze w czerwcu nie zmieniły sukni lub nie wytarły poroża.

Ponadto winniśmy ściśle przestrzegać zasady strze­lania do zwierzyny grubej: łosia, jele­nia, daniela, sarny (zaliczonych do zwierzyny płowej), muflona, kozicy, dzika i niedźwiedzia — jedynie i wyłącznie kulą i to kalibrem takim, jaki gwarantuje zostanie

(p o ł o ż e n i e lub powalenie) sztuki dobrze trafionej w ogniu. Stosujemy taki pocisk, który normalnie przebija sztukę, daje w y strzał i farbę w razie postrzelenia (lub s farbowani a), gdyż wiemy, że wstrzał by­wa zaciągany skórą i zwykle farby nie daje. Nowoczes­ne pociski ponadto grzybkują lub rozprys­kują się w tuszy zwierza, co oczywiście daje większą skuteczność strzału.

Także i do wilka polecenia godny jest strzał kulowy. Do dropia, do którego z reguły trze­ba strzelać na daleką odległość, również strzelamy kulą. Są także myśliwi, strzelający do głuszca kulą (i to specjalnym nabojem) w górach, ze względu na trudności podchodu. Przeciw stosowaniu kuli przy polowaniu na głuszce nizinne przemawia jednakże wiele względów.

Wszystkie argumenty prawidłowego ło­wiectwa, i to zasady etyki i humanitarności, balistyki i względy na użytkowanie dzi­czyzny, przemawiają za wyłącznym stosowaniem strzału kulowego do zwierzyny raci­cowej i niedźwiedzia. Nie da się w żadnym razie pogodzić z prawością myśliwską, jak to się u nas nieraz dzieje, strzał śrutowy np. do dzika lub kozła.

Jaki jest np. przebieg polowania na kozła z podjazdu? Stosujemy go dlatego, że zwierzyna naogół lepiej wytrzymuje podjazd (mówimy, że dotrzymuje), aniżeli podchód pieszego myśliwego, polującego samopas; ponadto można prędzej objechać łowisko i dojść do strzału. Objeżdżamy oczywiście przede wszyst­kim wszystkie miejsca, na które sarny wychodzą i żerują, gdy podnoszą się z ostoi (le­gowisk, czy koczowisk) swoich, w których zwykle zalegają. Zoczywszy sztukę, sto­jącą na strzał, myśliwy zeskakuje z pojaz­du, który jedzie dalej, i kryje się za drzewem, jałowcem lub inną zasłoną, by zmylić czujność zwierza Przez lornetę cztero lub sześciokrotną (bez niej niepodobna polować na grubego zwierza), stara się rozpoznać sztukę i sprawdzić jakość jej poroża. Nieraz oczywiście wypadnie myśli­wemu zastosować podchód, który jest sztuką wielekroć trudniejszą od podjazdu, wymaga znacznie wyższych kwalifikacyj  łowieck i c h i daje bez porównania wię­cej rozkoszy i emocji myśliwskiej. Podchodząc zwierza, obserwuje­my skrupulatnie kierunek wiatru. Idziemy zawsze pod wiatr, z wiatrem nie można podchodzić zwierzyny. Wiatr nieraz, i to specjalnie w górach, potrafi na­gle zmieniać kierunek, kołuje i często psuje nam szanse dojścia do strzału. Nieraz podciągamy (lub

p o d c z a j a m y) się np. ro­wem na bliższą odległość do sztuki, wyzyskujemy nierówności terenu i inne zasłony np. drzewa. Je­żeli sztuka zauważy nas, to stara się, o c z ą c słabo, nabrać (lub dostać) wiatru naszego i okrąża nas, gdy podchodzimy do niej pod wiatr.

Specjalnym i wielce urozmaiconym rodzajem p o lowania na kozły jest polowanie na wabia w czasie rui. Umiejętność tę nietrudno nabyć od znającego ją myśliwego. Artyści wabią ustami lub za pomocą listka, szara brać myśliwska uży­wa specjalnego m i k o t u, jaki bywa wyrabiany w wie­lu odmianach. Trzeba oczywiście nabyć m i k o t, na­śladujący dobrze głos sarny.

Bywają dni, kiedy kozły idą na wab ochoczo i zjawiają się przed nami z wielkim hała­sem lub wyrastają przed nami nagle jakby spod ziemi. Nie­raz natomiast kozły zbliżają się na wab bardzo ostrożnie, kryjąc się pieczołowicie za krzakami i bacznie ob­serwując wabiącego, który, nie zauważywszy kozła, odchodzi i dopiero gniewne szczekanie zdradza mu jego obecność. Innego dnia sarny nie reagują wca­le na mikotanie. Na wab idą często kozy, które mając koźlęta, pozostawione w czasie amo­rów w gąszczu, przypuszczają widocznie, że one je wzywają.

Miejsca, w których zamierzamy wabić, trzeba starannie wybrać. W zagajniku niepodobna oczy­wiście wabić. Szukać musimy miejsc z dostatecznym polem widzenia i obstrzału. Chodzi o to, by ry­chło zauważyć kozła i po rozpoznaniu go, zaraz do niego strzelać.

W czasie rui sarny lubią się zatajać w młodnikach i wśród gąszczów i gęstego pod­szytu lasów wysokopiennych. Na zrębach, gdzie zwykle żerują, trudno je wówczas spotkać.

Okres r u i jest najlepszą okazją do zlustrowa­nia pogłowia swoich sarn. Poznamy wówczas niejednego nieznanego nam kozła, lubiącego chodzić własnymi drogami i unikającego skrupulatnie myśli­wego. Najlepszy to czas do odstrzału wszela­kich myłkusów i kozłów wadliwych, któ­re nie nadają się do rozmnoży.

Wabienia zwierzyny winien się nauczyć każdy myśliwy. Polowania na wabia by­wają wielce urozmaicone i dają bardzo dużo emocji myśliwskiej wysokiej klasy.

Po rozpoznaniu sztuki i zdecydowaniu jej odstrzału, myśliwy składa się, celuje (mierzy, bierze sztukę na cel) i strze­la (wypala lub

o d p a l a). Staramy się koniecz­nie zauważyć punkt odpalenia, obserwujemy dokładnie skutek strzału i uważamy, jak sztu­ka zaznaczyła, gdyż daje nam to wskazówki co do jakości strzału.

Do grubej zwierzyny, zalegającej w legowisku lub uchodzącej — nie strzela­my. Strzelamy z zasady na komorę, na szyję, na sztych lub kulawy sztych zwie­rza, albo też czekamy, aż nam sztuka poda komorę lub połeć. Uchodząca sztuka pokazuje nam talerz (lustro lub serwetkę) lub idzie połciem, gdy uchodząc, pokazuje cały bok.

Sztuka, rażona śmiertelnie, wali się lub zostaje w ogniu (wali się na trop). Sztuka trafiona np. w miękkie (trzewia lub flaki) garbi się, wystawia grzbiet i u c h o d z i wolno. Sztuce takiej dajemy czas na r o z chorowanie się i tropimy ją dopiero po 4—6 godzinach, t. j. wówczas, gdy osłabienie jej i upływ farb y umożliwi nam dojście do sztuki i dostrze­lenie jej.

