Skocz do zawartości

Cała aktywność

Kanał aktualizowany automatycznie

  1. Z ostatniej godziny
  2. Pięknie było, ale się skończyło i nie wróci. 😭
  3. Jakie nie wróci....dzwonie umawiam i tyle, u mnie nadal można ale faktycznie coraz mniejszy wybór bo coraz mniej rolników chce się bawić w papierologie...
  4. Tak mi dzisiaj smaka narobił
  5. To już nie wróci.... pozostanie tylko w pamięci tych, co ten temat przerabiali.
  6. Na Śląsku nie bywam, ale jedno mnie zastanowiło w tym zestawieniu. Czy rolady na Śląsku w masarniach produkują? 😁
  7. Dzisiaj
  8. Bo wszystkie Ryśki to fajne... świniaki. 🐷
  9. Świniobicie na wsi Jednym z najbardziej fascynujących wydarzeń jesieni było świniobicie na wsi, które zorganizowaliśmy wspólnie ze znajomymi. Nadal jest to prawnie możliwe, jeśli rolnik robi taki ubój na własny użytek. Warto więc się zakolegować z takim rolnikiem Świnka miała 123 kg i była karmiona na wsi naturalnymi odpadami ale też ziarnem. Mogłem obserwować cały proces rozbiórki mięsa i przygotowania kiełbas, podrobów i innych wyrobów. Jedną z największych atrakcji smakowych były ugotowane policzki – absolutna bajka i wielka przyjemność. Na drugim miejscu postawiłbym móżdżek zasmażany na cebulce. W trzeciej kolejności można polecić smalec i skwarki, który stanowią doskonałe uzupełnienie chleba z dodatkiem ogórka lub cebulki. Wspaniałe były też wędzone kiełbaski, a także kaszanka odgrzewana rano w bratrurze. Mam nadzieję, że zdjęcia choć trochę pokażą moje wielkie zadowolenie jako uczestnika, które wynikało nie tylko z równolegle pitej śliwowicy. Jeśli chodzi o jakość mięsa to jest ono kompletnie nie do porównania, z tymi, które możemy dostać w sklepie: kolor i smak są po prostu inne, o wiele lepsze. Także w trawieniu jest to kolosalna różnica, a mogę coś na ten temat powiedzieć, gdyż moja dieta obfituje w duże ilości wieprzowiny, w którą niestety zaopatruję się w sklepach. Także nowe postanowienie: minimum 1 świniobicie na rok. Taka mała dygresja: świnkę nazwaliśmy Rysiek, co wielu osobom się nie podobało, ale ja uznałem to za miłą personalizację. Artykuł pochodzi z bloga: Świat zmysłów
  10. Mogilno. Kto nie był przy tradycyjnym uboju nie wie, jak smakuje świeżonka Rzeźnik odcinał po skrawku świeżego mięsa, które smażono potem na patelni ze słoniną, cebulą i doprawione solą i pieprzem. Tak właśnie robiono świeżonkę. W minionych stuleciach, tradycyjne świniobicie było w gospodarce wiejskiej i małomiasteczkowej, wydarzeniem ważnym i niemal uroczystym. To było zanim po wejściu naszego kraju do Unii Europejskiej gospodarczy przerób zwierząt stał się nielegalny. Jedzenie tradycyjne, chłopskie było ubogie w potrawy mięsne, spożywane w niewielkich ilościach i to niemal wyłącznie wieprzowe. Mięso kojarzono zawsze z potrawą odświętną. Dlatego świniobicie było wydarzeniem długo oczekiwanym. U biedniejszych rolników odbywało się raz do roku, przed Wielkanocą, gdyż na te święta tradycja nakazywała przygotowywać najwięcej potraw i przetworów mięsnych. U bogatych chłopów, w XIX i w XX wieku świniobicie miało miejsce dwa, trzy razy do roku. Ubijanie świniaka i świeżonka - W Mogilnie, jeszcze do lat 60. XX wieku ludzie wykorzystywali szopki i chlewiki, by hodować świnie. Były więc tradycyjne świniobicia - mówi Teresa Wojciechowska. Kulinarne przygotowania do świąt rozpoczynały się w Wielkopolsce, a więc i na ziemi mogileńskiej, od świniobicia w tygodniu przed Niedzielą Palmową, albo w pierwszy dzień Wielkiego Tygodnia. Do Wielkanocy przerób mięsa musiał być zakończony, by kiełbasy i szynki zdążyły dobrze przeschnąć do wędzenia. Po ubiciu i podzieleniu na połówki, mięso musiało ostygnąć w chłodnym pomieszczeniu. Najważniejsze były kiełbasy - Po zbadaniu mięsa, rzeźnik odcinał z każdej części po okrawku świeżego mięsa, które smażone było na patelni ze słoniną, cebulą, doprawione solą i pieprzem. Kto nie był na świniobiciu, nie wie jak smakuje świeżonka - mówi Stanisław Wilk, z Wiecanowa. Na wsi i w miastach ziemi mogileńskiej, wieprzowinę przerabiano z dodatkiem czosnku, majeranku na kiełbasę, którą wieszano na drążku by się wysuszyła i szynkę wędzoną w zimnym dymie w kominie. Wyrabiano "kaszoka", czyli kaszankę, salceson, czarny i biały, "leberkę", a więc wątrobiankę. Do przerobu najmowano rzeźnika. - U nas najczęściej był Mądrzak, rzeźnik z Wszednia - kontynuuje pan Stanisław. - A dla nas, wyroby robił zawsze Wiktor Markowski - dodaje Teresa Wojciechowska. Słoninę, a powinna być gruba na palec, przetapiano na smalec, który musiał starczyć do smarowania chleba, do następnego świniobicia. Boczki i resztę mięsa układano w beczce i zalewano solanką z dodatkiem saletry, listkiem bobkowym i pieprzem. Przygotowywano z nich smaczne potrawy. Rarytasem ze świniobicia był wywar po gotowaniu kaszanki, wątrobianki, kiełbas, szynki, nazywany z niemiecka "wurstzupą". Zawierał całą kwintesencję smaków wszystkich wyrobów ze świniobicia, a to pamięta się do końca życia. Tym specjałem obdarowywano wraz z kawałkiem kaszanki czy leberki najbliższych krewnych i znajomych.
  11. Moje wielkie kociewskie świniobicie Dziś płacimy ciężkie pieniądze za coś, co na Kociewiu – i nie tylko tam – po prostu na wsi, było dostępne na co dzień: chleb na zakwasie, twaróg, mleko prosto od krowy, wędliny i kiełbasy. Ale wędliny i kiełbasy na krzakach nie rosły. Żeby mieć i zjeść, trzeba było zabić świnię. I dziś właśnie o tym. O świniobiciu na Kociewiu. Pani Zosia opowiada O opowieść na ten temat poprosiliśmy panią Zosię, rodowitą Kociewiankę, dawną mieszkankę wsi Lipia Góra leżącej w gminie Morzeszczyn na terenie powiatu tczewskiego. Pani Zosia wcześniej opowiadała nam o swoim weselu. Pierwsze świniobicie w roku mój tata robił przed Wielkanocą. Wiadomo, święta, na stole musiało być – wspomina pani Zosia – potem drugie świniobicie było przed żniwami, bo w domu wtedy było dużo ludzi do pracy i trzeba było ich nakarmić. A potem przed Gwiazdką. Wyjątki były wtedy, gdy w domu zapowiadało się na jakieś wesele, chrzest, czy przyjęciny(zwyczajowa nazwa I Komunii Świętej), wtedy też się świnię zabijało. Zazwyczaj mój tata zabijał świnię sam, a na przykład przed weselami w naszej rodzinie, ściągał rzeźnika i oprócz świni, zabijany był jeszcze cielak. Mięso mieszano, żeby kiełbasy były delikatniejsze. A że roboty było przy świniobiciu dużo, cała rodzina pracowała. Nieważne, dziecko czy dorosły. I na nikim to wrażenia specjalnego nie robiło. Trzeba było zrobić. Trochę techniki – dzisiejszy człowiek dziki Szło szybko. Życie wieprzka kończył cios obuchem siekiery w łeb. Czasem dwa – pani Zosia wzrusza ramionami – Nieważne czy zabijał rzeźnik, czy mój tata. Zwierzę, nie mogło cierpieć. I nie cierpiało. Nie to co w dzisiejszych ubojniach, gdzie się ogłusza świnię prądem i jeszcze żywą czasem topi się we wrzątku. To jest chore. Kiedyś tak nie było. Po ciosie w łeb, tata z wujkiem, albo z moim starszym bratem przenosili ciało do drewnianego koryta, bliżej chlewu. Tam świnia była parzona i tam ją golono. Tępym ostrzem czyszczono skórę. Kiedy już była czysta, wbijano haki w tylne kończyny i wieszano świnię na orczyku łbem w dół. Wtedy spuszczano krew, którą wykorzystywano do kaszanki i czarnego salcesonu. Odcięta głowa lądowała w kotle na ogniu. Z głowizny miał powstać salceson. Mięso na poliki z cielaka lub świni można było pobrać zanim głowa trafiła do wrzątku. U nas najczęściej to mięso trafiało do salcesonu. Po prostu. Potem wycinano wątrobę. Ona też trafiała do wrzątku. Potem będzie do pasztetówki. Po podzieleniu tuszy na szynki, boczki, polędwicę, słoninę, tata zabierał się za robienie kiełbasy. Stópki i golonki były na zylc(galaretę). Ktoś w tym czasie czyścił świńskie jelita, dokładnie płukał z… umówmy się „zawartości”. Miały być flakiem dla kiełbas. Taka prawda – dodaje pani Zosia – Nic się mogło zmarnować. Ze świni nie zostawało dużo. Trzeba było wykorzystać i przerobić jak najwięcej. Bo marnotrawstwo jedzenia to grzech. Wszystkie ręce na pokład. Tak, te małe też Trzeba było zmielić mięso i to było zadanie dla najmłodszych. Kręcenie korbą od maszynki. Aż ręce bolały. Zmieniałam się z młodszą siostrą. Wszyscy to robiliśmy jako dzieci – wspomina pani Zosia – Nikt się nie