Już chyba kiedyś o tym pisałem, ale... Było to w stanie wojennym. Wiadomo jak wtedy ścigano domowych masarzy. Mój kolega (pracuje w tym zawodzie od 30 lat) miał na wsi tajne świniobicie. :wink: Wszystko odbywalo się wieczorkiem, a gospodarzowi kazał zanieść pułtusze do stodoły, by czekały na weterynarza. Weterynarz zbadał mięso, wypisał kwit i zainkasował należność (oczywiście wtedy brał dodatkowo opłatę w naturze z uwagi na ryzyko). Wychodząc, poprosił kolegę, by go odprowadził do samochodu. Po drodze sobie pogadali. Weterynarz: - Panie Krzyśku, znam pana i dlatego nie będę tego nigdzie zgłaszał, ani zmieniał zapisu w kwitach. Jeśli następnym razem będziecie mnie wzywali do zbadania mięsa z ubitej świni, proszę dopilnować, by do badania były przygotowane dwie półtusze, ale tylko jedna z ogonem. :grin: