Dziś Śledzik. Najprościej rzecz ujmując – ostatni dzień ostatków, czyli wtorek przed Środą Popielcową. A jednocześnie ostatnia okazja, by nagrzeszyć, niekoniecznie przeciwko szóstemu i dziewiątemu przykazaniu, przed Wielkim Postem. Nazwa tego dnia pochodzi od jednej z najtańszych postnych potraw. Jako zwiastun 40 chudych dni, w niektórych rejonach kraju śledzik podawany były biesiadnikom tuż przed zakończeniem zapóstowych hulanek, które trwały już od Tłustego Czwartku. Śpiewom i tańcom nie było końca, zwłaszcza na Kaszubach, gdzie zapusty miały wyjątkowo uroczysty charakter. Konsumowano ogromne ilości mięsa, słodkości i alkoholu. Zgodnie ze starym kaszubskim porzekadłem ten, kto nie jadł mięsa w zapusty, miał być latem zjedzony przez komary. Uroku zabawie dodawał zwyczaj przebierania się za najrozmaitsze postacie i zwierzęta– na kaszubskich imprezach nie brakło więc niedźwiedzi, bocianów, żandarmów, a nawet cyganów. Dla większości więc „śledzik” to okazja do tego, by korzystać z uroków życia. Raz na słono, raz na słodko. Tyle informacja znaleziona w sieci. Kultywując ten przemiły zwyczaj pobiegłem biegusiem po śledzie. Moje dania na dziś to śledź po kaszubsku oczywiście i to w dwóch odsłonach i dla kontrastu geograficznego śledź po japońsku. Do tego parę słoików klasyka. Paprykarza szczecińskiego w/g nieodżałowanego Bon Air´a i Mariusza B.