krygował, ani specjalnie nie krzywił. To było normalne. Dzieci pomagały w gospodarstwie nie tylko przy świniobiciu. W codziennej pracy też. Po szkole i w wakacje. Od pracy w domu nigdy nie było wczasów. Gdy mięso było zmielone, tata doprawiał je czosnkiem, solą, pieprzem, w zależności od rodzaju kiełbasy również gorczycą, majerankiem. Sam bardzo ostrożnie wypełniał flaki. Część przyprawionego mięsa trafiała w weki(słoiki) i do kotła z gorącą wodą, żeby się zamknęły. Zawekowane kiełbasy w słoikach mogły stać całą zimę. Kiełbasy we flakach trafiały na drewniane drągi i do domowej wędzarni. Na końcu parzono pasztetówki, kaszanki i salcesony. Część mięsa była peklowana w beczce do wędzenia później. Było o wiele łatwiej przechowywać mięso, gdy pojawiły się zamrażarki. Ze słoniny topiło się szmalec. Mama dodawała do niego skrzeczki (skwarki), cebulę, a czasem jabłko. Taki smalec nadawał się i na pajdę chleba i na kartofle. Wieczorna uczta To był cały boży dzień pracy. Dla wielu ludzi. Ale też i spokój, że robota jest dobrze wykonana i rodzina ma jedzenie. Po robocie, gdy już i koryto było wyszorowane i wszystkie balie, miski, wiadra, maszynki do mielenia, wszyscy razem siadaliśmy do stołu. Czasem mama przygotowywała móżdżek z jajkami smażony na patelni – wspomina pani Zosia – Ja tego nigdy nie jadłam, ale mój tata, bracia, wujkowie czy dziadek zajadali się i mówili, że to rarytas i pod wódkę idealne. Dopóki wszyscy byliśmy w domu, to i dzielić wyrobami nie było jak. Ale jak już wyszłam za mąż, czy potem moja siostra, czy bracia i nie mieszkaliśmy w rodzinnym domu, to tata zawsze nas po równo obdzielił. Tak się robiło. Spisała: Karolina Łucja Białke Mówiła: Pani Zofia(nazwisko do wiadomości redakcji)
  12. Zbijaczka, czyli świniobicie na Śląsku Impreza przy świeżonce, po udanym świniobiciu. Na całym Śląsku mięso wieprzowe i jego przetwory, zwłaszcza smalec, uchodziły za bardzo pożywne, zdrowe i smaczne. Zbijaczka, czyli świniobicie było nie lada wydarzeniem w życiu każdej wiejskiej rodziny. Odbywała się raz w roku, w okresie jesienno-zimowym, najczęściej na przedzimiu, kiedy temperatura spadała, dzięki czemu wyroby i mięso można było trzymać dłużej. Wcześniej przez dziesięć miesięcy hodowano i tuczono świnię, czyli kormika, inaczej nazywanego babuciym albo wieprzkiym. Zbijanim zajmował się masorz, jednak cała akcja była doskonale zaplanowana i już w przeddzień każdy domownik znał swoje obowiązki. Masorz zaczynał pracę wcześnie rano, gdyż zrobienie krupnioków, żymloków, preswusztu, leberwusztu, szmalcu i przygotowanie mięsa oraz boczku do wędzenia było czasochłonne. Ponieważ na wsi żyło się skromnie, oprócz mięsa wykorzystywano wszystkie podroby, krew i jelita do sporządzania wyrobów masarskich. Nic nie mogło się zmarnować. Świeżo zrobioną gardawe lub krupnioki i kotłówke, czyli zupę ze zbijaczki zanoszono do sąsiadów, oni odwdzięczali się tym samym w innym terminie. Na degustację mięsnych wyrobów zapraszano rodzinę i przyjaciół. Był to niezwykle lubiany, a zarazem integrujący zwyczaj zwłaszcza, że wypijano przy tym niejeden kieliszek gorzołki. W okresie świniobicia spiżarnie, komory i strychy zapełniały się wyrobami wędliniarskimi i mięsem. Niektóre produkty ze świniobicia, takie jak kotłówka czy gardawa były konsumowane od razu. Inne np. krupnioki, żymloki, preswuszt, leberwuszt, galert zjadano na bieżąco. Pozostałe poddawane były konserwacji i przechowywano je w chłodnych, czystych i dobrze wentylowanych pomieszczeniach, a podawano je podczas ważniejszych uroczystości rodzinnych i dorocznych (np. Pierwsza Komunia Święta lub Barbórka). Panowało przekonanie, że tłuste jedzenie ma właściwości lecznicze i zapewnia siłę do pracy oraz jest warunkiem zachowania dobrego zdrowia. W zimie zapasy ze świniobicia dostarczały omasty do codziennych posiłków, takich jak brołtzupa, abo kapusta kiszono ze szpyrkami czy sznita ze szmalcym. Żelaznym zapasem był zawsze szmalec i natarta solą, powieszona na haku w spiżarni szpyrka. Krojenie szpyrki na szmalec Śląscy gospodarze znali wiele sposobów konserwacji i przechowywania wyrobów mięsnych, np. peklowanie z późniejszym przeznaczeniem na wędzenie, solenie oraz zaprawiani w krauzach, czyli wekowanie. Do przygotowania specjałów mięsnych wykorzystywano roztomańte przyprawy i zioła, m.in.: sól, pieprz, saletrę, majeranek, jałowiec, cebulę, czosnek, liście laurowe, ziele angielskie, kolendrę, gałkę muszkatołową. Niektóre metody konserwacji odeszły do lamusa z momentem pojawienia się lodówek i nie są już dziś praktykowane, np. przechowywanie mięsa w węglu drzewnym lub w ziołach o działaniu bakteriobójczym (np. w liściach chrzanu) lub włożenie mięsa do boncloka i zasolenie czy też obłożenie młodymi pokrzywami, zawinięcie w lnianą ściereczkę i umieszczenie w chłodnej piwnicy lub komorze. Innym sposobem było chłodzenie w bańkach w przydomowej studni z wodą. Metody te przedłużały świeżość wyrobów mięsnych o około tydzień. Leberwuszt (pasztetówka) i preswuszt (salceson) jadano też w dni powszednie na śniadanie i kolację – leberkom smarowano sznity, preswuszt kładziono plastrami na chleb. Dobrze schłodzony leberwuszt można było też pokroić. Często do chleba z tymi wyrobami podrobowymi podawano kiszone ogórki. Innym, typowo śląskim daniem są do dziś karbinadle, czyli kotlety mielone z mięsa wieprzowego lub wieprzowo-wołowego, podawane z ziemniakami i surówką z kiszonej kapusty. Karbinadle, czyli kotlety mielone, są nazywane także karminadlami lub kardinadlami. Kilka przepisów: Karbinadle Typowo śląskim daniem mięsnym są do dziś karbinadle podawane z ziemniakami i surówką z kiszonej kapusty. Karbinadle, czyli kotlety mielone, są nazywane także karminadlami lub kardinadlami. Danie to w przeszłości było spożywane z okazji świąt i uroczystości, obecnie podawane jest na beztydziyń, czyli w tygodniu. Na Śląsku spotykany był przepis na karbinadle z dodatkiem zmielonego, solonego śledzia, a także mięsa króliczego, gdyż chów tych zwierząt był bardzo powszechny. Jednak na naszych ziemiach i w okolicy robiono raczej klasyczne karbinadle z mięsa wieprzowego, wołowego lub mieszane. Czasami oszczędne gospodynie dodawały do nich gotowane mięso z zupy (w proporcji pół na pół z surowym). Karbinadle do dziś są jednym z najpopularniejszych dań obiadowych na Śląsku. Ich receptura nie zmieniła się od lat i jest to danie obiadowe chętnie spożywane w śląskich rodzinach, kiedyś najczęściej tylko od święta, dziś raczej w dni powszednie. Już sam zapach świeżo smażonych karbinadli w porze obiadowej jest tak wyborny, że śmiało może konkurować z aromatem smażonych kotletów schabowych. Karbinadle, czyli kotlety mielone, nazywane także karminadlami lub kardinadlami są typowo śląskim daniem obiadowym, chętnie jadanym do dziś. Podaje się je z ziemniakami i kapustą, np. surówką z kiszonej kapusty lub zasmażaną młodą kapustą z dodatkiem zielonego koperku. Składniki: 0,5 kg mieszanego mięsa wieprzowo-wołowego, 1 czerstwa bułka, 1,5 szklanki wody lub mleka, 1 cebula, 1 jajko, sól i pieprz do smaku, bułka tarta Sposób przygotowania: Do wykonania tradycyjnych śląskich karbinadli przygotowujemy ok. 0,5 kg zmielonego mięsa. Najlepsza będzie wieprzowina i wołowina w proporcji pół na pół. Namaczamy czerstwą bułkę w mleku lub wodzie przez ok. 10 minut, następnie odciskamy. Cebulę kroimy w drobną kosteczkę i lekko podsmażamy. Zmielone mięso przekładamy do miski, dodajemy cebulkę i bułkę, wbijamy jedno całe jajko. Doprawiamy solą i pieprzem. Wszystko dokładnie mieszamy ręką i formujemy kulki. Następnie każdą kulkę lekko spłaszczamy i obsypujemy bułką tartą. Na patelni rozgrzewamy tłuszcz – najlepiej smalec. Smażymy kotlety po kilka minut z każdej strony, aż się przyrumienią. Karbinadle smakują najlepiej z ziemniakami i surówką z kiszonej kapusty. W sezonie warto zjeść je z ziemniaczkami i młodą kapustą, z dodatkiem zielonego koperku. Można jeść je także na zimno – smakują rewelacyjne pokrojone w plastry jako dodatek do chleba. Jak narychtować Na karbinadle trza mieć świyżutki świński i łowiynzi miynso – pospołu kole pół kila. Nojlepij samymu se go zemleć w maszynce. Czyrstwom żymłe trza ekstra namoczyć kole dziesiyńć minut we wodzie abo w