Chudziaku, . Już o tym "bez gatek" nie chciałam pisać . A z grzybkami też tak mam, choć w ogrodzie głównie maślaki sitarze pod świerkami i modrzewiami rosną. Czasem trafi się kilka koźlarzy albo prawdziwek. Za to w brzezince na skraju naszej łąki naprawdę nazbierać można sporo i tych i tych grzybków. No i mój przysmak kanie. Jak jest dobry rok, to za jednym podejściem i to w jednym miejscu, po dwa duże kosze wiklinowe się zbiera. Po kilku dniach na nowo. Obdzielam nimi wszystkich znajomych i rodzinę. W ogóle mieszkamy podobnie, też mam tylko dwóch sąsiadów w pobliżu, reszta ok. kilometra dalej. Ja mam tylko problem taki, że mieszkamy na górce i na bardzo przepuszczalnym gruncie. Większosć roślin i krzewów, które lubię, nie chcą tu rosnąć - za sucho. Dobrze, że mam wodę ze studni, bo z torbami bym poszła przez samo podlewanie latem. Też byłam "miastowa", ale nawet jako dzieciak, kiedy trzeba było wracać po wakacjach z biwaków na wsi, gdzieś pod lasem i nad jeziorem, to ryczałam. Nie dlatego, że trzeba iść do szkoły, tylko, że do miasta musiałam wracać, gdzie nie było krów do dojenia, kur do ganiania (a ile radochy było ze znajdowania jajek po krzaczorach), koni do jeżdżenia na oklep i pławienia w jeziorze. No i skakania z legarów pod dachem stodoły w słomę. Ech, to były czasy .