Jako dzieciak tak właśnie pamiętam świniobicie - jako pomocnik od mieszania krwi , kręcenia maszynką , mieszania krupnioków w wannie i wielu innych czynności. Woda w której w wielkim kotle gotowało się mięso i podroby na salceson i inne wyroby , a później PARZYŁO gotowe wyroby nazywana była kotłówką - i po zakończeniu parzenia i doprawieniu pieprzem i solą była podawana do krupnioków jako zupa do popicia , oraz oczywiście rozdysponowana wśród sąsiadów. Pamiętam też moje podejścia z nożem do stygnącej połówki , szybkie wycięcia cienkiego plastra z szynki i upieczenie go na "graficie" - smak niezapomniany. Paweł pisze o niechęci ujawniania bicia prosiaka w latach PRL - przypominam sobie fakt - Dziadek bił dwie świnki (grudzień był) - zgłoszona była jedna - świnki zostały rozcięte na pół i z każdej wisiała podwieszona na krępulcu połówka - przyszedł weterynarz , zrobił wycinki , wystawił papierek że mięso wolne od pasożytów - a wychodząc powiedział , że pierwszy raz widzi świniaka z dwoma ogonami...