mlyku i łodcisnonć. Piykno cebula posiekać drobniusiyńko i podsmażić chwilka na fecie. Zemlete miynso wciepać do miski, do tego dać cebula i żymła. Wbić jedno jajco, prziprawić do szmaku solom i korzynim. Wyfyrlać rynkom i formować kulki. Potym kożdo kulka troszka splaszczyć i łokulać w potrzitej suchej żymle. Smażić pora minut z łobu stron na fecie, aż sie przibronocom. Karbinadle nojlepij szmakujom z ziymiokami i kiszonom kapustom, ale jak przechłódnom, idzie je kroć i dować na chlyb. Krupnioki 28 lutego 2006 r. krupniok śląski został wpisany na Listę Produktów Tradycyjnych Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi województwa śląskiego w kategorii: Produkty mięsne. Składniki na krupnioki (kaszankę): 1 kg kaszy jęczmiennej, kotłówka (na 1 szklankę kaszy jęczmiennej - 2 szklanki kotłówki), 0,5 kg sadła wieprzowego, mięso oraz płuca z kotłówki (1,5 kg), 2 szklanki krwi wieprzowej, 100 g soli, 30 g pieprzu, 20 g ziela angielskiego, jelito cienkie wieprzowe Sposób przygotowania: Do kotłówki, czyli wywaru przygotowanego z mięsa i podrobów wieprzowych, wkładamy kaszę jęczmienną w lnianych woreczkach i gotujemy, aż będzie średnio miękka. Możemy wsypać także kaszę bezpośrednio, wtedy jednak musimy pamiętać o częstym mieszaniu, żeby się nie przypaliła. Następnie odcedzamy kaszę, przekładamy do emaliowanej wanienki lub miski i czekamy aż się ostudzi. Następnie w rondlu wytapiamy pokrojone sadło i wlewamy do kaszy. Ugotowane w kotłówce mięso i płuca oraz skwarki mielimy w maszynce do mięsa. Krew wieprzową przelewamy przez sito i dodajemy wszystko do kaszy. Dosypujemy soli, zmielonego pieprzu i ziela angielskiego. Wszystko mieszamy i mamy gotową gardawe. Żeby z gardawy zrobić krupnioki musimy napełnić wcześniej dokładnie oczyszczone i nasolone jelita. Nie nadziewamy do pełna, musi pozostać trochę luzu. Oba końce krupnioka związujemy przy pomocy drewnianej wykałaczki tak, żeby uzyskać kształt wianuszka. Tak przygotowane wyroby parzymy jeszcze w kotłówce na lekkim ogniu około pół godziny. Krupnioki najlepiej smakują podsmażone na patelni i podawane z kiszoną kapustą i ziemniakami lub chlebem i kiszonymi ogórkami. Jak narychtować: Zarozki po wyciongniyńciu miynsa i podrobów z wrzawej kotłówki trza wciepać do nij krupy jynczmiynne w miyszkach ze lnu i dalij warzić, aż bydom średnio miynki. Krupy idzie też normalnie wsuć, ale trza cołki czas fyrlać, coby sie nie przipoliły. Jak som gotowe, to trza je łodcedzić i przeciepać do glyjtowanej waniynki abo wielkigo waszpeka i poczkać, aż łochłódnom. W tyglu wytopić pokrote sadło, doloć do krupów. Uwarzone w kotłówce miynso i pluca zemleć bez maszynka do kupy ze szpyrkami. Krew przeloć bez sito i wloć do krupów. Dosuć soli, zemlete korzyni, wonionce korzyni, wyfyrlać rynkami i gardawa momy gotowo. Coby zrobić krupnioki, strzewa trza fajnie wyczyścić, łobmyć i nasolić. Nafilować gardawom, ino nie do pełna. Łoba końce krupnioka połonczyć szpiłkom tak, coby mioł forma wionuszka. Krupnioki parzić w kotłówce kole pół godziny na lekim łogniu. Krupnioki nojlepij szmakujom podsmażone. Ku tymu dowajom kiszonej kapusty z ziymiokami abo sznita chleba i kiszono łogórka.
  13. Świniobicie Świniobicie w Polsce. "Po uboju mężczyźni odprawiali swój atawistyczny rytuał" Słowo "świniobicie" dzisiaj jest postrzegane — szczególnie wśród wegetarian — jako barbarzyństwo. Jednak przez wieki oznaczało specjalne święto i symbol dobrobytu. Skąd się wzięło i co oznaczało świniobicie w Polsce. Świniobicie – przeprowadzany prywatnie, w gospodarstwach rolnych proces związany z zabiciem świni i przygotowaniem mięsa z uboju – aż do II wojny światowej było ważnym wydarzeniem w życiu wsi. Ten pochodzący jeszcze z tradycji pogańskiej rytuał, kultywowany przez wszystkie narody Europy Środkowej, w kulturze ludowej przybierał postać szczególnego święta, będącego oznaką obfitości i radości. Ze względów praktycznych świniobicie najczęściej odbywało się przed świętami Bożego Narodzenia. Na Węgrzech przyjął się zwyczaj dokonywania go 21 grudnia, czyli w dniu liturgicznego wspomnienia Świętego Tomasza Apostoła, którego w tradycji ludowej nazywano Tomaszem świniobójcą. Praktyka ta nie ma jednakże żadnych podstaw biblijnych, ponieważ święty Tomasz, towarzysz Jezusa Chrystusa, w żadnym procederze świniobicia nie uczestniczył. Na terenach protestanckich ubój następował przed karnawałem, a mięsem zajadano się na ostatki, co dokumentuje przysłowie: Na Świętego Antoniego [17 stycznia] sól wieprza i zamykaj oliwą. Trzeba tu zaznaczyć, że Święty Antoni jest we Francji patronem masarzy. Przysłowie to przy okazji sugeruje, jak powinno się prawidłowo konserwować mięso. Lud wiejski w zakresie przygotowania jedzenia zawsze kierował się ogromnym pragmatyzmem, dlatego dzień, w którym wieprzek położył głowę, musiał być dokładnie ustalony, aby świniobicie nie wypadło w każdym gospodarstwie w tym samym czasie. Rozdział mięsa wśród bliskich obligował do odwdzięczania się przy kolejnym świniobiciu. Był to pomysł na zagospodarowanie nadwyżek żywności, a właściwie – na zapewnienie sobie co pewien czas świeżego mięsa. Wspólna uczta urządzana przy tej okazji służyła jednoczeniu wiejskiej społeczności i była też swoistym aktem pomocy społecznej, dzięki której najbiedniejsi otrzymywali trochę żywności. We wsiach z czasem wykształcili się wędrujący, zazwyczaj domorośli rzeźnicy, którzy świadczyli usługi okolicznym gospodarstwom. Natomiast wykwalifikowani rzeźnicy czy masarze swoje jatki i kramy utrzymywali w miastach. Kresowe zwyczaje związane ze świniobiciem w Szczenięcych latach barwnie odmalował Melchior Wańkowicz: Specjalnym świętem było "skierstuwie" – bicie wieprzy, kiedy cały dom objadał się "wiadorami" (kiszki nadziane tartymi surowymi kartoflami) i "szupienią" (kasza z pęcaku, gotowana na ogonach wieprzowych). Na zimę przygotowywano dla czeladzi tak zwany "kindziuk", czyli "skiłłądź" (ten ostatni termin ma być polski) – brzuch wieprzowy, tęgo nabity obrzynkami mięsa, zaprawiony saletrą i korzeniami i wędzony. Dla włościan skierstuwie miało znacznie szerszy, bo społeczny wymiar. Tak opisuje to Biruta Markuza-Bieniecka w książce Chłodnik znad Niemna: kuchnia litewska: Świniobicie było zawsze na Żmudzi uroczystością oczekiwaną i ważnym wydarzeniem towarzyskim, wieńczonym – po zakończeniu zasadniczych czynności – biesiadką, na którą składały się znakomite dania przyrządzone ze świeżych podrobów i krwi. Do czynności obowiązkowych należało także rozsyłanie dzieci z miskami pełnymi świeżyny do bliskich krewnych i przyjaciół, którzy w odpowiednim czasie tym samym skrupulatnie się rewanżowali. Później zaczynały dymić wędzarnie, a w spiżarniach stały kubły i beczki zasolonego mięsa. Przyrządzano kiełbasy, boczki, polędwice, szynki i legendarne szkiłłądzie, które i dzisiaj jeszcze w kartach najwytworniejszych litewskich restauracji umieszczane są na miejscu honorowym, obok kawioru i szampana. Samo przygotowanie do świniobicia wymagało sporo zachodu. Nastawiano garnki z wrzącą wodą, ostrzono noże, mielono pieprz i przyprawy, tłuczono sól. Szykowano naczynia. Po ubiciu i podzieleniu wieprza na półtusze przystępowano do mycia mięsa, skrobania sierści i dzielenia mięsa w zależności od przeznaczenia. Bardziej wartościowe odkładano na szynki i kumpie (zapeklowane mięso, najczęściej z kością), słoninę solono, a podroby i kiszki szykowano do wyrobu pasztetówek i kaszanek. Nic nie mogło się zmarnować. Głowy i nogi czyszczono przed gotowaniem ich na galaretę czy salceson. Z kopyt wygotowywano klej, a zasolony ogon odkładano na zupę ogonową albo grochówkę. Po uboju mężczyźni odprawiali swój atawistyczny rytuał. Szklanka bimbru zapijana była gorącą upuszczoną krwią i zakąszana osmalonym świńskim uchem. To pozostałość po żmudzkim skierstuwiu. Teraz wędzone świńskie uszy są sztandarowym litewskim produktem eksportowym, który znaleźć możemy na półkach specjalistycznych sklepów. To, co dawniej było odpadem lub co najwyżej składnikiem wykpiwanych w okresie PRL-u salcesonów, dzisiaj staje się rarytasem. Podzielone mięso musiało ostygnąć i skruszeć. Składowano je więc w komorze, latem zaś – w lodowni. Kolejnego dnia zabierano się do sporządzania wędlin. Najpierw gromadzono przyprawy: sól, pieprz i czosnek. Nastawiano też potężne gary i kadzie, by zagotować w nich wodę. Szynki i polędwice przed wędzeniem solono. Z kości wykrawano resztki mięsa na kiełbasy. Ugotowane płuca i wątrobę mielono, łączono z ugotowaną kaszą gryczaną, krwią, i tak powstałym farszem nadziewano jelita. Po upieczeniu lub ugotowaniu otrzymywano smakowitą kaszankę. Jeśli do samej wątroby i płuc dodano kaszę mannę albo bułkę pszenną, wychodziły pasztetówki. W osobnym garze gotowano głowę, nogi i jęzor. Po ugotowaniu do miękkości i obraniu z kości otrzymywano farsz, którym nadziewano wyczyszczony i wyparzony świński żołądek. Tak sporządzano salceson włoski, natomiast dodatek dużej ilości słoniny i krwi prokurował salceson czarny. Część słoniny oraz tak zwane otoki, czyli tłuszcz ze środka wieprza, mielono albo siekano i wytapiano z nich smalec. Jeśli dodano do niego cebulę i przyprawy, wychodził garnuszek smalcu do smarowania chleba. Jeśli otrzymywano z tego skwarki, to wykorzystywano je do wypieku kruchych ciastek. W ten sposób z wieprzka nie pozostawała nawet kosteczka. Kiedy szynki i boczki się wysoliły, a kiełbasy przeschły, przystępowano do ich wędzenia. Proces ten przeprowadzano na dwa sposoby: na gorąco i na zimno. Pierwszy sposób był prostszy i szybszy, ale dawał wyroby o małej trwałości. Natomiast wędzenie na zimno, które powszechnie stosowano na Litwie, dawało wędliny o długiej trwałości. Litwini swoje wędliny wytwarzali ze świń o chudym, dojrzałym mięsie i ścisłej, tłustej słoninie. Wędzono je w pachnącym jałowcowym dymie, a następnie suszyły się w powiewach marcowego wiatru. Dzięki temu otrzymywano wyroby ścisłe i niewysychające, które można było przechowywać przez wiele lat. Zapewne pierwsze kindziuki wzorowane były na recepturze wędlin typu salami, o czym świadczyć mogą najstarsze opisy dotyczące wędlin litewskich, w których tego rodzaju specjały określano salcesonami. Nazwa salceson, mająca swe źródło we francuskim określeniu saucisson, była oznaką wyrobów wysokiej jakości i niegdyś wskazywała na przynależność do grupy wędlin dojrzewających. Nawet Poznaniacy zainteresowali się litewskimi wyrobami mięsnymi. W 1937 ro ku profesor T. Chrząszcz i dr inż. D.J. Tilgner z Zakładu Technologii Rolniczej Uniwersytetu Poznańskiego ogłosili wyniki przeprowadzonych badań wyrobów litewskich, wtedy zwanych wileńskimi. Przetestowano produkty trzech firm: K. Bartoszewicza, A. Fiedorowiczowej i L. Wysockiej. Najpierw oceniono produkty świeże, które następnie pokryto warstwą wosku i trzymano dwa lata (sic!) w temperaturze 25 st. C. Rozbiór tuszy wieprzowej Żaden z wyrobów nie zepsuł się, a niektóre z nich zyskały nawet na smaku. Pozostałością tych wspaniałych wyrobów jest skilandis, który obecnie w odmianie polskiej pod nazwą kindziuk, robi na polskim rynku zawrotną karierę. Nawet rozkochani w kuchni włoskiej Niemcy coraz łakomiej spoglądają na litewski rarytas. Różnica pomiędzy litewskim a polskim przysmakiem wyraża się w końcowej fazie przygotowania – skilandis jest wędzony, natomiast kindziuk powinien występować tylko jako samodojrzewający. "Sekrety jedzenia", Andrzej Fiedoruk
  14. Zapiski ze święta wędliniarzy i rzeźników na Zakarpaciu Takiego świniobicia nie zobaczycie już nigdzie. Nawet tam protesty obrońców zwierząt i wegetarian zrobiły swoje. Konkurs rzeźników i wędliniarzy od niepamiętnych czasów organizowany w kiedyś węgierskiej, obecnie ukraińskiej wsi Gecza na Zakarpaciu, pozbawiony został najbardziej drastycznego elementu – rzezania konkursowych świń. Jury ocenia teraz prawidłowość rozbioru tuszy oraz smaki kiełbas i wędlin, wyrabianych przez konkurujące ze sobą drużyny. Nam udało się być na tym konkursie kilka lat temu, gdy jury oceniało jeszcze prawidłowość uboju i opalania tuszy. Gdyby nie konkurs, o Geczy (po węgiersku Mezőgecse) nie wiedziałby nikt. Wieś jak wieś. Tysiąc mieszkańców, kilka ulic, domy z czterospadowymi kopertowymi dachami. Takimi samymi jak na Węgrzech, do granicy z którymi jest niespełna 10 kilometrów. Tyle samo dzieli Geczę od powiatowego miasteczka Berehovo (Ukraina). Kilometrów niewiele, ale trafić trudno, bo droga boczna. Dlatego przodem jedzie taxi, czarna łada, niemożliwie lśniąca i z bajeranckim spojlerem na klapie bagażnika. Ładę prowadzi były oficer Czerwonej Armii, Stanisław. Na skrzyżowaniu pokazuje kierunek i żegna się. Na niedługo, tylko do jutra. Bo jutro i on przyjedzie do Geczy. Spotka się przy okazji z kilkoma kolegami z wojska, którzy mieszkają w Mukaczewie. Zostali tam, gdy upadł Sojuz i ich armia przestała istnieć. Pożenili, dorobili dzieci, osiedli. Jest piątek, 27 stycznia. Ciemno, dochodzi 20. W odległym od Geczy o prawie 900 kilometrów Kijowie odpala silnik autokaru Gawriło. Do Geczy zawiezie pół setki stołecznych turystów. Czeka go nocna jazda przez Żytomierz, Tarnopol, Stryj. Drogi miejscami dziurawe, więc jest zadowolony, że będzie przemieszczał się w kolumnie trzech autobusów. Z drugiej strony mapy, w położonym pod Budapesztem Kecskemet, Tibor, też kierowca wycieczkowego autokaru, jeszcze śpi. Budzik w telefonie ma nastawiony na 5. rano, wyjeżdża o 6:15, też z turystami. Mają dotrzeć w południe, Tibor liczy, że pokona trasę w 5 godzin. Dolicza niecałą godzinę stania na granicy. Dziś święto w Geczy, więc pogranicznicy nie powinni trzymać długo. Zawodnicy są na miejscu od rana. Sześć drużyn z Węgier, dwie z Serbii, dwanaście z Ukrainy. Rozstawiają namioty, rąbią drwa na opał, gromadzą słomę, myją kotły, ostrzą narzędzia. Zawody zaczynają się w sobotę o 6. rano, będzie jeszcze ciemno, wszystko trzeba porobić dzisiaj. Konkurs Nie ma jeszcze szóstej, gdy na placu zaczyna się ruch. Śnieg skrzypi pod nogami. Zakarpacie niby ciepły region, ale mróz poniżej dziesięciu stopni. Zawodnicy skupiają się w kręgu światła pod wiszącą na słupie latarnią. Powitanie, prezentacja jury (jest międzynarodowe, ukraińsko- węgierskie), po stakanczyku (kieliszku) palinki i start. Pierwsze wieprze wychodzą z klatek niezbyt chętnie bo zimno, ale bez oporu. Padają pod obuchem siekiery, z błyskawicznie poderżniętych gardeł krew płynie do podstawionej miednicy. Z podręcznika rzeźnika: „Sposób w jaki przeprowadzony jest ubój oraz postępowanie z tuszami już po nim wpływa na wartość otrzymanego surowca. Stres związany z oszałamianiem elektrycznym jest najważniejszym negatywnym czynnikiem oddziaływającym na zwierzęta, a co za tym idzie, na mięso. Dlatego czas między oszałamianiem a kłuciem powinien być jak najkrótszy. Ogranicza to dotarcie hormonów stresowych do mięśni”. Konkursowe świnie nie mają czasu na stres. Jury patrzy i ocenia, nie ma elektrycznego oszałamiania, jest obuch siekiery i natychmiast po nim – by użyć podręcznikowego określenia – kłucie. Mniej szczęścia mają te z drugiej dwudziestki. Czują zapach krwi i śmierci. Z kojców trzeba je wyciągać siłą. Kwiczą przeraźliwie. Później słychać tylko syk gazowych palników, którymi posługuje się większość drużyn. W powietrzu unosi się woń palonej sierści. Jury znacznie wyżej ocenia jednak tradycyjne opalanie tuszy słomą, toteż część drużyn najpierw okłada zabite i wykrwawione świnie słomą i podpala. „Odcięta głowa prosięcia wraz z ryjkiem leżała na stole, dwie łopatki właśnie przyniosłam. I już biegłam przez podwórze (…) bo pan Myclik wyciągnął kiszki i kazał pomocnikowi, aby poszedł obrócić je i umyć, a sam – niczym ślepy Hanusz w wieżowym zegarze – grzebał na pamięć we wnętrznościach prosięcia, coś tu i ówdzie ponacinał i śledziona, wątroba oraz żołądek oderwały się, a po nich również płuca i serce. Nastawiłam ceber i spłynęły tam wszystkie te piękne podroby, ta symfonia soczystych barw i kształtów, nic mnie nie wprawiało w taki zachwyt jak jasnoczerwone wieprzowe płuca, wzdęte cudownie jak gąbczasta guma, nic nie jest tak namiętne w kolorze jak ciemnobrązowa barwa wątroby przyozdobionej szmaragdem żółci, niczym chmury przed burzą, niczym delikatne baranki – tak właśnie ciągnie się wzdłuż kiszek grudkowate sadło, żółte jak topiąca się świeca, jak pszczeli wosk. A ta krtań zbudowana z niebieskich i jasnoczerwonych pierścieni jak rurka kolorowego odkurzacza.”