Raziwszy sztukę, która została w ogniu, zaznaczamy miejsce, z którego strzela­liśmy, załomem (łamiemy gałąź lub robimy znak na ziemi) lub zaciosem na drzewie i udajemy się na zestrzał (miejsce, gdzie sztuka stała i zo­stała postrzelona), celem rozpoznania postrzału. Jeżeli sztuka jeszcze żyje, dostrzeliwamy (lub dobijamy) ją, dawniej sto­sowano skłucie kordelasem. Ze względów humanitarnych stosujemy obecnie wyłącznie dostrze­lenie. Jeżeli sztuka jednakże poszła, nie zazna­czając wcale (kozioł trafiony, będący zwier z y n ą z natury miękką, zaznacza z reguły),— jak to bywa nieraz z dzikami, to mogliśmy ją chybić na czysto. Jeżeli natomiast d o s t a ł a, zaznaczyła i uszła, sprawdzamy z e strzał skrupulatnie, szukając farby i ścin­ków sierści, gdyż dają nam one cenne wskazów­ki co do jakości naszego strzału. Znalezienie f a r b y  i odłamków kości — wskazuje zwykle na fatalny strzał w bieg (lub cewkę).

Postrzeloną sztukę nazywamy postrzał­kiem (lub mówimy, że sfarbowaliśmy ją). Obowiązkiem prawego myśliwego jest tro­pienie postrzałka, dojście go i dostrze­lenie. Do tego potrzebujemy oczywiście na czarnej stopie psa tropowca, a właściwie p o s o k o w c a, któremu dajemy okazję do pracy na far­bie. Prowadzimy psa kilkadziesiąt kroków na o t o k u (lub na smyczy), po czym spuszczamy go (lub zwalniamy) i wkrótce słyszymy radosny  szczek psa, ogłaszający odnalezienie ubitej sztuki lub oznajmiający stanowienie (lub osaczenie) sztuki postrzelonej. Można też, nie zwalniając psa z otoku, kazać mu się doprowadzić do zwierza. Tropienie na białej stopie jest oczywiście łatwiejsze, aniżeli na czarnej stopie. Bywa, że w razie nieprzy­chylnych warunków, np. po rzęsistym deszczu, pies nie może podjąć tropu lub, p o d j ą w s z y, gubi go po pewnym czasie. Pies, który nas d o prowadził do postrzałka, dostaje po wypatroszeniu, na odprawę, patrochy.

U sztuki ubitej sprawdzamy przede wszyst­kim jakość poroża. Z reguły wydają się parostki na żywym koźle lepsze niż na ubitym. „Koz i o ł blagował", nasza imaginacja i nerwy mamią nas, nieraz na polowaniu.

Po obejrzeniu sztuki, wręcza nam gospodarz łowiska lub gajowy, który nam towarzyszył, na kordelasie, nożu myśliwskim lub k a p e l u s z u lewą ręką złom ze świerczyny, sośniny, dębiny, jedliny lub olszyny, umoczony w farbie zwierza, i winszuje nam zdobyczy, podając swoją prawicę. Złom łamie się (nigdy nie obcina nożem) tylko z tych drzew, nigdy z innych, jak np. buku, modrzewia lub lipy, lub drzew egzotycznych, jak sosna Weymutha lub sosna Ban­ka it.p. Złom zakładamy na kapeluszu.

Kurtkę, w której polujemy, nazywamy myśliczkiem.

Jeżeli fotografujemy powalonego zwierza, to unikamy — w myśl zasady, że w stworzeniu czcimy Stwórcę — wszelkiej pozy. Prawy myśliw y przyklęka przy ubitej sztuce i zdejmuje kapelusz.

Ubitą sztukę otrąbiamy trąbką myśliwską. Każdy rodzaj zwierzyny ma swoje sygnały. Tytułem nagrody płacimy gajo­wemu lub borowemu (mieszkanie jego nazywamy  gajówką), w którego obchodzie zwie­rza położyliśmy, strzałowe.

Następnie czyścimy sztukę (usuwamy ją­dra) i patroszymy (lub trzebimy) kozła (mówimy, że sztukę wypatroszyliśmy). Do pracy tej prawy myśliwy nie zdejmuje m y ś l i c z k a, ani nie zawija rękawów, pomny, że łowny zwierz nie jest świnią, którą rzeźnik oprawia. Uży­teczne wnętrzności zwiemy narogami, flaki i żołą­dek — patrochami.

O odstrzelonej sztuce mówimy, że ubiliśmy lub położyliśmy kozła czy b y ka, że sztukę upolowaliśmy.

Bywa też t. zw. pusty strzał na komorę między kręgosłupem a płucami, trafny (lub celny), lecz nie naruszający żadnych szlachetnych organów. Jest on nieszkodliwy dla zwierzyny, która się pręd­ko z niego leczy.

O b c i e r k a bywa także naogół nieszkodliwa (u ptaków zwiemy ją opierzeniem), nato­miast obcierka w grzbiet z naruszeniem piór kręgo­słupa, powoduje zwalenie się sztuki w o g n i u i oszołomienie jej na pewien czas, po czym wraca do przytomności, uchodzi i zdrowieje w krót­kim czasie.

W czasie z a s i a d k i (czyli czaty), zasiada­my na zwierza np. na ambonie (lub cza­towni), możemy używać lornety o większej krotności, a nawet lunety dwudziestokrotnej, celem dokładnego rozpoznania sztuki.

Bywa nieraz, że rogacz wyjdzie na zrąb lub na pole po zachodzie słońca, zbraknie nam wówczas świa­tła na sztucer i strzelać do zwierza nie możemy.

Obfity podszyt utrudnia nam nieraz polowa­nie.

Podobne zasady łowieckie będziemy stosowali poza okresem ochronnym, wobec jeleni, łosi i dzików. Na łownego byka jele­nia i łosia polujemy z wielu względów w cza­sie rykowiska, bukowania lub rui. Szczyt rozkoszy i emocji polowania na byka to sto­sowanie przyryku i przyryczanie byka za pomocą muszli lub rogu; na łosia natomiast za pomocą trąbki z kory brzozowej. Polowa­nie to wymaga dużej sprawności fizycznej i myśliw­skiej oraz dokładnej znajomości biologicznej zwie­rza.

Łosie dają nam, jako trofeum, rosochy, jelenie wieńce i haki (lub pniaki), d z i k i skóry i szable z fajkami, kozły pa­ro s t k i.

Ze względów hodowlanych, będziemy usuwa­li — i to koniecznie zawsze przed okresem godo­wym — wszystkie sztuki chore, wadliwe i niedorozwiniętę, cherlaki i degeneraty, jak np. wieczne szpiczaki i widła­ki, jednotykowce, myłkusy, wsteczniki (wsteczniaki) itd., jako też kozy, łanie i klempy przestarzałe i jałowe.

Rozpoznanie zwierza czarnego na­stręcza większe trudności i wymaga specjalnej oględności. Będziemy odstrzeliwali głównie warchla­ki, przelatki i wycinki, sztuki łacia­te i, czego życzę każdemu prawe mu myśliwemu, grube odyńce. Ochraniać będziemy skrupu­latnie lochy i to specjalnie starsze i doświadczone matki i przodownice, prowadzące wa­tahy (lub stada), gdyż bez nich warchlaki nie przetrzymują zimy.

Zima z białą stopą daje innego rodzaju roz­kosze myśliwskie.

