W roku 1987 byłem u kuzynki na jej weselu. A działo się to na wsi, na Jurze krakowsko-częstochowskiej (okolice Zawiercia). Nie było takiego, odrębnego, stołu z wędlinami swojskimi... bo wszystkie wyroby były swojskie. Poszło kilka świniaków. Obróka, peklowanie, wędzenie ... To był prawdziwy obrzęd. Weselisko trwało tydzień. A bimber to był miodzio, co ja jako nie znający smaku alkoholu, uznałem, że jesat lepszy nią rewelacja tego okesu czyli Coca-Cola, Perpsi=Cola czy też nasza Polo-Cocta. Stały w zimnej sieni, w takich bańkach mleczrskich (piło się emalionanymi garczkami = oczywiuście prze i po weselu). To były weseliska :thumbsup: A na swoim weselu ... to spirytus rozcieńczałem, przepalanka z cukru. Niestety pierwsze objawy kryzysu ... no i brak możliwości "zamiany cukru w alkohol"