. (Bohumil Hrabal, Postrzyżyny) Robi się dzień, kiedy wypatroszone i fachowo poćwiartowane mięso trafia na stoły pod namiotami poszczególnych drużyn. Najbardziej wstydliwa część imprezy – i zarazem najważniejsza dla zawodników i jurorów – jest już za nami. Na plac, nad którym z ogromnych patelni i kotłów unoszą się smakowite zapachy, przybywa coraz tłumniej publiczność. Wielkie żarcie i rozmowy przy stole W powietrzu unosi się zapach smażonego z cebulą mięsa, grzanego wina, bograczu. Publiczności coraz więcej, apetyty dopisują. Jedni jedzą na stojąco przy ustawionych na środku placu stołach, inni szukają miejsca pod daszkiem, na drewnianych ławach lub wyłożonych kocami wiązkach słomy. Jedzą niewielkie porcje, żeby spróbować z każdego stoiska, porównać smaki. Chociaż to Ukraina, przeważa język węgierski. Nic dziwnego, w samej Geczy 90 procent mieszkańców to Węgrzy. Podobne proporcje są w okolicznych wioskach. Nie ma jednak żadnych kłopotów z porozumiewaniem się. – My tutaj jesteśmy wszyscy trójjęzyczny, mówimy po węgiersku, ukraińsku i rosyjsku – mówi po rosyjsku Istvan, czyli Stiopa, bo skoro rozmawiamy po rosyjsku, imię też należy, jego zdaniem, przetłumaczyć. Stiopa-Istvan jest kierowcą w piekarni. Każdego dnia oprócz niedzieli, wstaje w nocy o 3 i rusza w trasę. Dostarcza świeże pieczywo do wiejskich sklepików, inkasuje należności. Pokonuje 300 kilometrów. Kończy o 10 rano. Wtedy ma czas na zajęcie się domem. Kładzie się spać po 18. – Można przywyknąć – mówi. – Tym bardziej, że firma prywatna, chce się pracować. Żona myśli o dodatkowym źródle dochodów – agronoclegach. Na Zakarpacie przyjeżdża coraz więcej turystów, głównie rodaków z Węgier na nostalgiczną włóczęgę po dawnych węgierskich kresach. Baza noclegowa skąpa, więc interes ma szansę na sukces. Rozmów przy stole ciąg dalszy Dochodzi piętnasta budapeszteńsko-bratysławsko-warszawskiego czasu i na placu jest największy tłok. Zdążyli dojechać goście z Użhorodu, Mukaczewa, Kijowa, Kecskemetu i Debreczyna. Widać spore grupy kuracjuszek i kuracjuszy z licznych w okolicy sanatoriów. Wyróżniają się strojami: panie mają eleganckie futra i lekkie buciki, panowie zamszowe kurtki. Większość mięs z dwudziestu wieprzy została już zjedzona, toteż publiczność koncentruje się na tańcach i degustacjach napojów oraz kameralnych śpiewach przy akordeonie. Tania z dwójką bliźniaków, Borysem i Kolą przyjechała busikiem z odległej o niecałe 50 kilometrów Wełykiej Kopanji. Wieś znana jest z pewnej osobliwości, a mianowicie z bliźniąt. W czterotysięcznej wiosce mieszka 58 par bliźniąt. Zdaniem mieszkańców wsi,”coś jest w wodzie” z Wełykiej Kopanji, co powoduje, iż rodzi się tak dużo bliźniąt. Do źródła pod wzgórzem przyjeżdżają z baniakami po wodę mieszkańcy okolicznych miast. Tania jest czterojęzyczna – czwarty język – polski zawdzięcza temu, że przez kilka lat pracowała w Polsce przy szparagach. – Wychowuję dzieci sama – mówi – tu o pracę trudno, nie było innego wyjścia. Bliźniaki zostały z babcią, a Tania, po odtrąceniu kosztów mieszkania i wyżywienia, zarabiała na czysto równowartość niecałych dwóch dolarów. Przywiozła prawie dwa tysiące i teraz ma z czego dokładać na utrzymanie. Do Geczy przyjechała z ciekawości i żeby zapenić chłopakom trochę rozrywki. – To madziarskie święto, chciałam zobaczyć jak się bawią Madziarzy. Jurij, dentysta z Użhorodu (niecałe 75 kilometrów od Geczy) przyjechał z rodziną i grupą przyjaciół. – Cały tydzień pracuję po kilkanaście godzin, stać mnie na odpoczynek – opowiada. – Mam prywatny gabinet, bardzo wielu pacjentów przyjeżdża z Węgier, bo taniej. Pewnie tak, ale i mnie się opłaca. Na brak ruchu w interesie nie narzekam. Stać mnie i na rozrywkę. W istocie, stan uzębienia wielu gości wskazuje na to, że pracy wystarczy mu na wiele lat. Tym bardziej, że z mody wychodzą złote korony na zęby i rośnie popyt na porcelanki. Oleg i Grigorij przyjechali na święto spod Warszawy. Są tutejsi, w Czarnohorze i Gorgonach znają niemal każdy kat, postanowili to wykorzystać. Założyli w Polsce firmę turystyczną. Z dumą mówią, że płacą podatki w Polsce. Firma oferuje rajdy samochodami terenowymi po Karpatach. Proponują współpracę i marżę za pozyskanych klientów. Gdyby znaleźli się chętni do podróży nad Bajkał czy Mongolii, także gotowi są wszystko sprawnie i korzystnie cenowo zorganizować. – Biznes się rozkręca, kryzysu u was nie widać – mówi Oleg. – Najlepszy dowód, że stać nas na weekendowy wyjazd na to madziarskie święto. W niedzielę wracamy do Polski. Tibor jest kucharzem. Przyjechał aż z Debreczyna. Łowi miejscowe smaki, pyta o składniki i proporcje. Odpowiedzi nagrywa w telefonie. Jako jednojęzyczny jest tu wyjątkiem. Nie sposób byłoby się z nim dogadać, gdyby nie telefon komórkowy. Wykręca numer znajomej z Użhorodu. Znajoma mówi po polsku, więc rozmawiamy ze sobą przy włączonym głośniku, a znajoma tłumaczy z węgierskiego na polski i polskiego na węgierski. Rozmowa się przedłuża, impulsy lecą. Na koniec dowiaduję się, że Tibor jest wprawdzie Węgrem, ale serce ma całkowicie polskie. Kiedy wyłącza telefon, śpiewa czysto po polsku „Szła dzieweczka do laseczka”. Ukraiński akordeonista podchwytuje melodię tak sprawnie, jakby ją już znał wcześniej. W namiocie nad świeżonką i wątrobianką rozlega się czysty śpiew. Zapraszają żeby zrobić zdjęcie i wypić stakanczik na zdrowie. Starszy pan jest Węgrem, obok niego grupka Ukraińców. Nieco młodsi, ale tez wyglądają na emerytów. Pracowali razem na wielkich budowach Kraju Rad. Spotkali się po latach. Węgier był szefem, oni kierowcami wielkich ciężarówek. – On był dla nas jak ojciec – mówi jeden z Ukraińców. – Jak ojciec i matka – dodaje drugi. Przyjechali spod Charkowa w rodzinne strony szefa specjalnie po to, żeby się z nim spotkać po latach. Przy wyjściu nieznajomy Ukrainiec zaprasza na herbatę i destylat. Nie ma mowy o odmowie. Będę jego gościem i już. Jest już ciemno, mróz tężeje i coraz więcej osób kieruje się do wyjścia. Ale grupki kierują się do domów. Do znajomych, rodziny, sąsiadów. Zabawa będzie trwać do rana. W tyglu narodowości i kultur, czyli o Zakarpaciu Zakarpacie to bardzo szczególny region Ukrainy. Według spisu ludności z 2001 roku Zakarpacie zamieszkuje 1,258 mln mieszkańców, należących do 76 narodowości. Niemal piątą część mieszkańców regionu stanowią nie-Ukraińcy, a w pasie przylegającym do granicy ukraińsko-węgierskiej mieszkają niemal wyłącznie Węgrzy. Ukraińcy – 1.010,1 tys. – 80,5%, Węgrzy – 151,5 tys. – 12,1%, Rumuni – 32,1 tys. – 2,6%, Rosjanie – 31,0 tys. – 2,5%, Cyganie – 14,0 tys. – 1,1%, Słowacy – 5,6 tys. – 0,5%, Niemcy – 3,5 tys. – 0,3%, 0,4% stanowią Czesi, Polacy, Żydzi, Białorusini, Ormianie, Azerowie i inni. Wielcy nieobecni Zakarpacia to dziś – liczni przed wojną – Żydzi i Niemcy. Żydzi, zostali wymordowani w końcowym okresie II wojny światowej. Niemcy opuścili region w ucieczce przed nacierającą Armią Czerwoną w 1944 roku. Przybyli tu jeszcze w średniowieczu i rozwinęli nieistniejące dziś hutnictwo oraz mające się wciąż znakomicie winiarstwo. Pod względem wyznaniowym dominuje na Zakarpaciu Ukraińska Prawosławna Cerkiew Patriarchatu Moskiewskiego. Całkowicie nieobecne są Ukraińska Prawosławna Cerkiew Patriarchatu Kijowskiego i Ukraińska Autokefaliczna Cerkiew Prawosławna. 266 parochii liczyła w 1998 rusińska cerkiew greckokatolicka z siedzibą w Użhorodzie, odrębna od czysto ukraińskiej cerkwi na północ od Karpat. Działają tu także kościół rzymskokatolicki (od 27 marca 2002 diecezja mukaczewska) i kościół kalwiński skupiający głównie Węgrów. Zakarpacie jest regionem wyjątkowo pięknej przyrody i krajobrazów. Jest tu wiele sanatoriów, pensjonatów i ośrodków wypoczynkowych. Warto się tam wybrać o dowolnej porze roku, no może poza późną jesienią Zdjęcia z tego unikatowego festiwalu poniżej. Uwaga! Niektóre są drastyczne i mogą spowodować u oglądającego chęć przejścia na wegetarianizm lub nawet weganizm. Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza Gecza
  15. Dawid może Podziel się przepisem jak te przysmaki przyrządzanie są w Twoim domu jeśli to nie problem.
  16. Przeczytałem po zastanowieniu się i analizie swoich podróży po różnych terenach kraju na przestrzeni dorosłego życia doświadczenie pokrywa się z tym co jest opublikowane w prezentacji.