Tropimy po ponowię dziki, fladru- j e my rysia i wilka, stosujemy n o r o w a nie lisów i borsuków za pomocą psów norników (foksów i jamników).

Osacznik tropi zwierza i sprawdza, gdzie zalega (lub ma swoją ostoję), na­zywamy to obcinaniem (o tropieniem lub osoczeniem) zwierza.

Stosujemy pędzenie lub obławy milczkiem lub głośne, naganiaczy lub o b ł a w n i- k ó w nazywamy wówczas milczkami lub hucz­kami, odzywającymi się i pokrzykującymi, i zwracają­cymi uwagę głośnymi okrzykami „p i l n u j".

Gdy polujemy na dziki, obrzucamy ostęp naganką, mającą ruszyć zwierzy- n ę. Nieraz niełatwo wyprzeć dziki na my­śliwych, gdyż chętnie uderzają na na­gankę i przebijają się, lub też pozostają w miocie.

Myśliwych ustawiamy (lub rozsta­wiamy) na liniach (duktach lub t r y b a c h) nieraz klamrami (stawiając ich także na flankach i rogach o d d z i a ł ó w), licząc się oczywiście z ryzykiem strzałów. Myśliwi muszą stać pod knieją (pod ścianą lasu), z której odbywa się pędzenie. Przed ich stanowiskami wy­cina się, specjalnie — gdy się pędzi z gęstego z a gajnika, świetliki (lub przecinki).

Myśliwi chętnie używają stołków, a w ple­cakach lokują manierkę z dobrym napitkiem, jako że mróz bywa nieraz siarczysty.

Polowanie w pojedynkę nazywamy p o l o w a niem samopas. Polowania, w których uczest­niczy kilku lub kilkunastu myśliwych — polowa­niami zbiorowymi.

Jakaż jest radość myśliwego, gdy zoczy dziki, ma je na strzał i położy (lub powali) grubą sztukę czystym strza­łem,i gdy towarzysze gromkim „D a r z b ó r" winszują mu powodzenia. Gdy strzela do d e f i l a t o r a, idącego wzdłuż linii myśliwych, lub gdy dzik został ostrzeliwany przez sąsiada, strzelec winien sobie koniecznie zapamiętać, do którego połcia (lub bo­ku) zwierza strzelał, gdyż ułatwia to rozstrzy­gnięcie ewentualnego sporu. O postrzałku źle trafionym, który uszedł posocząc (lub brocząc posoką) i którego dochodzimy po tropie i znajdujemy martwego, mówimy, że d o s z e d ł.

Ostrzeliwana wataha (lub stado) dzi­ków rozpryskuje się nieraz na wszystkie strony.

W Ordynacji Dawidgródeckiej, zasobnej w dzik i, stosuje się c z e r t y. Większy ostęp obrzu­ca się czertą, złożoną z 800—1000 naganiacz y, którzy otaczają kolisto z przodu i z tyłu linie dwu­nastu myśliwych. Przed myśliwymi, wewnątrz czerty, stoją hońce - posłusznicy i sobokary z p s a m i, którzy na sygnał rozpoczynają cisnąć ostęp. Na kilkaset metrów przed linią myśliwych wycofują się na boki, po czym po nowym sygnale rusza cała c z e r t a sprzed i poza myśliwych. Jedna taka c z e r t a dała w roku 1931 72 dziki (dwóch myśliwych położyło po 12 dzików).

Do olimpijskich rozkoszy myśliwskich należy polowanie na dziki z psami. Z talentem na dzikarza rodzi się pies i cech swoich potomstwu, niestety, na ogół nie przekazuje. Bardzo dobre bywają foksy, doskonale spisują się też kundle i po­kurcze cięte. Pies taki musi być zajadły i bardzo wytrwały, pyska nie może żałować, nie wol­no mu się interesować inną zwierzyną i wolno mu szczekać tylko na dziki. Nie może się też zniechęcać w pościgu za tropem. Szczęśliwy myśliw y, mający takiego bezcennego psa.

Gdy otropimy na białej stopie dzi­ka, i to możliwie grubszą sztukę, np. o d y ń c a, puszczamy do odstępu psa, który idzie na o d wiatr sztuki, lub — zawietrzywszy i do­padłszy jej — zaczyna głosić (lub oznaj­miać) dzika. Jeżeli głos psa dochodzi z jed­nego miejsca, to wiemy, że pies stanowi (lub osa­czył) sztukę. Nie zawsze udaje się stanowić psu ruszonego i uchodzącego dzika. Doj­ście i ubicie go w zwartym zagajniku, gdzie dziki zwykle zalegają, nie jest łatwe dla myśli­wego, na którego sypie się śnieg i igliwie z drzew, i któ­ry musi się przedzierać przez zwarty gąszcz, siekący go po twarzy, nie widząc w dodatku nic przed sobą. Wi­dok stanowionej grubej sztuki, kłapią­cej szablami z postawionymi piórami c h y b u i z pianą na gwiździe, oszczekiwanej i targanej przez dzikarzy, jest nie­zwykły i niezapomniany. W takiej potrzebie niejeden  d z i k a r z, i to z najwięcej ciętych i najcenniej­szych, postradał życie, gdy zapamiętawszy się w swojej pasji zbyt zajadle nacierał i znalazł się w zasięgu szabel dziczych. Bardzo zajadłego d z i k a r z a nazywamy pijawką. Zdarza się, że roz­juszona i sfarbowana (postrzelona) sztu­ka, idzie na dym (atakuje myśliwego). Gdy dzik skaleczył myśliwego, mówimy, że obciął (lub podciął) go kłem. Postrzelony dzik p o s o c z y (lub broczy posoką). Ubitego dzika otrąbiamy, szczęśliwy myśliwy otrzymuje złom, po czym zdobycz opijamy (oblewamy lub zapijamy).

Nie ma wątpliwości, że polowanie z psami na dziki jest najpewniejsze i daje najwięcej rozkoszy myśliwskich. Dziki jednakże nade wszystko cenią spokój w łowisku i nie można ich zbyt często niepokoić, nie chcąc by się przesiedliły do innego łowiska. Ponieważ się jednak szybko mnożą i, o ile są dobrodziejstwem dla kniei, często powodują doj­mujące szkody w polach, musimy je dostatecznie ostrze­liwać i pamiętać o skutecznym przetrzebie­niu pogłowia dzików w łowisku.

Nie takie to zresztą odległe czasy, gdy kłusownik stosował broń naszych praojców oszczep, osadzony na oszczepisku, na dziki, wychodzące na pola włościańskie. Dziki, stanowione przez cięte pokurcze, skłuwano oszcze­pem. Grot takiego oszczepu pokazywano mi w nadleśnictwie Browsk Puszczy Białowie­skiej, gdy polowałem tam na kozły. Metody te opisywał mi plastycznie woźnica mój, były kłuso­wnik. Uprząż jego zresztą była zrobiona ze skóry żubrzej, której jakość bardzo sobie chwalił. (NadL Browsk było przed wojną główną ostoją żubrów). Wypadki atakowania przez rozjuszonego dzika były częste i niejednego adepta odstraszyły od kłusownictwa. Metodę tę stosowano jeszcze przed wojną, a może i dzisiaj bywa używana.

Biała stopa umożliwia nam także skuteczne łowy za pomocą tropienia wilków i rysi i fladrowania ich.

