Małgoś, mając wiedzę mogłaś w PRL-u dostać się na prestiżowe uczelnie, córeczki i synusiowie swoją drogą, a na jakieś tam studia dostać się nie było łatwo, zawsze było kilku kandydatów na miejsce i były egzaminy. Teraz nawet prestiżowe uczelnie dbają by był student, to równa się kasa. Ci profesorowie i doktorzy, i habilitowani to zwykli ludzie, wiem bo paru z mego roku pracuje w PAN-ach, a praca jak każda inna, muszą pracować, robić badania, czytać, pisać, jeździć na sympozja naukowe i wszystko. Jaki problem było wybrać taką drogę za niewielką kasę, bo wiem ile zarabiają. No dwie laski pracują na uczelniach w Stanach, publikują ich prace w czasopismach branżowych o światowym zasięgu, tu już inna kaska, nie jak nasi naukowcy. Ponad rok temu na zjeździe Dziekan na spotkaniu dość szczegółowo opisał nam walkę o studenta i jaka kasa za nim idzie. Poziom uczelni jest ważny, bo też kasa z budżetu, ale ilość studentów najważniejsza, nie można ich zniechęcać egzaminami, bo nie przyjdą. Jedna z moich koleżanek z roku, dojeżdża do Siedlec na placówkę dla zaocznych, gdy z kolokwium zaliczeniowego na pierwsze półrocze postawiła ponad 50% ocen niedostatecznych, została zawezwana do szefowej celem wyjaśnienia i zobligowana do zrobienia poprawki, z nakazem zmiany kryterium oceny. To na razie tyle, a przyjmując obecnie pracowników do pracy, studentom zadaję trzy proste pytania z wiedzy ogólnej, generalnie uda im się odpowiedzieć na jedno czasem na dwa, potem mówię, że ma się nikomu nie przyznawać, że studia skończył.