jak sobie przypomnę, że jak byłem dzieckiem, to pewnie nie raz i nie dwa, smoczek mi wypadł z rozdartego pyska, matko podniosła, oblizała i wsadziła z powrotem do rozdartej gęby, na której zaraz zagościł uśmiech, jak jako łepek chadzałem na działki i wpieprzałem zielone papierówki, na których siadało pieron wie co, sikało co tylko fruwało ( o czereśniach i wiśniach nie wspomnę - do dzisiejszego dnia wystrzegam się jedzenia czereśni w piątek
) . O tych jagodach prosto z krzaka na które mógł, a nawet musiał nasikać lis, bo mu nie wybudowano toalety w lesie, które nigdy nie były myte, o tym kurczaku, a może kurze, kto to teraz pamięta, którego żeśmy z kumplami najpierw z wybiegu (kiedyś były naprawdę wolne wybiegi), czyli krzaków przy ścieku, płynącym z zakładów mleczarskich prosto do Warty, skubnęli do worka, upiekli w glinie i wrąbali pod zemstę Bojanowa, o tych wszystkich spadach podnoszonych z ziemi, kanapach, które spadły na podłogę, trawę, czy gołą ziemię, owocach, które do dziś dnia zjadam prosto z drzewa, krzaka, czy krzewinki, to chyba powinienem już nie żyć, albo co najmniej być schorowanym ciagnącym noga za nogą zombie. Nie wspomnę o tym, że jako młody adept sztuki wędkarskiej, chodziłem na wysypisko, gdzie walały się tonami skóry dzików i saren, ktych nikt nie zakopywał, a wywalone zostały przez zakład produkcji leniej "LAS", ana których kłębiły się ogromne ilości muszych larw, na które świetnie brały krąpie i leszcze, a które zbierałem gołymi rękoma, i potem identycznie nakładałem na haczyk, o zwyczajnych dżdżownicach nie wspomnę i którymi to palcami potem brałem szluga do ust, tudzież jabłko, czy cokolwiek innego, to sam się sobie dziwię, że żyję i nie jestem uczulony na wszystko co jest możliwe. Czy to w ogóle jest możliwe ?
Co więcej, teraz to juz przegięcie będzie chyba totalne - mam dwa sierściuchy i psa, a że kocham te czworonogi, to nie raz i nie na dwa je wytarmoszę, jak książka pisze, bo to po prostu lubią i nie zastanawiając się zbytnio nad tym zagadnieniem, bez zbędnych ceregieli, dezynfekcji rąk, o prostym myciu nie wspominając, biorę w rękę ciastko, owoc, czy cukierka i pcham to w ten otwór gębowy i wiecie, że nadal nic.
Przepraszam, że nie odniosłem się do zagadnienia wprost, tylko jakos tak mnie wzięło na wspomnienia mojej grzesznej młodości. Dziś to by się chyba zakwalifikowało na patologię 
przemek1978 - no i teraz dopiero otworzyłeś puszkę Pandory. Już nigdy nie zjem parówki 
To po co zaleca się myć warzywa i owoce?
żeby zmyc z nich substancje konserwujące, hamujące dojrzewanie, antybakteryjne i pieron wie jeszcze co. te z drzewa, które wiesz, że rośnie od zawsze, u tego samego kolesia, do którego chodziłeś na kroca, jedz dalej. Na moim przykładzie, śmiem twierdzić - nic ci nie będzie, chyba, że przesadzisz z ilością, to najwyżej dojdzie do paradoksu - rzadko i często
Użytkownik witek1965 edytował ten post 29 lis 2019 - 01:04