Na równi z dzikami, rozmnożyły się wilki w Polsce w czasie wojny i po jej zakończeniu. Myślistwo polskie wielce rade jest temu faktowi, uważa bowiem polowanie na wilki za specjal­ną łaskę św. Huberta. Przed wojną światową było na Polesiu mało wilków i nie umiano na nie polować systematycznie, dziś bytują tam wszędzie.

Zaszczyt to duży dla myślistwa polskiego, że nikt nie zażądał po wojnie wytępienia wilków. Znaleźli się nawet myśliwi w Wilnie, którzy doma­gali się przyznania wilkowi czasu ochron­nego i uporczywie trwają przy swoim postulacie.

Nie dlatego, że tam innej zwierzyny nie ma, lecz dlatego, że w łowiskach nizinnych nie trudno sto­sunkowo ograniczyć niebezpieczeństwo, grożące zwie­rzynie ze strony wilków, o ile nie wystę­pują one w nadmiarze. Gorzej znacznie bywa oczywi­ście w łowiskach górskich, gdzie często niepodobna zorganizować systematycznych polowań na wilki.

Trafne przysłowie polskie mówi, że mądry wilk szuka swojej ofiary z dala od gniazda. Mamy dowo­dy, że istnieje możność zorganizowania współżycia wilków z inną zwierzyną, gdyż szkodli­wość małej ilości wilków jest dla zwierzyny bardzo problematyczna.

Rozróżniamy wilki lęgowe (lub gniazdo­we) i przechodnie (lub wędrowne); te ostat­nie bywają nieraz bardzo szkodliwe w łowi­skach, przez jakie przechodzą.

Obok rysi i żbików, należy wilk do grubej zwierzyny drapieżnej, która oby istniała w naszych łowiskach jak najdłużej. W Pol­sce nie odróżnialiśmy nigdy zwierzyny poży­tecznej od szkodliwej, jak czynili to Niemcy. Każde zwierzę spełnia w przyrodzie swoje zadanie i ma swoją rację bytu. Dlatego człowiek nie ma prawa tępienia pewnych rodzajów zwierząt. Traf­nie powiedział ś. p. Julian Ejsmond, że „słowo tępić mu­si być raz na zawsze wykreślone z mowy łowieckiej".

Polowanie na wilki jest szczególnie trudne, wymaga dużo znajomości rzeczy i dlatego myślistwo nasze je umiłowało. Podkreślić przy tym trzeba, że m y ś l i w i nasi nauczyli się właściwie polować na wilki dopiero po wojnie. Mamy dzisiaj cały szereg pierwszorzędnych wilczarzy, którym zawdzięczamy mnóstwo nowych szczegółów o wilkach i ich b y t o w a n i u.

Wilk i lis, a ryś w mniejszym stopniu — szanują (respektują) fladry (sznury), upatrując w nich widocznie niebezpieczeństwo.

Z wchodowego tropu wilka nie można wywnioskować liczby wilków, które zaległy w ostępie, gdyż wilk stawia stopy ściśle w trop swego poprzednika. W takim wypadku trzeba je przetropić w piętę, t. j. wstecz do miejsca, gazie się schodziły.

Tropiciela nazywamy osacznikiem,który tropi najlepiej konno lub na saniach. B y wałe (obyte) wilki przechodzą nieraz przez fladry (przerywają się przez s z n u ly, wychodzą lub wynoszą się z obieży lub z ostępu) i uchodzą cało niestrzel a n e. Chcąc się zabezpieczyć przed takim ryzykiem, dobrze obciągnąć (lub zamknąć) uroczy­sko podwójnymi sznurami.

Wilk jest wyjątkowo twardy na strzał, nawet w razie poważnych obrażeń szybko zdro­wieje. Strzelać go więc trzeba loftkami na komorę. Strzał na zad do uchodzącego wilka bywa zwykle bezskuteczny. Najlepiej oczywiście,, szczególnie na dalsze odległości, strzelać do wilka kulą ze sztucera samoczynnego (auto­matu) .

Polowanie na wab, mające na celu ubi­cie szczeniąt, można nazwać tylko wówczas etycznym i godnym prawego myśliwego, jeżeli wilki występują w nadmiarze. Na p o d wycie gniazda wystarcza na ogół umiejętność naszych podwywaczy (wabiarzy). Wabie­nie natomiast starych wilków to prawdziwie pię­kne łowy. Niedużo mamy dobrych wabiarzy, umiejących istotnie dobrze wabić i na których wab stare wilki idą.

Także i stosowanie trucizny na wilki jest nieetyczne i mało skuteczne. Nie czyni przy tym większej krzywdy wilkom, gdyż posiadają umiejęt­ność zrzucania pokarmu w każdej chwili, a zobaczywszy otrutego towarzysza przy nęcisku, wolą nie ruszyć padła nawet wówczas, gdy są bardzo głodne. Tak samo wrony i sójki szybko się orientują w przyczynie śmierci zatrutego zwierza.

Łowiskami przehodowanymi nazywamy te, w których w stosunku do obszaru i żerowisk jest zadużo zwierzyny iw których jest ona niedostatecz­nie ostrzeliwana.

Było tak np. w roku 1910 w Puszczy Białowieskiej, gdzie z powodu przehodowania i wytępie­nia drapieżników szalały zarazy, wskutek których uległa zagładzie większa część pogło­wia zwierzyny. Powstają wówczas wobec nie­dostatku paszy i żerowisk wielkie szkody w po­lach i lasach, wskutek objadania (lub spa­łowani a) kory, niszczenia zasiewów i pól uprawnych. Jakość zwierzyny pogarsza się, poroże staje się słabe i zwierzyna degeneruje się.

Wyniszczone (lub wyjałowione) ło­wisko ugorujemy jakiś czas i zasiedlamy na nowo zwierzyną.

Mamy wielu rozmiłowanych w „kaczołówstwie" myśliwych. Dla nich oczywiście są bardzo ważne wszelkie sprawy kacze. Z radością obserwują stadka młódek, które wywiodły (lub wyprowadziły) starki, otaczające je wielką pie­czołowitością.

M ł ó d k i rozwijają się szybko, starsze zwiemy klapakami, a gdy staną się lotnymi — nazywamy je podlotami.

Czas ochronny kaczek kończy się w lipcu i wówczas w łowiskach zasobnych, jeżeli kaczki obrodziły, otwierają się szerokie moż­liwości polowań kaczych. Niezbędnym towarzy­szem myśliwego jest dobrze ułożony pies aporter z dobrym apelem, który długo z a leżał pole i któremu dajemy okazję do z a p r a w y. Bez niego nie podniesiemy wszystkich spuszczonych (zestrzelonych lub strą­conych) kaczek i postrzałków, umieją­cych doskonale nurkować (dawać nurka) i zataić się (lub przytaić się) w szu­warach. Dobrze jest prześledzić wzrokiem każdą ostrzeliwaną kaczkę; niejeden p o strzałek spadnie później i podniesie go nasz pies.

Mamy rozmaite rodzaje polowań kaczych (mówimy, że strzelamy do pióra). Poluje­my z wyżłem, któremu każemy bobrować po błotach i w szuwarach, by wypło­szył kaczki, z naganką, z czółna i wie­czorami i rankami na ciągach. Stosujemy także podchód, brodząc po błotach. Kaczki rwą się (lub porywają się), a strzelane sztuki lub stadka wzbijają się i krążą wysoko.