  17. Czytam te bzdurne porównania i ręce opadają. Te wasze przeciąganki są przykładem dla wszystkich forumowiczów jak można zasyfyfić każdej osobie temat, która chce podzielić się informacją z realizacji projektu. I co taka osoba się dowiaduje, że musi wziąć Młot Thora i co? I IDŹCIE SIĘ LECZYĆ !!! Mam nadzieję, że za was zrobi to Administracja.
  18. szrekPL

    Szrekowa zadyma

    Za oknem szaro i ponuro więc na rozchmurzenie wyprodukowaliśmy salcesonik...☺️
  19. Polska tradycja masarska – historia i znaczenie Śląska "zbijaczka" Polska tradycja masarska (czyli rzeźnicko-wędliniarska) to niezwykle bogaty i złożony element kultury kulinarnej, który stanowi zarówno część dziedzictwa narodowego, jak i żywy obyczaj przekazywany z pokolenia na pokolenie. Jej historia sięga średniowiecza, a znaczenie obejmuje nie tylko sferę gastronomiczną, ale także społeczną, ekonomiczną i symboliczną. Poniżej przedstawiam bardzo szczegółowy opis historii, rozwoju i znaczenia polskiego masarstwa. I. Początki masarstwa w Polsce – od średniowiecza do czasów nowożytnych 1. Średniowieczne rzemiosło i cechy Pierwsze wzmianki o rzeźnikach i masarzach w Polsce pochodzą z XIII–XIV wieku. W tym czasie miasta królewskie i lokowane na prawie niemieckim (jak Kraków, Poznań, Wrocław, Toruń, Lublin) zaczęły tworzyć cechy rzemieślnicze, czyli zrzeszenia zawodowe regulujące produkcję, ceny, jakość i etykę pracy. Cech rzeźników należał do najstarszych i najbardziej prestiżowych w miejskim rzemiośle. Masarze (termin pojawia się nieco później) specjalizowali się w przetwarzaniu mięsa i wyrobie wędlin, podczas gdy rzeźnicy zajmowali się ubo­jem i handlem mięsem. Rzemieślnicy ci musieli przechodzić wielostopniowe szkolenie – od ucznia, przez czeladnika, po mistrza. Egzamin mistrzowski często obejmował m.in. przygotowanie określonych wędlin (np. kiełbasy jałowcowej lub salcesonu). Już wtedy przestrzegano zasad higieny, a produkcja odbywała się w sposób naturalny – z wykorzystaniem soli, przypraw i dymu z drewna jako konserwantów. 2. Znaczenie społeczne Rzeźnik był postacią szanowaną i zamożną – dostarczał towar niezbędny do codziennego życia. Często należał do elity rzemieślniczej, posiadał własny warsztat, chłodnię (piwnicę lodową) i uczestniczył w życiu publicznym miasta. Cechy masarskie miały własne sztandary, herby i święta patronalne (np. św. Łucji lub św. Mikołaja). II. Rozkwit tradycji masarskiej w epoce nowożytnej i XIX wieku 1. Regionalne zróżnicowanie smaków Od XVIII wieku zaczęły się kształtować regionalne szkoły masarskie, wynikające z lokalnej dostępności surowców, rodzaju hodowli i przyzwyczajeń smakowych. Do dziś widać te różnice: Podlasie i Mazowsze – wędliny jałowcowe, kiełbasy podsuszane, mocno wędzone. Małopolska – kiełbasy pieczone, kaszanki, pasztety, wyroby z dodatkiem czosnku i majeranku. Wielkopolska – kiełbasa biała parzona, szynki gotowane, salcesony. Śląsk – wędliny peklowane i parzone, rolady, wędzonki o łagodnym smaku. Kresy (obecnie wschodnie rubieże Polski) – wpływy litewskie i ruskie: kiełbasy z jałowcem, kindziuki, kiszki ziemniaczane. 2. Rozwój technologii W XIX wieku, wraz z postępem w zakresie chłodnictwa i peklowania, tradycja masarska przekształciła się z rzemiosła w zorganizowany przemysł wędliniarski. Powstawały pierwsze zakłady mięsne, a także szkoły zawodowe uczące technologii przetwórstwa mięsa. Mimo to rzemieślnicy wiejscy zachowali własne metody produkcji – naturalne, bez chemicznych dodatków, przekazywane w rodzinach. III. Masarstwo wiejskie – domowa tradycja Na wsi masarstwo zawsze miało charakter obrzędowo-społeczny. Kulminacyjnym punktem roku był świniobicie (tzw. świniobijka), czyli rytuał uboju świni, połączony z przygotowywaniem mięsa i wędlin na całą zimę. 1. Przebieg i znaczenie świniobicia Wydarzenie to odbywało się zwykle zimą, gdy temperatury sprzyjały konserwacji mięsa. Uczestniczyła cała rodzina oraz sąsiedzi – była to forma wspólnotowego święta. Z mięsa przygotowywano kiełbasy, kaszanki, salcesony, pasztety, smalec, słoninę i wędzonki. Nic się nie marnowało – wykorzystywano każdą część zwierzęcia, zgodnie z zasadą "od ryja po ogon". 2. Symbolika Świniobicie miało charakter rytuału obfitości i dobrobytu – mięso i wędliny symbolizowały dostatek, a ich dzielenie się z sąsiadami było znakiem gościnności. W wielu regionach praktykowano też błogosławienie masarza i dzielenie się pierwszą kiełbasą jako znakiem pomyślności. IV. Sekrety polskiego masarstwa – metody i filozofia Polska tradycja masarska opiera się na trzech filarach: 1. Naturalność Użycie soli, czosnku, pieprzu, majeranku, liścia laurowego, ziela angielskiego. Konserwacja poprzez peklowanie i wędzenie (np. dymem z drewna olchowego, bukowego lub jałowcowego). Brak sztucznych konserwantów i barwników – jedynie procesy naturalne. 2. Rzemiosło i kunszt Masarstwo to sztuka równowagi między smakiem, zapachem, a konsystencją. Każdy region, a nawet każda rodzina, ma swoje sekrety dotyczące proporcji przypraw, czasu wędzenia czy sposobu parzenia. 3. Szacunek dla surowca W tradycji masarskiej niezwykle ważny jest szacunek dla zwierzęcia i surowca. Dawni masarze mówili: „Zabijasz – więc wykorzystaj wszystko i nie marnuj nic”. Z tego wynika filozofia zero waste, znana dziś, a praktykowana od wieków. V. Polska tradycja masarska dziś – dziedzictwo i renesans 1. Dziedzictwo kulinarne Współczesne polskie masarstwo jest częścią dziedzictwa kulturowego Europy. Wiele produktów wpisano na listy chronionych nazw i oznaczeń geograficznych UE, m.in.: Kiełbasa lisiecka Kiełbasa jałowcowa Kiełbasa myśliwska Szynka podlaska Kindziuk Salceson ozorkowy Te produkty reprezentują autentyczny smak polskiego rzemiosła, uznawany na świecie. 2. Współczesne odrodzenie W ostatnich dekadach obserwujemy renesans tradycyjnego masarstwa – powrót do naturalnych metod, krótkich łańcuchów dostaw i rzemieślniczej jakości. Powstają małe zakłady rodzinne, które odtwarzają dawne receptury, często na podstawie starych zeszytów i przekazów ustnych. Ważną rolę odgrywają też festiwale i konkursy masarskie, np. Festiwal Kiełbasy Lisieckiej czy Święto Wędlin Tradycyjnych w Lublinie. VI. Znaczenie kulturowe i tożsamościowe Polska tradycja masarska jest symbolem tożsamości regionalnej i narodowej. Łączy w sobie: historię i pamięć pokoleń, wartości wspólnotowe (rodzina, gościnność, współpraca), rzetelność rzemieślniczą, oraz smak będący nośnikiem kultury. Dla wielu Polaków wędliny domowe czy zapach dymu wędzarni przywołują wspomnienia dzieciństwa, rodzinnych spotkań i tradycji przekazywanych z ojca na syna. Podsumowanie Aspekt Znaczenie Historyczne Jedno z najstarszych rzemiosł miejskich w Polsce, rozwinięte od XIII wieku. Społeczne Symbol pracy, dostatku i wspólnoty. Kulturowe Część tożsamości narodowej i regionalnej, element dziedzictwa niematerialnego. Technologiczne Oparte na naturalnych procesach – solenie, peklowanie, wędzenie. Współczesne Powrót do rzemieślnictwa, lokalnych receptur i ochrony produktów tradycyjnych. Oś czasu: Historia polskiej tradycji