Zgodnie z planem w sobotę udało się (to dobre słowo) zadymić przygotowane mięso.
Z planowanych 4h zrobiło się 7h bo ciężko było najpierw rozpalić, a później ogrzać komorę wędzarni, która jak widać jest bardzo prymitywna (ognisko i kanał dymny bezpośrednio w ziemi).
Trudne było też osuszanie, bowiem spadające płatki śniegu topiły się na mięsie i nie wiadomo było czy krople na jego powierzchni to z wewnątrz czy zewnątrz...
Później poszło już z górki:
Temperaturę utrzymywałem raczej wysoką tzn 55-60st z uwagi na to iż przy 45-50st ognisko tliło się bez ognia i istniało ryzyko jego zgaśnięcia. Przy powyżej 50 st pojawiał się delikatny płomyk dający gwarancje palenia się.
Co ciekawe, zaraz po wyjęciu, wędzonki nie miały docelowego koloru (były bardziej złote niż brązowe) a i smak był bardziej słony...
... niż po gotowaniu/parzeniu. Boczku nie gotowałem, tylko parzyłem tak samo długo jak szynki.
Finalnie wygląda to tak:
A smakuje, wg. domowników oczywiście, idealnie
Czas na kolejne wyzwanie... kiełbasę.
Pozdrawiam.
Tomek.
--
Poproszę Moderatorów o przeniesienie do odpowiedniego działu.