Na wiosnę stosujemy na kaczory krykuc h ę lub bałwanka i wabimy kaczory zataiwszy się w szuwarze.

Mamy także specjalnie polską metodę, są to polo­wania na zlotach (sadach) kaczek, dające możność osiągnięcia nieraz bardzo dużych pokotów.

Naboje (ładunki lub amunicję) nosi­my w torbie myśliwskiej (lub ładownic y). Do niej przyczepiamy troki, na których tro­czymy ubitą zwierzynę. Zamiast dawniej stosowanego dymnego prochu, używamy obec­nie wyłącznie prochu bezdymnego.

Kaczki zimują u nas na oparzeliskach i na wodach bieżących.

Równocześnie iz polowaniem na kaczki, kończy się okres ochrony innej lotnej zwierzyny, mianowicie ptactwa błotnego, a więc bekasów: kszyka, dubelta i be­ka s i k a.

Polujemy na nie z psem. Dubelt do­siad u j e (lub leży) zwykle twardo i wy­cieka. Wystawionego dubelta każemy psu rozkazem „p y f" wypchnąć.

Strzał do kszyka jest trudny z powodu jego szybkiego i oryginalnego lotu, pełnego ewolucyj i zygzaków. Pies wystawia i dociąga do kszyka. Nieraz pies, dobrze wystawiają­cy kuropatwy, słabo wietrzy na błot a c h, nie mogąc widocznie pojąć wiatru beka­sów lub nie uznając ich za zwierzynę łowną.

Na błotach pojawia się nieraz derkacz (lub chruściel). Strzał do niego jest również łatwy jak do przepiórki. Chruściel zryw a się niechętnie i ciężko, i woli wyciekać, dosiadując twardo. O głosie jego mówimy, że bije.

W sierpniu kończy się okres ochrony dla dzi­kich gołębi, drozdów, kwiczołów i paszkotów. U nas bytują trzy rodzaje dzi­kich gołębi: grzywacze, siniaki i turkawki, będące ptakami przelotnymi. Głos grzywacza nazywamy huczeniem, siniaka i turkawki gruchaniem (lub turkaniem).

Okres ochronny batalionów samców trwa od 1 czerwca do 10 lipca. Samce mają wielce nieregularne i różnorodne upierzenie, na szyi kołnierze z długich, na końcu kędzierza­wych piór. Dotąd nie udało się znaleźć dwóch samców jednakowo ubranych. Nad ziemik a m i mają samce korale (lub b r e w k ę).

Ptaki mają kuper. Oskubanie piór zabi­tego ptaka nazywamy oporządzeniem. O ptaku z piękną suknią mówimy, że jest ubrany (np. zimorodek jest ubrany).

Słonek, bekasów i kwiczołów nie patroszymy.

Jesień i początek zimy jest czasem polowań na drobną zwierzynę. Jest to okres głównych łowów i żniwa dla naszego myślistwa, z nie­cierpliwością oczekiwany. W polowaniach zbio­rowych bierze udział większa liczba myśli­wych; mówimy, że uczestniczyło 12 czy 14 strzelb.

Okres ten rozpoczyna polowanie na kuro­patwy. Polowanie to z dobrze ułożonym psem jest źródłem radości dla każdego myśliwego. Stosujemy także ławy. Polowanie na pę­dzone kury wymaga doskonałej obsady (za­siedlenia) łowiska, bardzo dobrych strzel­ców i należytego przygotowania łowiska pod postacią remiz (np. z końskiego zęba), umożliwiających dawanie kurom obrotów. Palba wów­czas bywa nieraz bardzo ożywiona.

Tak samo, jak do grubego zwierza, zale­gającego w legowisku lub uchodzące­go i pokazującego nam talerz, do ma­ciory od młodych, tak samo do nielotnego, cie­knącego lub paprzącego się stada kuro­patw i do zająca, zalegającego w kotlinie lub do kaczki i klapaków, siedzących na wodzie, prawy myśliwy nie strzela, lecz wyłącznie do zająca pomykającego lub do kaczek i kuropatw lecących. Prawy myśliwy zachowuje ponad to w swoich poczynaniach myśliwskich umiar, nie strzela na odległości nadmierne, stara się usilnie nie kaleczyć zwie­rzyny i dba, by nie rozpłoszyć na wiosnę toków głuszcowych i cietrzewich. Myśliwego, który by lekceważył te obowiązki prawości myśliwskiej, nazywamy strzelaczem.

Z bólem trzeba wyznać, że nie brak u nas mięsarzy i ścierwiarzy, nie różniących się wiele od kłu­sowników.

Pies okłada pole, wystawia i ściąg a (lub dociąga) do stadka, które się z r y w a (lub porywa); wypycha pojedyńcze sztuki i aportuje ubite ptaki i trze­pocące się postrzałki. Pies winien krótko, szybko, prawidłowo i spokojnie przekładać, zaj­mując wiele pola. Młody pies gorączkuje się nieraz i płoszy kury. Pies powinien posiadać górny wiatr i posiłkować się nim przy wysta­wianiu kuropatw, przepiórek, bażan­tów i pardw. Z dolnym wiatrem wolno mu szukać, gdy trzeba wypracować postrzałk a lub wyciekającą szybko sztukę. Wiek psa określamy, mówiąc, że jest w pierwszym, drugim lub czwartym polu.

Na myśliwego, mającego dobre stanowi­sko np. na przesmyku, idzie zwierzyna. Zwierz, idący wzdłuż linii myśliwych, de­filuje, nazywamy go defilatorem, lub mówi­my, że idzie połciem, i paląc do niego, mó­wimy, że strzelaliśmy do idącego połciem np. dzika.

Na zające, które z powodu ich ruchliwości na­zywamy chybkimi, stosujemy w łowiskach zasobnych kotły, ławy i pędzenia. Na­ganka (lub p o g o n k a) ma klekotki (grze­chotki lub kołatki), którymi postukuje (lub klekoce), poza tym podnosi ubitą zwierzynę. Bywa, że kot przywaruje. Po­lując na zające, unikamy głębokich miot ó w, gdyż nie dają się one pędzić daleko i kołu­jąc wracają do miejsca, skąd je ruszono. Nieraz nie zauważymy kota i puszczamy go na czy­sto (kot uchodzi cało lub niestrzelany). Polując w kotle, winniśmy iść równo i unikać tworzenia się gruszek. Stosujemy na z a j ą c e także mioty (pędzenia, gony lub z a kłady); mówimy, że naganka pędzi zagaj­nik lub starodrzew. Myśliwi stoją na liniach za koszami, zakrywającymi ich częściowo. Przed ich stanowiskiem dobrze podkrzesać sosenki, by stwo­rzyć lepsze pole obstrzału. O zwierzu, który uszedł mówimy, że się obronił, np. kot obro­nił się lub przebił przez nagankę. O chy­bionym zwierzu mówimy, że wypuści­liśmy go z miotu.

Na polowaniach na drobną zwierzy­nę, myśliwy nie mierzy, lecz składa się i strzela z przyrzutu. Ptactwo natomiast strzela z podrywu. Strzały te nazywamy rzutowymi. Strzelec musi uważać, by strze­lając do zwierzyny w ruchu, nie zało­żyć (wyprzedzić cel ruchomy) za mało lub za wiele; może też zgórować lub zdołować.