masarskiej: XIII–XV wiek – Początki rzemiosła masarskiego Powstają pierwsze cechy rzeźnickie w miastach lokowanych na prawie niemieckim (Kraków, Poznań, Wrocław, Lublin). Rzemieślnicy zajmują się ubo­jem, rozbiorem i przetwarzaniem mięsa. Produkcja opiera się na prostych metodach konserwacji: solenie, suszenie, wędzenie. Masarstwo staje się zawodem o wysokim prestiżu społecznym. XVI–XVIII wiek – Rozwój i regionalizacja Cechy masarskie regulują jakość i ceny wyrobów. Pojawia się rozróżnienie między rzeźnikiem (ubój) a masarzem (produkcja wędlin). Rozwija się regionalne zróżnicowanie smaków: różne przyprawy, techniki wędzenia, gatunki mięsa. W wielu regionach powstają własne receptury kiełbas i wędzonek, przekazywane rodzinnie. XIX wiek – Narodziny masarstwa przemysłowego Pojawiają się pierwsze zakłady mięsne i masarnie o większej skali produkcji. Rozwój technologii chłodniczych i peklowania umożliwia dłuższe przechowywanie mięsa. Masarze łączą tradycyjne metody z nowoczesną organizacją pracy. Powstają szkoły zawodowe i podręczniki masarskie. XIX–XX wiek – Masarstwo wiejskie i obrzędowość Na wsiach utrwala się tradycja świniobicia (świniobijki) – zimowego rytuału rodzinnego. Z uboju jednej świni powstaje cały zestaw produktów: kiełbasy, kaszanki, salcesony, smalec, słonina, wędzonki itp. Świniobicie ma wymiar społeczny i symboliczny – to święto obfitości, wspólnoty i gościnności. 1918–1939 – II Rzeczpospolita i standaryzacja Tworzone są stowarzyszenia rzemieślników masarskich. Wprowadzane są normy jakościowe i zasady etykietowania. Polskie wędliny zyskują uznanie w Europie – eksport m.in. do Francji i Niemiec. Popularne wyroby: kiełbasa jałowcowa, lisiecka, kindziuk, szynki wiejskie. 1945–1989 – PRL i przemysł mięsny Rzemiosło masarskie zostaje częściowo upaństwowione – powstają zakłady mięsne i spółdzielnie. Wiele tradycyjnych receptur znika z oficjalnej produkcji, ale przetrwała w gospodarstwach domowych. Lata 70. i 80. – rozwój domowych wędzarni, masarstwa amatorskiego i tzw. „wyrobów spod lady”. Po 1989 – Odrodzenie tradycji Powrót do rzemiosła rodzinnego i tradycyjnych metod. Rozwój małych zakładów wędliniarskich, często opartych na lokalnych recepturach. Organizowane są festiwale i konkursy promujące dawne techniki (np. Festiwal Kiełbasy Lisieckiej). XXI wiek – Ochrona dziedzictwa i nowoczesne rzemiosło Wiele wyrobów uzyskuje certyfikaty UE (np. Kiełbasa lisiecka, Kindziuk, Szynka podlaska). Powstają muzea i warsztaty rzemieślnicze, promujące historię i kulturę masarską. Rosnąca popularność produktów naturalnych i ekologicznych sprzyja renesansowi masarstwa. Polska tradycja masarska staje się symbolem jakości, autentyczności i tożsamości regionalnej. Mapa regionalnych tradycji masarskich w Polsce: 1. Małopolska Charakterystyka: region o bogatej kulturze kulinarnej, znany z aromatycznych, czosnkowych i majerankowych przypraw. Typowe wyroby: Kiełbasa lisiecka (chroniona nazwa UE) – grubo mielona, naturalnie wędzona, o delikatnym aromacie dymu bukowego. Kiełbasa krakowska sucha – podsuszana, o zwartej strukturze, często w plastrach na święta. Szynka podhalańska – długo wędzona w dymie olchowym, peklowana na mokro. Kaszanka małopolska – z kaszą gryczaną, przyprawiona czosnkiem i cebulą. 2. Wielkopolska Charakterystyka: region znany z tradycji rzemieślniczej i umiarkowanego smaku. Typowe wyroby: Kiełbasa biała parzona – tradycyjna na Wielkanoc, z czosnkiem, pieprzem i majerankiem. Szynka wielkopolska – gotowana lub pieczona, delikatna i soczysta. Salceson wielkopolski – z podrobów, często z dodatkiem octu i przypraw korzennych. Pasztet wieprzowy – pieczony w glinianych formach, często z dodatkiem wątróbki i śliwek. 3. Mazowsze Charakterystyka: umiarkowanie przyprawione wędliny, duży udział wieprzowiny, techniki podsuszania. Typowe wyroby: Kiełbasa jałowcowa – podsuszana, wędzona dymem jałowcowym, aromatyczna i trwała. Kiełbasa myśliwska – twarda, sucha, popularna w turystyce i myślistwie. Szynka mazowiecka – peklowana na sucho, lekko wędzona. Boczek wędzony mazowiecki – z charakterystycznym aromatem dymu olchowego. 4. Podlasie i Lubelszczyzna Charakterystyka: wpływy kresowe i wschodniosłowiańskie, silny smak, użycie jałowca i czosnku. Typowe wyroby: Kindziuk (chroniona nazwa UE) – dojrzewająca kiełbasa z surowego mięsa w naturalnej osłonce. Kiełbasa podlaska – mocno wędzona, o pikantnym aromacie. Pasztet podlaski – często z dodatkiem grzybów lub kaszy. Wędzonka z Białowieży – długo wędzona w dymie liściastym. 5. Śląsk Charakterystyka: tradycje górnicze i przemysłowe, potrawy mięsne o delikatnym smaku. Typowe wyroby: Kiełbasa śląska – parzona, o drobno mielonej strukturze, delikatnie przyprawiona. Rolada śląska – mięso wołowe lub wieprzowe z nadzieniem z boczku, ogórka i cebuli. Wędzonka śląska – szynka lub boczek długo peklowany. Kaszanka śląska (krupniok) – łagodna, z jęczmieniem zamiast gryki. 6. Pomorze i Kujawy Charakterystyka: nadmorski klimat, użycie ryb i dziczyzny, łagodne przyprawy. Typowe wyroby: Szynka kujawska – parzona, o jasnym kolorze i łagodnym smaku. Kiełbasa pomorska – wędzona, o subtelnym aromacie. Polędwica sopocka – delikatna, peklowana i wędzona na ciepło. Wędzonka kaszubska – z dodatkiem dymu olchowo-jesionowego. 7. Kresy Wschodnie (tradycje zachowane w Polsce północno-wschodniej) Charakterystyka: wpływy litewskie i białoruskie, wędliny długo dojrzewające, mocno przyprawione. Typowe wyroby: Kumpiak podlaski – dojrzewająca szynka z kością. Kiszka ziemniaczana – z masy ziemniaczano-mięsnej w naturalnym jelicie. Kindziuk – dojrzewająca, surowa kiełbasa z mięsa wieprzowego. Wędliny suszone – o ciemnej barwie i intensywnym aromacie jałowca. 8. Karpaty i Podkarpacie Charakterystyka: góralskie tradycje pasterskie, wędzenie nad paleniskiem, użycie baraniny i wołowiny. Typowe wyroby: Kiełbasa łemkowska – z baraniny, wędzona długo w dymie bukowym. Szynka karpacka – peklowana na mokro, dojrzewająca kilka tygodni. Boczek karpacki – wędzony i podsuszany na chłodnym powietrzu. Kiełbasa z Komańczy – wyrabiana według dawnych receptur łemkowskich. Podsumowanie Polska mapa masarska pokazuje niezwykłe bogactwo i różnorodność tradycji. Każdy region wypracował własny styl, zależny od klimatu, surowców i historii. Wspólnym mianownikiem jest naturalność, kunszt i szacunek dla surowca. Dzisiejsze rzemiosło masarskie czerpie z tej spuścizny, łącząc dawną tradycję z nowoczesną jakością.
  20. Kiełbasa lisiecka wyprodukowana tradycyjnym sposobem, wędzona w klasycznej wędzarni z bezpośrednim paleniskiem. Należy zwrócić szczególną uwagę na równomierne wędzenie oraz uzyskanie właściwego, jednolitego koloru wyrobu. W procesie tym ogromne znaczenie mają naturalne warunki, jakie daje natura — odpowiedni rodzaj drewna używanego do wędzenia (np. olcha, buk, dąb, jałowiec), jego wilgotność, temperatura otoczenia oraz ruch powietrza. To właśnie te czynniki wpływają na barwę, aromat i smak kiełbasy, nadając jej niepowtarzalny, tradycyjny charakter, którego nie da się uzyskać w procesach przemysłowych.
