Cóż, ja na świniobiciu zwykle tylko pomagam. Zamawiamy świnkę na dwóch, czasami trzech. Zawsze wynajmujemy znajomego fachowca, który jest szefem całej imprezy - to on wie co i jak, organizuje transport do i z ubojni i pilnuje, że by były badania itp.
W duzym kotle na palniku gazowym gotuje się woda. Jak mięso jest już w wiekszości podzielone do kotła lądują kości, okrawki mięsa i podroby jak głowizna, część podgardla, serce, ozór, nerki, wątroba i co szef zdecyduje wszystko co później służy też do salcesonu, wątrobianki, krupniona i żymloka. Wszystko zwykle gotuje się razem. Pamietam, że raz cyły dorzycone cebule w całości i ząbki czosnku ale to chyba nie zawsze.
Nie znam proporcji dokładnych soli i innych przypraw - następnym razem (jak będzie, bo ostatni raz to chyba ze trzy lata temu robiliśmy) nie omieszkam zapytać. Na pewno dorzucane było ziele angielskie, liście laurowe i pieprz w kulkach.
Całość gotowało się dosyc powoli i dosyć długo, aż mięso robiło się tak miękkie, że prawie odpadało od kości.
Jak mięso było gotowe, wyciągało się z kotła część podrobów i kawałków mięsa - pamiętam jak pierwszy raz (niechętnie) spróbowałem nerkę pokrojona w plastry - niezapomniane wrazenie - niebo w gębie. To werflajsz który pamietam. Do tego musztarda, czasami chrzan i świeży chleb.