Myśliwy, mając powodzenie i gdy nań zwie­rzyna idzie, może zrobić dublet i nawet tryp l e t (nazywamy je multipletami).

Strzelać wolno jedynie po rozpoznaniu zwierza. Nie wolno wypalić w gąszcz, dlatego, że się tam coś ruszyło. Kopnięcie broni w ramię nazywamy odrzutem. Złego strzelca na­zywamy partaczem (lub pudlarzem).

Na widok chybionego strzału naszego sąsiada, słowo pudło samo do ust się nam ciśnie.

Nabój, który nie wystrzelił, nazywamy niewypałem. Broń nabijamy i rozłado­wujemy.

Na zbiorowych polowaniach nie strzelamy na cudze stanowisko w myśl zasady: nie czyń drugiemu, co tobie nie miłe.

Ponad to pamiętamy, że zasiąg dobrze nawet bijącej i kryjącej śrutówki nie przekra­cza 40 — 45 metrów i jako prawi myśliwi nie mamy ambicji oddawania rekordowych strzałów na dalekie odległości, gdyż skutkiem takich lekkomyślnych strzałów bywa kaleczenie (lub farbowanie) zwierzyny i marnowa­nie się jej.

Dla zaprawy strzela my na strzelni­cy śrutem do rzutków i do tarczy za­jęczej w ruchu.

Strzał śmiertelny nazywamy strzałem czystym, chybiony natomiast — pudłem.

W kotłach, ławach i pędzeniach z naganką nie wolno strzelcowi strze­lać ni prowadzić broni po linii myśli­wych; strzelamy ostrożnie, pomni ryzyka odskoków (rykoszetów). Nieraz nie mając dobrego stanowiska, można nie dojść do strzału i nie mieć zwierza na strzał. W razie p o strzelenia, poprawiamy strzał.

Gdy polujemy z psem na kury lub na pomyka, koty i kuropatwy nieraz nie dotrzymują; kury wyciekają lub zry­wają (porywają) się daleko, mówimy, że kury są bystre (lub harde) i że brykają, a zające uchodzą. Nieraz znowu, specjalnie z początku sezonu, kury twardo (kamieniem) leżą i dotrzymują.

Kura, trafiona śmiertelnie, koziołkuje i spada, rażona w cieki opuszcza je bez­władnie; ugodzona w pierś robi świecę, zbarczona lub zlotkowana (trafiona w loty) spada ukosem, planując.

Bardzo przykrą cechą nieopanowanych myśli­wych jest specyficzna zazdrość myśliw­ska, objawiająca się, niestety, często na polowa­niach zbiorowych. Powoduje ona nieraz sceny wprost groteskowe.

W zimie, w czasie niedostatku i braku żeru, zwra­camy baczną uwagę na drapieżniki, by się nad­miernie nie rozpanoszyły w łowisku. Po białej stopie łatwiej je  t r o p i ć, a ponadto uzyskuje­my w zimie cenne futro lisa, wydry, kuny leśnej, kamionki, tchórza lub łasicy.

Pogląd nasz na rolę drapieżników w przy­rodzie uległ zasadniczej ewolucji. Przestaliśmy, jak to było przed wojną światową pod wpływem doktryn nie­mieckich, wogóle uważać je za wyłącznie szkodliwe. Zrozumieliśmy bowiem, że są one w przyrodzie niezbędne, gdyż dokonywają najskuteczniej selekcji zwierzy­ny łownej, są niezbędnymi przedstawicielami policji sanitarnej w łowisku i przyczyniają się do utrzymania równowagi w przyrodzie. Jeżeli atakują zwierzy­nę łowną, to zarzynają, a lotne dra­pieżniki uderzają (lub biją) głównie na sztuki chore, słabe lub postrzelone, które rozpoznają dzięki swojemu doskonałemu wzro­kowi i przedziwnemu instynktowi. Są one naj­lepszymi tępicielami zaraz w zarodku, dzięki pożeraniu wszelkiej padliny, będącej często nosicielką zaraz.

Całkowite wytępienie drapieżników mści się zawsze fatalnie, gdyż naruszamy równowagę w przyrodzie. Pamiętać trzeba, że jedynie nad­miar drapieżników może być szkodliwy.

Winniśmy sobie przede wszystkim zdać sprawę z tego, że najgroźniejszymi szkodnikami naszych ł o wisk są wrony, włóczące się psy i ko­ty, i to szczególnie na wiosnę, w czasie rozmno­ży zwierzyny.

Na wrony zakładamy na wiosnę trutki fos­forowe, nadmiaru ich bowiem niepodobna tolerować w ło­wisku. Jest to jedyny wypadek uzasadnionego stoso­wania trucizny.

W łowiskach o dobrym stanie drobnej zwierzyny trzeba także przetrzebić (gnębić) lisy i borsuki. Używamy na nie psów norników, ciętych foksów lub jamników i wycieram y nimi nory lisie. Psu zdejmujemy oczywiście obrożę, by się nie zawiesił na jakim wystającym korzeniu. Pies wjeżdża do nory, głosi drapieżnika i, jeżeli jest bardzo c i ę t y, u d e r z a na lisa, dusi (lub dławi) i bierze go. Przeważnie jednak pies wypycha lisa z nory. Nieraz lis i borsuk, naciskane przez psa, zakopują lub zasklepiają się w norze.

Poza tym zastawiamy wszelkiego rodzaju p u łapki talerzowe lub żelaza denkowe i karkowe, samotrzaski lub potrzaski (gw. nazywają w Tatrach łapkę na rysie i nie­dźwiedzie oklepcem, kłusownika specja­listę — oklepcarzem). Sprzęt ten odwietrzam y, tak samo jak ręce, gdy pułapki zakłada­my, i stosujemy przywiatry (z niem. witerunki) celem przynęcenia drapieżników. Gniazda pod pułapki trzeba oczywiście przygotować przed nastaniem mrozów. Nastawiamy żelaza za pomocą języczka. W razie dotknięcia się go przez zwierza, zaskakuje pułapka (zwierają się łuki ż e l a z).

Czatujemy także na lisy przy nęcisku możliwie na ambonie, by nie dać wiatru od z a s i a d k i zbliżającym się szkodnikom. Do nęciska robimy powłokę (lub włóczkę) i wnęcamy lisa za pomocą przynęty (zan ę t y lub ponęty), zanim rozpoczniemy właściwe łowy. Nieraz też dojść możemy do strzału do lisa, wabiąc go kniazieniem zająca lub piskiem myszy.

Zwalczamy także lotne drapieżniki za pomocą puchacza. Sadowimy go na berle, blisko budki, w której sami czatujemy. Dra­pieżne i krukowate ptaki biją na pu­chacza i łatwo je wówczas strącić celnym strzałem (spuścić na ziemię).

Przestrzegamy oczywiście ściśle zasady, by o d strzeliwać jedynie szkodliwe ptaki, i to głównie wrony, sroki, gołębiarze i krogulce.

Ptaki drapieżne rozpoznajemy po sylwetce; kanie np. po ogonie widiastym, gołębiarze po długim ogonie itd.

Myśliwi, wypłacający swojej służbie ło­wieckiej nagrody za odstrzał drapieżni­ków lotnych, winni skrupulatnie sprawdzać szpony ubitych drapieżników. W ten spo­sób zapobiega się odstrzeliwaniu pożytecznych i rzadkich ptaków, jak np. myszołowów, pustułek, pustułeczek, kobczyków, so­kołów, orłów i innych, których już niedużo gniazduje w naszych łowiskach.