  21. Dodaję dokładniejsze wymiary
  22. Historia i działalność wiejskich masarni zarządzanych przez PSS "Społem" i Gminne Spółdzielnie "Samopomoc Chłopska" w czasach PRL Streszczenie Niniejsze opracowanie przedstawia genezę, organizację oraz funkcjonowanie wiejskich masarni pod zarządem spółdzielni Powszechnej Spółdzielni Spożywców 'Społem' oraz Gminnych Spółdzielni 'Samopomoc Chłopska' (GS SCh) w okresie Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Analizie poddano strukturę administracyjną, zadania produkcyjne i społeczne masarni, mechanizmy skupu żywca, standardy technologiczne oraz przemiany, jakie zaszły w latach 1945–1990. Spis treści 1. Wprowadzenie 2. Geneza spółdzielczości i rozwój organizacyjny 3. Organizacja masarni w strukturze Społem i GS 4. Technologie, normy i produkcja 5. Przykłady i studia przypadków 6. Problemy, kryzysy i transformacja 7. Znaczenie społeczne i ekonomiczne 8. Wnioski Bibliografia 1. Wprowadzenie Masarnie wiejskie odgrywały kluczową rolę w systemie zaopatrzenia żywnościowego w PRL. Były elementem powiązanym z sektorem rolnym, handlem i lokalną infrastrukturą spółdzielczą. W warunkach gospodarki centralnie planowanej masarnie pełniły funkcje produkcyjne, logistyczne oraz społeczne – od skupu żywca po dostawy do sklepów 'Społem' i placówek gastronomicznych. 2. Geneza spółdzielczości i rozwój organizacyjny Powszechna Spółdzielnia Spożywców 'Społem' ma swoje korzenie w ruchu spółdzielczym sięgającym początku XX w., a instytucjonalnie rozwijała działalność już przed II wojną światową. W PRL 'Społem' pełniło rolę sieci sklepów i lokalnych zakładów przetwórczych, adaptując strukturę do realiów gospodarki planowanej. Gminne Spółdzielnie 'Samopomoc Chłopska' (GS SCh) powstały jako organizacje wiejskie, które integrowały usługi zaopatrzeniowe i produkcyjne. GS-y szybko stały się monopolistami na lokalnych rynkach wiejskich, prowadząc sklepy, warsztaty, piekarnie, rozlewnie i masarnie. 3. Organizacja masarni w strukturze Społem i GS 3.1. Struktura organizacyjna Masarnie podlegały zarządom spółdzielni – w PSS 'Społem' były częścią pionu produkcyjnego i handlowego, natomiast w GS SCh funkcjonowały często jako wydziały produkcyjne bezpośrednio obsługujące gminę. Kierownictwo masarni odpowiadało za technologię, kontrolę jakości, skup i rozliczenia z producentami. 3.2. Zadania i zakres działalności - organizacja skupu żywca (tuczników, bydła) i jego transport do rzeźni; - ubój, porcjowanie i obróbka mięsa; - produkcja wędlin tradycyjnych i konserw mięsnych według obowiązujących norm branżowych; - dostawy do sklepów spółdzielczych, punktów gastronomicznych oraz sprzedaż detaliczna w lokalnych sklepach GS/Społem; - prowadzenie dokumentacji i raportowanie produkcji do władz spółdzielczych i resortowych. 4. Technologie, normy i produkcja W zakładach spółdzielczych obowiązywały Polskie Normy (PN) oraz branżowe wytyczne techniczne. Masarnie wykorzystywały technologie charakterystyczne dla epoki: parzarnie, wędzarnie, komory solankowe, podstawowe urządzenia chłodnicze. Receptury i procesy były standaryzowane w ramach norm BN i ZN oraz dokumentacji zakładowej. Kontrola jakości obejmowała badania organoleptyczne, proste analizy chemiczne (zawartość soli, tłuszczu) oraz nadzór sanitarny. Jednakże ograniczenia techniczne i braki inwestycyjne wpływały na zmienność jakości surowca i wyrobów gotowych. 5. Przykłady i studia przypadków Poniżej przedstawiono wybrane przykłady masarni i działalności spółdzielczej ilustrujące zróżnicowanie praktyk: 5.1. Przykład: PSS 'Społem' – Bochnia PSS 'Społem' w Bochni dokumentuje rozwój zakładów przetwórczych: przebudowę masarni, modernizację lodowni i uruchomienie parzalni wędlin. Przykład ten ilustruje, że niektóre spółdzielnie prowadziły aktywną politykę inwestycyjną w celu poprawy technologii produkcji. Źródło: materiały historyczne PSS Społem Bochnia (lat 70.–80.). 5.2. Przykład: GS SCh – Ciechanowiec Gminna Spółdzielnia 'Samopomoc Chłopska' w Ciechanowcu w latach 50. uruchomiła masarnię obok piekarni i innych zakładów produkcyjnych. Masarnia spełniała rolę lokalnego centrum przetwórstwa i skupu, dostarczając wyroby do sklepów GS i lokalnych punktów gastronomicznych. Źródło: kroniki i archiwa GS Ciechanowiec. 5.3. Przykład: PSS 'Społem' – Olsztyn Przykłady regionalne pokazują, że nawet w miastach spółdzielczość prowadziła masarnie i wytwórnie (np. masarnia i wytwórnia lodów w Olsztynie w 1949 r.), co potwierdza szerokie spektrum działalności 'Społem' w PRL. Źródło: lokalne opracowania historyczne PSS 'Społem' Olsztyn. 6. Problemy, kryzysy i transformacja W latach 70. i 80. nasiliły się problemy związane z niedoborami surowca, przestarzałą technologią oraz brakami inwestycyjnymi. System centralnego planowania i reglamentacji wpływał na składowanie surowców i terminowość dostaw. Po 1989 r. wiele masarni spółdzielczych zostało sprywatyzowanych lub zlikwidowanych z powodu braku konkurencyjności i kapitału na modernizację. 7. Znaczenie społeczne i ekonomiczne Masarnie spółdzielcze prowadzone przez „Społem” i GS „Samopomoc Chłopska” stanowiły istotny element systemu spożywczego w PRL – szczególnie na wsi. Ich znaczenie można podsumować w kilku punktach: · Zapewniały przetwarzanie surowców wiejskich (np. żywca) w produkty gotowe do sprzedaży w spółdzielczych sklepach lub zakładach gastronomicznych. · Były narzędziem integracji rolnictwa z przetwórstwem i handlem w gospodarce planowanej. · Stanowiły ważne miejsca zatrudnienia i funkcjonowania społeczności lokalnych. · Ich systemowa rola pogłębiała centralizację gospodarki żywnościowej na wsi i spółdzielczy model działania. · Były instrumentem polityki gospodarczej PRL w zakresie zaopatrzenia żywnościowego, · Jak również miejscem zachowania i standaryzacji lokalnych receptur mięsnych. · W latach transformacji pokazały ograniczenia systemu – technologia, organizacja, zarządzanie – co wymusiło konieczność restrukturyzacji lub likwidacji. 8. Wnioski 1. Masarnie zarządzane przez 'Społem' i GS SCh były kluczowym elementem infrastruktury żywnościowej w PRL, integrując skup, przetwórstwo i dystrybucję. 2. Choć system zapewniał dostępność produktów lokalnych, ograniczenia technologiczne i organizacyjne były istotną barierą rozwoju. 3. Transformacja ustrojowa ujawniła słabości modelu spółdzielczego w warunkach gospodarki rynkowej, co doprowadziło do restrukturyzacji wielu zakładów. Bibliografia (wybrane źródła internetowe) Powszechna Spółdzielnia Spożywców 'Społem' – historia (kzrss.spolem.org.pl). Gminna Spółdzielnia 'Samopomoc Chłopska' – Wikipedia (pl.wikipedia.org/wiki/Gminna_Spółdzielnia_'Samopomoc_Chłopska'). Artykuł: 'Po co jeździło się do GS-u? Historia spółdzielni Samopomoc Chłopska' (strefaagro.pl, 2024). Artykuł: 'Gminne Spółdzielnie jeszcze się trzymają' (forsal.pl, 2013). PSS 'Społem' Bochnia – materiały archiwalne (spolem.bochnia.pl).
  23. W uzupełnieniu bo tego nie doczytałem, a teza jest pouczająca w tym tekście : " Młot Thora - krytyka i zagrożenia Znawcy ezoteryki przekonują, że Młot Thora ma stanowić skuteczną ochroną przed działaniem złych mocy. Nie zgodzą się z tym z całą pewności kapłani katoliccy. Kościół uważa, że tego typu przedmioty pogańskie otwierają nas właśnie na ich działanie. Młot Thora jest wymieniany na liście symboli niechrześcijańskich, a nawet antychrześcijańskich. Inne umieszczone w tym spisie to m.in. swastyka, krzyż celtycki, pentagram, odwrócony krzyż, jednorożec. Jak czytamy na jednym z katolickich portali, Młot Thora można utożsamiać z nieograniczonym hedonizmem i dążeniem do celu bez zważania na konsekwencje. "
  24. to jeszcze rodzaj kolumny do czytania książek.😜
  25. Jeśli konkretnie - użycie nowinek, to ja wolę udawać i korzystać ze sprawdzonych, "starszych" produktów. Wędzonek też nie robię z użyciem nowinek, tylko robię wg. zasad tradycyjnego wyrobu.
  26. Januszfeniks , użyłeś nazwy przedmiotu, której nie znałem więc skorzystałem z "Cioci Wikipedii ". Gdybym był wierzący i wierzył w przypowieści, pewnie bym nie spał po nocy. Tu uznałem, że mitologię nordycką znasz więc rozumiem skąd ta prośba do boga Thora. W dodatku młot jako narzędzie wraca do atakującego-trudno czekam z moim laickim charakterem i sprawnością emeryta na bieg wydarzeń, może obronię lub polegnę. Byłem dwa morze trzy razy w skanesenie i muzeum Wikingów, oni jako wojowie nie zawsze byli fer, mam nadzieję, że w tej chwili o którą prosisz wymyślisz etyczne i sprawiedliwe dla mnie rozwiązanie mojego "uciszenia". Poniżej cytaty z Internetu i dowód mojej niewiedzy: 1."Młot Thora, znany jako Mjölnir, to potężna broń boga burzy, Thora, w mitologii nordyckiej, symbolizująca siłę, ochronę i sprawiedliwość. 2.Młot Thora wywodzi się z mitologii nordyckiej. Jedną z jego najważniejszych cech było to, że rzucony zawsze wracał do rąk właściciela. Jak podpowiada nazwa, przedmiot ten związany jest z bogiem Thorem - władcą burz i piorunów. Jedno z podań mówi, że został on stworzony przez dwa karły - Brokk i Sindri. Następnie jego właścicielem z kolei został bóg Thor. Według podań był to jeden z jego trzech głównych rekwizytów. Dwa pozostałe to żelazne rękawice i pas podwajające moce. 3.Młot Thora to popularny przedmiot ezoteryczny. Teraz ma pomagać zwykłym śmiertelnikom w przezwyciężaniu życiowych przeszkód."
  1. Pokaż więcej elementów aktywności
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.