Wczoraj wykonałem ćwiczenie nr 2. Po tygodniowym peklowaniu w zalewie o proporcjach z torebki, z dodatkiem czosnku, ziela angielskiego, liścia laurowego i gorczycy zestaw powędrował do wędzarni. Wedziłem szynkę, karczek, łopatkę, boczek, pierś z kurczaka i kiełbasę. Tę ostatnią sam zrobiłem z karczku, łopatki, boczku i słoniny. Proporcje składników mniej więcej podobne, nie mam wagi, więc nie mogę podać dokładnie. Kiełbasa trochę mało przyprawiona, ale nie chciałem przesadzić, żeby dzieci też mogły zjeść. Szynka raczej nie dla mnie, nie jestem pasjonatem tej wędliny. Za to boczek, który raczej ja pochłonę doprawiłem mocniej niż za poprzednim razem i jest za.....sty. Wędziłem w temp. 55C około 5godz, wcześniej osuszałem około godz w temp 40C. Po wszystkim parzyłem do miękkości mięsa. Kiełbasa przed wędzeniem. Proszę zawodowców o wyrozumiałość, to mój pierwszy raz. Cały się spociłem, ale jakoś poszło. Po wedzeniu... Tu niestety porażka. Nie tego oczekiwałem. Kiełbasa mocno się wytopiła, jest trochę "pusta' w środku i niestety wiórowata. Nierównomierne pomarszczenie skórki dopełnia obraz pogromu. Karczek fajny, bo z tłuszczykiem, smakuje bombowo. Nastepnum razem trochę mocniej doprawię. To kocham najbardziej. Bez zbędnych komentarzy. Cycek z kurczaka. Całkiem niezły, paprykowy. Nie ma porównania z "wyrobami" z supermarketu. Łopatka wyszła ciekawie , intensywnie aromatyczna i ładnie wygląda. Złamałem też święte zasady, zapikowałem karkówkę i łopatkę do jednej siatki. Miałem małe kawałki, nie było sensu ich rozdzielać. Po za tym mało miejsca w wędzarni. Mięso doprawiam według uznania, trochę na czuja, eksperymentując. Ładuję dużo czosnku i majeranku. Czytam przepisy, robię po swojemu. Najważniejsze, że cieszy i smakuje.