Pamiętać musimy, że dla gajowych, otrzymu­jących nagrody za odstrzał, każdy drapieżnik skrzydlaty jest jastrzębiem, do którego palą bezceremonialnie.

Przetrzebiając (gnębiąc) drapieżniki i szkodniki, pamiętamy też o ulżeniu doli zwierzy­ny i w razie potrzeby podkarmiamy ją karmą, przygotowaną latem, i to koniecznie taką, na której zwierzyna stale żeruje, jak bukiew, kaszta­ny, żołędzie i liściarka (siano z liści). Po­nadto zakładamy latem na halawkach, polan­kach i haliznach pólka z bulwami, zasie­wamy kapustę pastewną, żarnowiec i łubin wieczny, które zające chętnie wystrzygają. Dla kur i bażantów wywo­zimy w remizy i bażantarnie duże kupy plew, w których chętnie się paprzą. Dobrze oczy­wiście mieć w zagospodarowanym łowisku bróg lub stodółkę, gdzie składamy zapasy karmy. Dla zwierzyny płowej zakładamy karmę w paśnikach (gw. tryzuby w Tatrach), pa­miętamy też o lizawkach (lub solnikach).

Myśliwy, nie dbający dostatecznie o zwierzynę może doznać w razie srogiej zimy znacznego ubytku (lub upadku) zwierzyny.

W spokojnym tym czasie naprawiamy też a m b o n y (lub czatownie), parkany i płotki z chrustu lub dranic, jako też porządkujemy wszelkiego rodzaju urządzenia w łowiskach i zwierzyńcach (oparkanionych), jak s k a k a n k i, umożliwiające łatwy dostęp bykom w czasie rykowiska, a utrudniające wyjście z kniei.

Zwalczamy oczywiście jak najenergiczniej pla­gę tragiczną naszych łowisk — kłusowników wszelkiego rodzaju i autoramentu. Mamy ich wszędzie nadmiar, polujących na j bezczelniej z bronią palną; tych stosunkowo łatwo zlikwidować. Mamy i wnykarzy, zakładających wnyki, łapki, paście, samotrzaski, samopały i pętle na przesmykach zwierzyny, sidła i sa­m o ł ó w k i na ptaki, i to głównie w czasie jesiennych n a lotów; często niełatwo dowieść wnykarzowi upra­wianie niecnego procederu.

Plagą także w łowiskach są pastuszkowie ze swoimi pieskami, umiejący wypatrzyć każde gniazdo ptasie i tępić z niebywałą cierpliwością każdy przejaw życia w ł o w i s ku. Pomysłowość wnykarzy jest niezwykła. Widziałem np. na Polesiu łap­ki na zające i lisy, wykonane w całości z drzewa i działające precyzyjnie.

Nie ma dostatecznie drastycznych metod zwal­czania ścierwiarzy wszelkiego rodzaju.

Pozostaje nam jeszcze do omówienia sprawa stosowa­nia broni kulowej.

Jak już zaznaczyłem, do zwierzyny racico­wej i niedźwiedzia strzelamy z zasady tylko kulą. Technika strzelania kulą jest oczywiście inna, aniżeli śrutem.

Przede wszystkim musimy dobrze znać naszą broń kulową. Przystrzeliwamy ją więc na strzelnicy sami, by poznać celność sztu­cera. Tam uczymy się dawania strzałów celnych do tarczy. Przed ściągnięciem spustu sprawdzamy, czyśmy nie skręcili bron i. Nie stosujemy z zasady muszki grubej, ani cienkiej, gdyż zwiększa to rozrzut. Uczymy się systematycznie zauważania punktu odpale­nia. Przy nabywaniu wszelkiej broni sprawdzamy (świadomi zasady, że lufa strzela a kolba trafia), składność broni; chodzi o to, by na­tychmiast po wstawieniu w ramię, oko wypa­dało naprzeciwko szczerbiny i widziało muszkę. Ważny tu jest kształt grzebienia kolby.

Naprawę broni powierzamy godnemu zaufania rusznikarzowi (lub puszkarzowi).

Na polowaniach zbiorowych układa­my pokot (zwierzyna leży na pokocie) lub wieszamy ją na rusztowaniach, gdyż ja­kość grubego zwierza lepiej się wówczas uwy­datnia.

Przed kwaterą myśliwych układa się ubitą zwierzynę podług jej hierarchii łowieckiej. W pierwszym rzędzie jelenie, da­niele, potem dziki, sarny, lisy i drobną zwierzynę. Każdą sztukę kładziemy na prawy bok, głową ku myśliwym, którym gospodarz wręcza za ubitą grubą zwierzynę złom. Po­kot oświetla się ogniskiem, pochodniami (lub smolakami). Najstarszy stopniem przedstawiciel służby łowieckiej ogłasza pokot, po czym go służba łowiecka otrąbia. Ostatni s y gnał to odbój — koniec łowów. (Ceremoniał taki obowiązuje np. na polowaniach reprezentacyj­nych P. Prezydenta Rzeczypospolitej w Białowieży).

Nie­dopuszczalne jest przekroczenie (lub okra­czanie) pokotu (t.j. chodzenie po pokocie).

Sygnały daje się za pomocą trąbki lub rogu myśliwskiego. Budzimy myśliwych po­budką. Polowanie zaczynamy apelem do roz­poczęcia łowów. Otrąbiamy jelenia, kozła, odyńca, lisa, drobną zwierzynę, jako też pióro (zwierzynę skrzydlatą).

Po dopełnieniu tych rycerskich obrzędów czeka nas „ostatni miot" za stołem gościnnego domu gospo­darza polowania. Rozwiązują się wówczas języki, łacinnicy popisują się swoją łaciną

myśli­wską, i wśród harmonii i wesela kończy się piękny dzień łowów.

Dobry zwyczaj stosowania kar myśliwskich wobec myśliwych, wykraczających przeciwko przepisom, etyce, językowi łowieckiemu i prawości myśliwskiej nie zawsze niestety bywa przestrzegany...

W kółkach łowieckich powierzamy spra­wy łowieckie i prowadzenie polowania łowczemu i podłowczemu.

Myśliwi witają się okrzykiem „D a r z b ó r" i nim winszują sobie powodzenia.

Spotykamy się nieraz z określeniem nemrod. Nie­wielu z pewnością myśliwych wie, że nazwa ta po­chodzi od nazwiska króla babilońskiego Nimroda, który był „możnym myśliwym przed Panem".

Po ubiciu pierwszej sztuki grubego zwierza, stary i dobry obyczaj nakazuje pasowanie myśliwego na rycerza ś w. Huberta. Czoło myśliwego mażemy farbą, posoką lub j u chą ubitego zwierza, kreśląc kordelasem znak Krzyża Świętego.

 

Broń myśliwska

 

Do polowania używamy trzech rodzajów broni:

strzelby śrutowej,

sztucera kulowego

lub broni śrutowo-kulowej.

Broń śrutowa bywa dubeltówką, po­jedynką, strzelbą samoczynną lub wreszcie powtarzalną.

S z t u c e r (lub broń kulowa) bywa p o jedyńczy, podwójny, powtarzalny lub samoczynny (automat).

