Witam wszelaką Wedzarniczą Brać. Jako, że jestem tu nowy to może kilka słów o sobie, nie żebym się chwalił, ale tak przystoi. Tak przynajmniej mniemam. Zaznaczam od razu: nie jestem żadnym fachowcem ani żadnym innym specjalistą w tej materii. Ot! Taki sobie wędliniarz z Bożej Łaski. Od urodzenia mieszkam na wsi i nie pierwszyzna mi jest wąchać wedzarniczy dym. W mojej miejscowości co drugi z mieszkańców to rzeźnik, tak drzewniej bywało, a pozostali to murzrze, tak powiadali ludziska. Od małego asystowałem przy tzw. świniobiciu, a kiedy doszedlem do wieku sprawnego to i samemu cuś sie tam ubiło, od czasu do czasu, oczywiście. Robiło sie kielbasy wszelakie, kiszki, salcesony, pasztetowe i tzw czarne, o którym nie wspomnę ani słowem. Dziś po latach bić już nie ma co i nawet nie potrzeba. Kupi się mięsiwo w zakladzie mięsnym, których jest w okolicy co nie miara, w odpowiednim gatunku i ilości, i wedle gustu, i można jakoś tam przeżyć. Szkoda tylko, że to już nie to mięso co dawniejsze, kiedy to świniak był wlasnego chowu i aby urósł trza bylo 7 - 8 miesięcy. Dziś wystarczą 3-4 miesiące i jest gotowy na śmierć. Ale jakie ono by nie było, własnoręcznie sporządzone wędliny /i nie zależnie jakie by nie wyszly/, są o lata świetlne smaczniejsze, a już na pewna zdrowsze od produkowanych przez wszelkiej maści kombinaty masarske. Tak więc staram się jak mogę, aby dogodzić mojej rodzince. Jako, że samą kiełbasą człek nie żyje to, od czasu do czasu oczywiście, niejako przy okazji upiekę kilka bochnów chleba. I tak sobie żyjemy błogo i szcęśliwie zajadając sie prawdziwym chlebem i prawdziwymi wędlinami, mając w pogardzie wszelkie wyroby kiełbasopodobne i chlebopobobne. Czego wszystkim, całej Braci Wędzarniczej z całego serca życzę. Kończę już, zlożony chorobą, ale jak wydobrzeję, to nie onieszkam zamieścić kilka zdjęć/ warunek: jak będę umiał / co z czym się je, i jak i gdzie. A już na pewno podzielę się swoją wiedzą tajemną. Pozdrawiam całą Wędzarniczą Brać. Z Dymem.