.. z doświadczeń i wiedzy mojego ojca, którego wiedza na temat mięsa, wyrobów i pokrewnych była ogromna (od 1943r pracował w "mięsie") Zawsze po wędzeniu - najczęściej zimnym dymem - parzyliśmy tylko to co trafiało na stół. Parzylśmy zawsze tak samo - na wrzątek i w temp. około 98st tyle ile dana wędzonka ważyła. 1kg - 1 godz, 1,5kg - 1,5godz itd. Po tym czasie od razu do lodowatej (lodowatej!!!!)kąpieli wodnej. Po całkowitym wystudzeniu, suszenie i...zawsze było pyszne i soczyste. Reszta była zamrażana i dopiero przed jedzeniem parzona - co dawało znamiona "wczorajszej wędzonki". Tylko wędzony wołowy ozór był gotowany do miękkości.