Broń śrutowo-kulową dzielimy na t r ó j l u f k i lub trojaki o różnorodnym układzie luf, oraz dwojaki o jednej lufie kulowej i drugiej śrutowej.

W broni śrutowej i śrutowo-kulowej rozróżniamy układ luf poziomy lub pio­nowy. Pierwszy nazywamy dubeltówkami, drugi nadlufkami (z niemiecka ,,Boćki").

 

Strzelba śrutowa

 

Każda strzelba śrutowa składa się z l u f, obsady, zamka z przyrządem spusto­wym, kolby, czółenka i bezpiecznika. Dubeltówki mogą być - kurkowe i bezkurkowe. Lufy połączone są szyną, na której przedniej części znajduje się muszka. Wewnętrzną część lufy nazywamy przewodem, który w tylnej części wlotowej ma komorę nabojową;przed nią znajduje się stożek. Część cylindryczną, zwężoną u wylotu lufy, zwiemy przewę­żeniem (czokami). Zależnie od stopnia zwężenia wylotu lufy nazywamy je ćwierć, pół lub peł­nym przewężeniem. Pod tylną częścią lufy znajdują się haki, a u wlotu wyciąg, który może być pojedyńczy w strzelcach bez w y- rzutników samoczynnych, lub dwudziel­ny w dubeltówkach z wyrzutnikiem samoczynnym.

Obsada służy do połączenia luf z kolbą i umieszczenia zamków. Zamki bywają krót­kie lub długie. Zamknięcia są podwójn e, potrójne i poczwórne, górne i w star­szej broni (np. tesznerówkach) dolne.

Kolba posiada stopkę oraz szyjkę, którą nazywamy angielską, jeżeli jest prosta, lub p i stoletową z policzkiem lub bez niego.

Przyrząd spustowy. Przeważnie spotykamy dubeltówki o podwójnych spustach; spotyka się także broń o jednym spuście. Prawy, t. j. przedni spust może być stałym lub ruchomym na zawiasie do przodu, co chroni palec przed uderze­niem przedniego spustu na skutek odrzutu po ściągnięciu spustu tylnego.

Czółenko służy do połączenia luf z obsad ą, oraz do napinania iglic w broni bezkurkowej. W czółenku są umieszczone, prócz wyciągu, młoteczki wyrzutników. W górnej części czółenko posiada zatrzask sprę­żynowy. Dubeltówki niemieckie miewają z a trzask odciągany.

Bezpieczniki są stałe i samoczynne. Normalna dubeltówka powinna dawać pokry­cie 60 — 70%. Dubeltówki specjalne wy­sokiej klasy dają pokrycie do 85%.

Dwojak jest to dubeltówka o jednej  l u fie śrutowej i drugiej kulowej.

Trojak ma dwie lufy śrutowe i jedną kulową, lub dwie kulowe i jedną śrutową w dowolnym układzie, zależnie od tego nazywa­my go dwuśrutowym lub dwukulowym. Trojaki mają dodatkową trzecią iglicę. Podnie­sienie szczerbiny bywa niekiedy wykonane sa­moczynnie po przesunięciu przesuwki na kulę.

Najczęściej spotykane kalibry to dwunast­ka, szesnastka i dwudziestka. Na żądanie wyrabia się ponadto kaliber ósmy, dzie­siąty, dwudziesty czwarty, dwudziesty ósmy i trzydziesty drugi.

 

SZTUCER KULOWY.

 

Rozróżniamy sztucery pojedyncze, podw ó j n e (lub dwukulowe), powtarzalne (r e p e t i e r y) i samoczynne (automaty np. browningi i winchestery). Sztucer pojedynczy jedno- strzałowy składa się z lufy, obsady zam­kowej, zamka, zaczepu zamkowego, bez­piecznika, przyrządu spustowego jedno lub dwuoporowego (Druckpunktabzug) w prze­ważnej części z przyspiesznikiem (Schneller), przyrządów celowniczych, muszki i szczerbiny lub przeziernika, oraz zło­ża, szyjki i kolby ze stopką.

Sztucery powtarzalne mają ponadto przyrząd podający, z pudełkiem nabo­jowym.

Lufa w broni kulowej składa się z ko­mory nabojowej, stożka przejściowe­go i części gwintowanej. Gwint może być normalny lub postępowy o skoku przyśpieszonym u wylotu. Część gwin­towana tworzy pola i bruzdy. Pola to części wypukłe, bruzdy natomiast wklęsłe.

 

BROŃ SAMOCZYNNA (AUTOMATYCZNA).

 

Najczęściej spotykamy pięcio do dziesięciostrzałową broń samoczynną. Broń ta ma lufy stałe lub ruchome. Wyzyskana jest w nich siła gazów prochowych dla cofnięcia zamka i napięcia sprężyny powrotnej. Broń samo­czynna składa się z lufy, zamka, sprężyny powrotnej, przyrządu donoszącego i podającego, przerywacza i reszty części, jak w broni pojedyńczej.

Broń samoczynna jest ładowana za pomocą magazynków, lub pojedyńczymi  n a bojami.

Przy niskiej temperaturze w zimie do smarowan i a mechanizmu samoczynnego należy używać smaru, nie krzepnącego do — 20°C.

 

NABOJE ŚRUTOWE I KULOWE.

 

Nabój śrutowy składa się z łuski tek­turowej (spotyka się także mosiężne), spłonki, prochu, przybitek i śrutu; używamy go W broni odtylcowej.

Nabój kulowy składa się z łuski mosięż­nej, z kryzy (lub wtoku), spłonki, ładun­ku prochowego i pocisku;

Rozróżniamy pociski pełne lub p ó ł p ł a szczowe, w których czółko jest pozbawione opancerzenia, o przedniej części mosiężnej lub ołowianej.

 

LUNETY.

 

Lunet używamy, jako środka celowniczego, na sztucerach wszelkiego typu, oraz na troja­kach i dwojakach. Lunety rozróżniamy jedno, półtora i dwukrotne, które używamy na b r o n i a c h małego kalibru (np. 22) i przy strzelaniu do zwierzyny w ruchu, oraz normalne l u n e t y od trzy do ośmiokrotnych. Luneta o ma­łej krotności daje nam dużą światłosiłę, lecz małe powiększenie, co umożliwia strze­lanie w niekorzystnych warunkach oświetleniowych.

L u n e t y do strzelań nocnych muszą posiadać taki układ optyczny (obiektyw), przedmiotniki i ocznik (okular), które przy dużym powiększeniu jednocześnie dają nam dużą światłosiłę, co umożliwia strzał przy bardzo niekorzystnych warunkach oświetleniowych.

Luneta ponadto daje nam łatwość celowa­nia, gdyż ma tylko jeden celownik, co jest spe­cjalnie ważne dla strzelca o słabym lub nienormal­nym wzroku.

Lunetę umocowuje się na dwóch p o d s t a w k a c h.

Strzelając często przez lunetę, należy co pewien czas sprawdzać, czy nie rozregulowała się wskutek wstrząsów w czasie strzału.

 

Tekst przedstawiony w oryginale.

Autor: Stanisław Hoppe

Dla potrzeb portalu wedlinydomowe,pl przygotował Maxell

Edytowane przez Maxell

„Wszyscy uważają, że czegoś nie da się zrobić. Aż przychodzi taki jeden, który nie wie, że się nie da. I on właśnie to robi” A. Einstein

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

Ładowanie
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.