Od miejsca gdzie mieszkam, jakieś trzy km była Strażnica WOP, po drodze do niej było przedszkole do którego uczęszczałem jako szkrab. Gdy przechodzili żołnierze zawsze podbiegaliśmy do płotu krzycząc "Wojsko, daj guzika!", nie przypominam sobie, abyśmy kiedyś nie dostali :grin: . Następnie były Zuchy, Harcerstwo i trzydniowe biwaki pod strażnicą. Wczasy nad morzem z zakładu pracy rodziców (aż wstyd się przyznać, że ostatni raz byłem tam w 88 roku, ale dopiero teraz mnie stać aby pojechać tam z żoną i dzieciakami). Wyjścia po ojca pod zakład, w którym pracował. Kończył o 14, a wychodził o 14:30, tyle ludzi tam pracowało :shock: . Teraz to wszystko stoi i ulega dewastacji :sad: . Ośrodek "Dolwisowski" i "Baworowo" nad jeziorem Czocha, gdzie odbywała się "Awangarda XX wieku", a Marek Niedźwiedzki brał tam fikcyjny ślub. W domu nikt nie siedział jak była pogoda, łuki, strzały, podchody, gumki od słoików. Jak pogody nie było, też w domach nie siedzieliśmy, tylko budowało się zapory, tamy na kałużach. W upalne dni chodziło się też na basen miejski, który był napełniany przez 30 lat z potoku Bruśnik i nikomu to nie przeszkadzało, nikt od tego nie chorował, nie umarł. Zmieniły się czasy, przepisy i basen zamknęli, bo woda nie taka itp. Dobrze, że chociaż kajakarze z niego korzystają, bo by popadł w ruinę. Do dziś nie zapomnę gminnych dożynek, tych zabaw dla dzieci pokazów, strażackich i tych wielkich ognisk na których piekło się kiełbaski, jadło grochówkę, taką prawdziwą z kuchni polowej. A dziś? A dziś zamawiają w jakiejś stołówce, przywiozą w termosach, przeleją do kuchni, podpalą dwa polana aby dym z komina szedł, ot taka to grochówka, zagęszczona makaronem :devil: . Zabawy na budowach lub pustostanach, to był standard. Skakanie po wacie szklanej i takie tam i cała noc bez zmrużenia oka, bo swędziało :grin: . Łowienie pstrągów na rękę w potokach i kąpiele w nich. ..... , ach można by tak bez końca :grin: . Ale i te czasy mają sporo dobrego, jak i tamte złego :wink: